Skocz do zawartości

Corsair 140cm, depron - mój pierwszy model :)


 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podłączyłeś jego głowę do steru kierunku? Ja podłączam pod lotki. Kierunek używam, ale lotki o wiele częściej. Poza tym na pasie fajniej to wygląda jak samolot nie kręci się i nie zamiata ogonem gdy pilot kręci głową. 

 

A właśnie robię pilota do Mustanga FMS. W ogóle postanowiłem troszkę odświeżyć model, po 60 lotach mu się należy :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałem, że Twój model waży pewnie tyle, co skrzydło w moim... U mnie każdy pilot ma serwo w tyłku (robię czwartego, czeka kolejnych trzech w kolejce), ale w Widcacie który waży 1700g czy Mustangu (około 3 kg masy startowej) jedno serwo więcej niewiele znaczy.

 

Ale głowę ruchomą zrób. Warto. Naprawdę warto, będziesz miał kolejną wisienkę na torcie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozważ zrobienie paska z czegoś elastycznego. Ja teraz stanąłem przed problemem rury maski tlenowej. Odciąłem gumową, ale dorobiłem z kawałka gąbki. Troszkę się różni, ale po pomalowaniu trzeba będzie się przyjrzeć, żeby zobaczyć różnicę. 

Głowa przyklejona -_- , jednak tak, że jak mnie kiedyś najdzie to ją uruchomię.

Jimmy skończony i siedzi w kokpicie :) .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

     Jimmy (org. James Stockwood) urodził się 1921 r. w Hawthorne  w stanie Nevada jako czwarte z pięciorga dzieci osadników, protestantów przybyłych ze wschodu St. Zjed.

     Gospodarstwo ich było początkowo niewielkie a dochody skromne. W miasteczku z raczkującym rolnictwem, przemysłem i usługami, które prawa miejskie uzyskało zaledwie kilka 10 lat przed przyjściem na świat Jimmiego,  oferta pracy zarobkowej najczęściej oznaczała zatrudnienie w jakimś małym sklepiku lub zejście do jednej z kopalń. Bob, jak na Stockwooda przystało, poszedł pod prąd i wybrał hodowlę bydła. Przy nieurodzajnej ziemi Nevady i skromnych opadach -  efekt był do przewidzenia. Wczesne dzieciństwo Jimmiego było raczej radosne, ale ponad wszystko biedne.

 

     Jimmy  nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle swego rodzeństwa ani innych dzieci, wychowywanych w surowych warunkach. Ojciec czasem narzekał, że młody jest trochę powolny w myśleniu, często buja w obłokach, ale za to ma zapał do wszystkiego. Synowie pomagali ojcu i jego dwu ludziom w prowadzenia farmy, a w wolnych chwilach uganiali się po okolicy. Pewnego razu ojciec zdybał ich w stodole na budowaniu jakąś dziwacznej machiny. Będąc człowiekiem praktycznym i prosto myślącym, zeźlił się nie na żarty, puścił mimo uszu dość mętne tłumaczenia chłopców i sprawę załatwił krótko: koniec przesiadywania w stodole, zużywania cennego zapasu desek,  gwoździ i płótna i, a nade wszystko - koniec myślenia o głupotach.

 

     Rok później, Stockwoodom, ku radości pani domu, urodziła się córka Julia. Dziecko od początku jednak ujawniało problemy ze zdrowiem i odpornością, często chorowało. Poza rodzicami, największy niepokój o siostrę przeżywał Jimmy, którego łączyła z nią szczególnie silną więź. Julię próbowano leczyć i wzmacniać na wszystkie znane ówczesnej medycynie sposoby. Nie pomogły nawet napary z, kosztujących krocie, dalekowschodnich ziół i korzeni, sprowadzanych do Hawthorne przez zaprzyjaźnionego ze Stockwoodami aptekarza. Jimmy był zawiedziony. Zły. I bał się. A ponieważ od zawsze kojarzył szybko i prosto, zapałał niechęcią do aptekarza, ziół i wszystkiego co pochodziło z Dalekiego Wschodu.

 

     Jimmy dorastał, jego pucołowata twarz nabierała męskich rysów. Choć w zasadzie w żadnej dziedzinie nie był orłem, nadrabiał to uporem, zawziętością i energią. Farma powoli rozrastała się, a Stockwoodowie byli nawet w stanie odłożyć nieco pieniędzy. Do Hawthorne doszły wieści o niepokojach w Europie a potem informacja o wybuchu wojny, jednak poruszenie w miasteczku szybko ucichło. Wojna to był problem Europy. Problemem Hawthorne było wyjątkowo suche lato i jesień. Jednak gdy dwa lata później gruchnęła wieść o ataku Japonii na St. Zjed., zawrzało i długo nie chciało ucichnąć. Kilkunasto-tysięczne już wówczas miasteczko ofiarowało  krajowi prawie setkę ochotników do armii, w większości 17-20 latków, oburzonych zdradziecką napaścią i gotowych żółtkom utrzeć nosa, ale i wietrzących wspaniałą awanturniczą przygodę. W którymś z kolejnych kontyngentów, już pod koniec 1942r, wśród ochotników był Jimmy oraz jego dwaj starsi bracia. Nie wiadomo, jak to się stało, ale do wymarzonego lotnictwa dostał się tylko on. Może na komisji wrażenie zrobiły szczere wzburzenie i patriotyczny poryw serca młodziana, może zawziętość, dość, że miesiąc później, już z przydziałem,  Jimmy był na okręcie płynącym w kierunku baz lotniczych gdzieś na wyspach Pacyfiku. Tak, wraz z tysiącami innych jemu podobnych, Jimmy wyruszył na wojnę.

 

     Kilka miesięcy później Jimmy był już zadomowiony w swoim dywizjonie. Koledzy  oraz przełożeni szybko go polubili za jego szczerość i prostoduszność oraz jego zapał do walki. Jimmy jak najszybciej chciał zacząć latać i strzelać do żółtków, ale najpierw musiał odbyć krótkie szkolenie. Potem, kiedy nowi rekruci rozpoczęli regularne loty, formacja nie napotykała wroga z powodu trudnych warunków atmosferycznych, albo napotykała, ale Jimmy, mimo zajadłych ataków, nie miał szczęścia. W rezultacie, po miesiącu od pierwszego lotu bojowego, konto Jimmy’ego, jako jedynego z grupy pilotów, z którymi przybył, było puste. W naszym bohaterze rosła frustracja, a z biegiem czasu, koledzy zaczęli się z niego podśmiewać. Ponieważ klimat utrudniał przechowywanie świeżej żywności, w końcu doszło do incydentu i polowa całej grupy myśliwskiej struła się czymś okrutnie i cierpiała na biegunkę. W tym czasie w dywizjonie krążył dowcip, że Jimmy ma czyste konto i najwięcej „wylatanych” godzin. Jednak ten stan rzeczy miał się wkrótce zmienić.

 

     Konto zestrzeleń Jimmy otworzył w połowie trwania swojej 3-miesięcznej tury bojowej. Jego łupem padł samotny myśliwiec „Zero” lecący na minimalnym pułapie. Tego sukcesu nasz bohater omal nie przypłacił życiem. Znurkował tak gwałtownie, że minął „Zero” i wyszedł mu przed lufy. Serią ciasnych zwrotów udało mu się wywinąć, wejść przeciwnikowi na ogon i po chwili Jimmy darł się w kokpicie: 1:0 dla niego! Koledzy cieszyli się i wiwatowali razem z nim, co nie przeszkodziło im w ukuciu nowego dowcipu, że Jimmy ma „zero na koncie”.

 

     Latem 1943 grupę Jimmy’ego - trzy dywizjony - przerzucono na wyspy Salomona i tak rozpoczął się okres jego największych sukcesów w walce z Japońskimi pilotami…

 

Tak Jimmy się zmieniał :)

post-11729-0-25610600-1416434641_thumb.jpg

post-11729-0-71420500-1416434653_thumb.jpg

post-11729-0-14224500-1416434660_thumb.jpg

post-11729-0-52211300-1416434677_thumb.jpg

post-11729-0-68783900-1416434698_thumb.jpg

post-11729-0-74087400-1416434830_thumb.jpg

post-11729-0-18886000-1416434712_thumb.jpg

post-11729-0-42764900-1416434760_thumb.jpg

post-11729-0-53842100-1416434770_thumb.jpg

post-11729-0-40202000-1416435107_thumb.jpg

post-11729-0-92214900-1416435145_thumb.jpg

post-11729-0-82315500-1416435185_thumb.jpg

post-11729-0-61618600-1416435159_thumb.jpg

post-11729-0-75069000-1416435167_thumb.jpg

post-11729-0-41901900-1416435175_thumb.jpg

 

Czas na galerię końcową.

  • Lubię to 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.