Skocz do zawartości

Relacja z Kamerunu


baxter12

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 57
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi
Opublikowano

15.07

Poranek, jak poranek, nic sie nie dzieje, kolo poludnia zabieramy sie za uzdrawianie sprzetu naglasniajacego. Robi sie z tego mnostwo problemow i tajemniczych awarii. Brak instrukcji czy schematu.. W koncu kiedy udaje mi sie to wszystko ogarnac, nadchodzi koszmar radiowca. Sprzet nie chce dzialac mimo iz poszczegolne elementy sprawne, awaria sie przemieszcza, jest zawsze nie tam gdzie sprawdzam.. kabel ma 3 czesci, dowolne dwie polaczone ze soba dzialaja, trzy juz nie chca. Trace kolejne pol godziny. Wykonuje kilka zaklec lutownica i udaje sie wygnac demona.. Odpalam dziala, rozlaczam wszystko, lacze jeszcze raz, dziala. Uff.

Przekaska, zglodnialem.. Zimne piwo, w pelni zasluzone, orzeszki ziemne ktorych tysiace jeszcze wczoraj suszly sie na podworku, do tego avocado, a potem mango, wie ze nie odmowie, nawet do piwa.. A na koniec raczy mnie butelka mleczno – bialego palmowego wina, nie pilem jeszcze, slodkie, dobre. Nie wiem czy moj zoladek to wytrzyma, ale niech tam jeszcze szklaneczke poprosze.

Wino palmowe robi sie w bardzo prosty sposob.. na poczatku sadzi sie palme, nie no zaraz, po co, palm tu rosnie w brod .Robi sie w tej palmie naciecia na korze, takie ja do zbioru zywicy, podkladamy butelke i przychodzimy za czas jakis. Np. wieczorem. Do butelki scieka bialy, palmowy sok, i natychmiast fermentuje. Produkt jest gotowy i przeznaczony do natychmiastowego spozycia. Upic sie tym ciezko, ale w glowie po nim szumi.

Godzina 17, jedziemy po zamowione bilety kolejowe z Belabo do Ngaundere. Wyjazd dzis o 21. Kupuje jeszcze bagietki i wode na droge jade sie pakowac. Jedna koszula 2 pary gatek, dlugie spodnie i spiwor, na wszelki wypadek. Jedziemy na dworzec, wsiadamy w autobusik do Bilabo, najblizszej od Bertoui stacji kolejowej. W Kamerunie jest jedna linia kolejowa, prowadzi ze stolicy, do Maroui, miejscowosci w glebi ladu. Autobusik niczego sobie, siedzenia nawet w miare, gdyby nie to za na 4 fotelach siedzi sie w piatke, byloby ok. Ale to juz taki miejscowy zwyczaj, wszystko laduje sie do oporu, a potem jeszcze troche... Belabo, dworzec jak w Pcimiu Dolnym, przepraszam Pcim za porownanie, noc, troche chlodno, idziemy do poczekalni, pachnaco i pelno. Wynosimy sie na dwor, tam, stragany, owoce, ryby i miesko z grila, przy straganach ludzie spiacy na ziemi. Wokol tego kraza sprzedawcy ze „straganami” na glowach, owoce, buty, zegarki, ciuchy, pasta do zebow, husteczki. Wiekszosc do dzieci, tak na oko od 6 roku zycia, Jest 12 w nocy, dzieci siedza, bawia sie, tancza, pracuja, przede wszystkim pracuja. Pracujace dzieci w afryca spotkasz na kazdym kroku, sprzedaja, gotuja, myja sprzataja, nosza wode i drewno, dzwigaja na swoich malych glowkach pewnie polowe towaru w afryce. Nadchodzi wiadomosc ze pociag jest opozniony, i przyjedzie moze o czwartej, nieprawda, jest o pierwszej. Zgielk i tumult, mamy miejsca 1 klasy, bedziemy mieli siedzace, spiesza sie ci do klasy drugiej, kto pierwszy ten lepszy.. Z przodu lokomotywa spalinowa, troche pognieciona, wagony noo.. moze byc. Wpychamy sie do srodka.. zaskoczenie, fotele, czysto, toaleta tez posprzatana.. Europa, nawet lepiej, bo co pol godziny sprzataja toalety... Tuu tuu, jedziemy, drzemie do switu, za oknem zmiana krajobrazu, busz ustepuje miejsca sawannie, pierwsze baobaby, krowy zebu, rzeki wijace sie raz po tej, raz po tamtej stronie torow, niektore pelne wody inne suche, puste piaszczyste koryta. Wioseczki mniejsze, blaszane dachy ustapily miejsca tym ze strzechy, pojawiaja sie okragle „murzynskie haty” jakie znam z filmow. Przyszedl konduktor, bilety sprawdzil, wywalil kilku gapowiczow. Jedziemy dalej, coraz wigotniej, coraz wyzej, pociag caly czas pnie sie w gore. Coraz wiecej trawy za oknami, kwitna baobaby. Jestesmy na miejscu. Wysiadamy, biegniemy szukac autobusu do Marua, walczymy w kolejce, bedzie o 13, potem idziemy na miastu.

Bilety

Kupno biletu w Kamerunie nie jest sprawa tak prosta jak by sie nam wydawalo, zreszta kupno biletu nie gwarantuje odbycia podrozy.. Miejsc w autobusie jest 35, a chetnych zwykle znacznie wiecej.. trzeba sie dopchac do okienka, uzywajac metody lokciowo-kolanowej. Kiedy jestes juz szczesliwym posiadaczem biletu, trzeba czekac pod autobusem, obierajac pozycje dogodna do ataku na drzwi. Najpierw ladowane sa bagaze na dach, potem wpuszcza sie podroznych. W Jaudere, mamy dogodna pozycje do ataku, na wprost drzwi, ja po prawej stronie, z prawej probuje sie wepchnac jakis chudy zylasty, mlodzian. I teraz nastepuje blyskawiczna akcja, blokuje go prawa reka, chwytajac sie ramy drzwi na poziomie jego twarzy, on probuje obejscia dolem, ale przewiduje to i szybko stawiam noge na schodach. Nadziewa sie czolem na moje kolano.. odskakuje zaskoczony, czyszczac przy okazji prawa flanke. I teraz finisz, lewa reka powtarzam ruch prawej, chwytam za framuge drzwi, blokujac ewentualny atak z lewej, lewym kolanem wpycham Aschilla do srodka, stawiam noge na stopniu, i... juz po walce, teraz spokojnie i leniwie mozna zajac miejsce. Bierzemy najlepsze, w ostanim rzedzie, na koncu autobusu. Po lewej stronie walka trwa jednak nadal, zolnierz probuje przez okno wsadzic trojke dzieci, i zajac caly rzad, nic z tego trzy tegie jejmoscie, matka z corkami, zajmuja miejsca obok niego, nie zazdroszcze, one zajmuja, kazda po poltorej miejsca.. Walka jednak stopnowo ustaje. Jedziemy.Autobus wlecze sie niemilosiernie, mijamy pasmo gorskich serpaentyn, widoki zapieraja dech w piersiach, jedziemy w niziny, sawanna, okragle chalupy kryte strzecha, stada afrykanskich, poldzikich krow, tylek boli, kozy pasace sie przy drodze, dzieci przy studni, bardziej boli, samotne kopce wzgorz wyrastajace z rowniny, tylka juz nie czuje. 9 wieczor, Garua, postoj kolacja, do Marua, jeszcze 3 godziny, obiecujemy sobie hotel, prysznic, spanko do poludnia..Jedziemy, kierowca fajans, droga w remoncie, jedziemy wyboistym poboczem, ciemno, wielkie kaluze na drodze, wleczemy sie. Co chwila wyprzedzaja nas inne busiki a po chwili ich swiatla nikna gdzies w dali. Koniec drogi, zatrzymujemy sie. Przed nami cala droga zablokowana przez przeladowana ciezarowke. Pekniety resor, niebezpiecznie przechylona stoi na srodku drogi. Wysiadamy, zostaje pare osob z dziecmi. Kierowca probuje wjechac na skarpe, ale autobuj jest przeladowany, ma pelny bagaznik dachowy. W rezultacie przewraca sie i zsuwa z drogi. Krzyk lament, wyciagam latarke, wlaze na busa, wyciagamy kierowca, przez tylna szybe wychodzi reszta pasazerow, nikomu nic sie nie stalo. Bagaze porozzucane po drodze, nurkuje do aytobusu po plecaki, sa, zginela gdzies woda, a wlasnie 5 minut temu mialem sie napic, nurkuje, jest! Sytuacja sie powoli normuje, luzie zebrali bagaze, siadaj na skraju drogi. Drugi autobus jedzie juz do nas, bedzie moze za 2 godziny. Samochody, kture zatrzymaly sie zeby pomoc, powoli odjezdzaja. Powoli gasna latarki, cichna rozmowy, dzieci zasypiaja, ludzie rozkladaja maty, leza i drzemia. Siadam na poboczu, pisze dziennik. Gasze latarke, szaruga, niebo pelne gwiazd, wyraznie na niebie blyszczy krzyz poludnia, zarysy bagazy i ludzi, ciche rozmowy, cykady, wielkie biale nietoperze, cisza przerywana przez silnik ciezarowki. Charakterystyczny, tubalny, wyrazajacy sprzeciw przeciw wyzyskowi, przeciazniu, jego dzwiek miesza sie ze skrzypiaca skarga przeciazonych resorow i tubalnym jekiem osi i skrzyni biegow. Afrykanska ciezarowka, Mercede, czy DAF. Kiedys w czasch swojej swietnosci pomykal po drogach europy, teraz dokonuje zywota na bezdrozach, przeciazony, latany od przypadku do przypadku. Wyeksploatowany do granic mozliwosci. A moze bardziej... Robie sie senny, klade sie na ziemi z plecakiem pod glowa. Budzi mnie gwar, autobus, fotel, spie dalej. Czuje ped powietrza, auto pedzi, omija wyboje na drodze przechlajac sie niebezpiecznie na boki, pod kolami cgrzesci zwir. Budzi mnie chlupot wody, most w remoncie, jedziemy przez rzeke brodem. Woda chlupie na scodach aytobusu, bulgoce rura wydechowa. zasypiam. Budze sie stoimy, wysiadamy Maroua, 7 rano. Krotka narada. Bierzemy hotel, szukamy transportu do Rumsiki (musimy wynajac auto) jemy sniadanie, dokladnie w tej kolejnosci.. Mamy hotel, ok, transport jakis pajac proponujeza 80 000, strasznie duzo gada, splawiamy go. Wracam do hotelu, pytam o transport, jest facet, toyota corolla 4WD, taki nam trzeba, targujemy staje na 40 000, jest ok, przybilam piatke, kaze mu czekac. Wracamy do hotelu na sniadanie, „kontynentalne” omlet i buleczka i slodki rogalik, pyszna kawa. Wracam do zycia. Jedziemy. Place zaliczke, tankujemy, jedziemy. Troche asfaltu do Mokolo, dalej bezdroza, gory, heh, slupy gorskie, jak w gorach skalistych.. Malutkie wioski, krowy, konie, kozy, osly, czrne swinie pasace sie na podworku, dzieci w podartych koszulkach.. na miejscu.. gora Rumsiki.. Skalny slup wysokosci pewnie z 300 metrow, wyrastajacy z wawozu, cud natury. Dokola wioska, baobaby, kozy, dzieci. Sklepiki z pamiatkami. Najpierw siadamy w cieniu zadaszonego baru, zimne piwo, dzieciaki proponujace przwodnictwo. Odganiamy. Zostaje jeden, sympatyczny, nic nie mowi, idzie za nami, koryguje nas ze zle idziemy, znowu milczy. Wolam go prowadz, pokazuje grote skalna, wchodzimy na gore tak daleko az nie zatrzyma nas rozsadek, jest za stromo, bez asekuracji nie idziemy. Wracamy po pamiatki, dlugo targujemy, kolczan, strzaly, amulety, naczynia, tamtam, rzelazne bransolety, ozdoby, czolenka tkackie. Wracamy. Obiad na ulicy, mieso zebu z grila, kukurydza, piwo. Mam problem z zoladkiem. Idziemy kupic bilety na jutrzejszy autobus do Jaundere, 5.30, prysznic, spac.

18.07

Powrot, przeciwienstwo podrozy „tam”, autobus szybko pomyka, jestesmy na miejscu o 16, kupujemy bilety na pociag, jemy obiad, wsiadamy (jest punktualnie) jedziemy do Bilabo, wielki ksiezyc zaglada nam w okna pociagu, potem skrywa sie we mgle. Zaczyna padac. W Bilabo mamy natychmiast autobus do Bertoui. 2.20 w nocy. Rekord 21 godzin. Prysznic, golenie spac..

19.07

 

Baxter

Opublikowano

obłędne miejsce , porostu super , zazdroszczę Ci tych widoków .

Pozdrów Darka i resztę .

Tak od nas wszystkich bardzo serdecznie.

Opublikowano

Jak na Afrykę to i tak poszło gładko :faja:

Niektórzy dłużej wracają z krety mimo ,że to niby cywilizacja :devil:

Opublikowano

19.07

Nie pamietam co robilem pewnie naprawialem, jak co dzien. Potem robilem latawiec dzieciom. Nie bylo listewek, cialem z dechy 5x40cm, reczna pilarka.. latawiec malajski, do tego ogon, jak trzeba. Nadal mam biegunke.

20.07Niedziela

Nic szczegolnego, sniadanko, potem msza, znow pokaz kultury afrykanskiej, spiewy w kosciele i taniec-gestykulacja. Przepiekne widowisko. Tak jak poprzednio uczta dla duszy i ciala, nie ma co opisywac, trzeba przyjechac i przezyc...

po mszy Darek chce pokazac parafianom samolot, idziemy na lotnisko, latam nad glowami, dzieciaki sie ciesza. Reszta niedzieli spokojna, chcemy puszczac latawiec, a tu bieda wiatru nie ma. Cos mnie zoladek muli od powrotu z polnocy.

21.07 Poniedzialek

Przyjechali ministanci na kolonie, tne materace do spania, naprawiam swiatlo w izbie. Wstawiamy lozka. Dzieciaki pomagaja. Meczy mnie zoladek, troche mi sie w glowie kreci.

Dzieciaki zlapaly pancernika, bedzie jutro na obiad, wsadzamy go na noc do beczki zeby nie uciekl.

22.07 wtorek

Pancernik uciekl w nocy, nigdzie go nie ma. Bedziemy znowu antylope jesc. Ide do lekarza, badaja mi krew, cos tam we mnie zyje. Dostaje lekarstwa, pomaga od razu, jestem jak nowy. Darek wymyslil ze musimy sfilmowac dom, z lotniska jest za daleko, samolot jak punkcik, boje sie latac dalej. Do tego miala sluzyc ta nieszczesna platforma RC-CAM, ktorej nie ma. Wpadl na pomysl ze wystartujemy z lotniska, i pojedziemy samochodem kolo domu. Ryzykowne. Wysokie drzewa, linia 15kV, ale raz sie zyje. Opracowujemy krotko trase lotu, zeby nie stracic z oczu platowca. Mocuje moj aparat, lecimy, ciezki start, ale nabiera wysokosci systematycznie, Darek prowadzi, ja stoje na pace i steruje. Udalo sie robie kilka rundek nad domem, kosciolem, kaplica i domem siostr zakonnych, sierocincem. Mamy wracac na lotnisko, ale widze ze prad sie konczy. Tu do ladowania jest maciupenka laczka. lewej kosciol, z prawej plot. 12x40m Dramatyczna decyzja, udalo sie. Ogladamy film, jest super. Idziemy na kolacje, w trakcie jedzenia pancernik przylazl, sam.. Znaczy sie jutrzejszy obiad dotarl.. Milo z jego strony.

Komputer spanko.

 

pozdrawiam

baxter

Opublikowano
Idziemy na kolacje, w trakcie jedzenia pancernik przylazl, sam.. Znaczy sie jutrzejszy obiad dotarl..

 

No po prostu rozłożyło mnie :D

Opublikowano

Bo tutaj z jedzeniem nie ma problemu, albo rosnie wszedzie i dziko, albo lazi, wystarczy zerwac, albo zlapac i obiad gotowy. Tutaj glodu nie ma. Sa inne problemy HIV, niski poziom edukacji, zacofanie.

 

Poazdrawiam

Baxter

Opublikowano
w trakcie jedzenia pancernik przylazl, sam.. Znaczy sie jutrzejszy obiad dotarl.. Milo z jego strony

 

umarłem ze śmiechu :devil: :rotfl:

Opublikowano
Ide do lekarza, badaja mi krew, cos tam we mnie zyje.

:) kiedyś słyszałem właśnie że ludzie w tych rejonach mają bardzo bogate życie wewnętrzne... dosłownie ... :)

Opublikowano
Ide do lekarza, badaja mi krew, cos tam we mnie zyje.

:) kiedyś słyszałem właśnie że ludzie w tych rejonach mają bardzo bogate życie wewnętrzne... dosłownie ... :)

Zewnetrzne czasem tez...

Opublikowano

Mimo wszystko ... Twoje relacje Baxter czyta się wyśmienicie! Wspaniałe zdjęcia ... wspaniałe i dowcipne opisy :) Aż się chciało by być tam ... Pozdrowienia !

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.