baxter12 Opublikowano 22 Lipca 2008 Autor Opublikowano 22 Lipca 2008 Aż się chciało by być tam ... Pozdrowienia ! A, warto Jarku, naprawdze warto bylo tu przyjechac. baxter
tj1gd Opublikowano 23 Lipca 2008 Opublikowano 23 Lipca 2008 Baxter ma racje, ja tez przyjechalem 12 czerwca 1993 i bylo warto, no i dobrze mi tak ! ..no a jak warto bylo i dobrze mi tak, to sobie mowie: po co wyjezdzac ?! Szkoda mi tylko Baxtera, bo wyjedzie i juz za pare dni i przez lata cale bedzie za Afryka tesknil, !... :-)
SCRUBBY Opublikowano 23 Lipca 2008 Opublikowano 23 Lipca 2008 Będzie powód, by wracać. Jak BAXTER wróci - poprosimy go o spotkanie/czat/konferencję. Może na następny wyjazd ktoś jeszcze poleci.... ?
baxter12 Opublikowano 23 Lipca 2008 Autor Opublikowano 23 Lipca 2008 23.07 Norma zabki, sniadanko, siusiu, raczki. DZis juz nieoiwolalnie trzeba rozebrac drzwi w toyocie, bo okno sie ciezko otwiera. Obiecalem ze zrobie. Rozbebeszam, smaruje, prostuje drzwi wygiete po wypadku, chodzi jak zloto. Pakuje swwoje pamiatki do kartona, nie mam zadnej walizki, pojade z kartonem jak kloszard.. Tak zreszta przyjechalem. Robie znowu swiatlo, bo wysiadlo, jade do miasta po wode i cos na sniadanie. Potem motyki trzeba osadzic i miotly. Sie zrobi. Idziemy z Manka na pole manioku nakopac, troche sie szwendamy po okolicy. Pare fotek. Ladnie tu, rzeczka wije sie wsrod traw i drzew, dookola palmy. ladnie. Obiadek zalegly pancernik (znacie go - kolega spoznialski) z maniokiem, zimne piwo.. Tak to mozna zyc.. spac 23.07. Mowilem Mance ze nie jadlem jeszcze weza. Przejela sie, pojechala na rynek i znalazla. ladna sztuka. Pewnie kolo metra, albo lepiej. Grubas. Ciekawe jak to smakuje. Ladna skora.. Darek meczy sie z pompa do wody, cos nie chce zaciagnac wody, pyta czy sie znam. Nie wiem, jak zobacze to sie dowiem czy sie znam. Okazalo sie jednak ze sie znam, przed pompa byla nieszczelna instalacja i lapalo powietrze. Distahl dal rade. Pompa chodzi ze weze wyrywa. Cos sie tlucze po blasznym dachu, jak by kabel ktos wlokl.. Wychdze z pokoju, a to mala jaszczurka. Manka sobie wlosy przedluza, przyszly 4 kolezanki, wplataja jej w tego jeza pasemka. Ale dlubanina, ., Szesc godzin pozniej, sa w polowie roboty. Na rano pewnie zdaza.. Kolacja waz... rewelacja, dostaly mi sie zeberka, nie ma co opisywac, zamawiacie bilety, niebo w gebie, soczyste delikatne, grama tluszczu.. I co tyle, nic sie nie dzieje, biore lekarstwa, choc juz sie czuje normalnie. I spac pozdrawiam. bartek
Diakon Opublikowano 24 Lipca 2008 Opublikowano 24 Lipca 2008 Ciekawe, ile u "nas" kosztuje zrobienie takiej fryzury u fryzjera czy też w jakimś tam zakładzie kosmetycznym . Bartku... Ciekawi mnie pewna rzecz . Powiedzmy, że często piszesz, tu piwko, tam piwko... Potem gdzieś się jedzie.... Jak się ma w Kamerunie sprawa trzeźwości do kierowców?
adi-000 Opublikowano 24 Lipca 2008 Opublikowano 24 Lipca 2008 Jak się ma w Kamerunie sprawa trzeźwości do kierowców? i ciekawe czy widziałeś tam kiedyś policjanta
tj1gd Opublikowano 25 Lipca 2008 Opublikowano 25 Lipca 2008 Bartek wyjechal wczoraj wieczorem w kierunku gory Kamerun, ktora chce zdobyc, a pozniej samolot z Douala przez Paryz, Londyn do Poznania, gdzie laduje we wtorek 29 lipca 2008
Lord Rzeźnik Opublikowano 25 Lipca 2008 Opublikowano 25 Lipca 2008 Czyli to koniec przygody z Afryką ?Szkoda, ale założe się, ze wróci :wink:
Gość Anonymous Opublikowano 26 Lipca 2008 Opublikowano 26 Lipca 2008 ..niech wraca, ale do Poznania.... :wink: hmm.. ale nie zdziwi mnie faktycznie jak postanowi raz jeszcze pojechać, bo On w miejscu usiedzieć nie potrafi hihi :wink:
tj1gd Opublikowano 27 Lipca 2008 Opublikowano 27 Lipca 2008 Koniec "afrykanskiej przygody" dla Baxtera (narazie), my zostajemy. Poki co to Bartek jeszcze troche poopowiada, ma jeszcze duzo do opisania... ...a jesli ktos chcialby poczytac "afrykanska przygode" innych naszych gosci, to zapraszam do lektury wspomnien: Joli, Marianny, Artura czy Anny - http://www.misja-kamerun.pl/index.php?pid=536 pozdrawiam z Afryki darek
baxter12 Opublikowano 29 Lipca 2008 Autor Opublikowano 29 Lipca 2008 Jestem, chlopaki w domu. Dotarlem przed chwila, oczywiscie bez przygod sie nie obylo. napisze niebawem i wkleje zdjecia, moze jakis filmik sie zmontuje. pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziekuje Wam za zainteresowanie, a Darkowi za nieslychana przygode, za serdecznosc i pomoc jakiej mi udzielil. Bez niego nie byloby tej relacji. Baxter
baxter12 Opublikowano 30 Lipca 2008 Autor Opublikowano 30 Lipca 2008 No i nadszedł czas powrotu, pomny ciężkiego przeżycia, i ciężkiej próby jaka dla moich pośladków był autobus z Jaunde, postanowiłem jechać pociągiem. W związku z tym wystąpiła konieczność zakupu biletu kolejowego z Belaba do Jaunde. Okazało się to niestety niemożliwe, gdyż w kasie biletowej Bertoui został tylko jeden, zamawiam, podobnop będą do odebrania w Belabo. Ok. Kolacja, zegnam się z wszystkimi, zal troche jechac, aale w perspektywie gora-wulkan Mt. Cameroun, i dawna stolica Buea. Darek odwozi nas na autobus do Belabo, wsiadamy, jedziemy, czekamy na pociag, spozniony godzine, wchodzimy na peron, do wagonu. Zgroza, pociag przepelniony, pelne przejscia i korytaze, Aschill idzie do przodu w nadziei ze gdzieś będą miejsca siedzące.. Nie ma szans, musimy się zadomowić tu gdzie jesteśmy. Wpycham mój karton w nisze miedzy sciana i fotelem, tak na oko 45cm, wpycham go maxw glab i siadam w tej niszy. Jest w miare komfortowo, przynajmniej nikt mnie nie potraca, na korytaz wystaja mi tylko nogi. Drzemie troche, on stoja. Budze się stoja nadal.. Ciekawe jak dlugo tak wytrzymaja..za 3 przebudzeniem siedza, Aschill jest troche za duzy, blokuje cale przejscie, zamieniamy się miejscami. Wyciagam się jak dlugi, na boczku z moim workiem pod glowa, zasypiam. Budzi mnie ból w boku, to zebra robia mi się kwadratowe w miejscu styku z podloga. Nie rady, trzeba wstac. Siusiu, i tu jest problem, do toalety mam 15 metrow, ale musze minac z 10 osób śpiących w przeróżnych pozach lezaco-siedzacych. Stawiam ostroznie nogi, mozliwie staram się nie potracac spiacych, nie nadepnac na żadna reke. Dochodze do drzwi, które tarasuje spiacy za nimi wojak. Budze go. Uff. Wracam. Jest lepiej, nabralem wprawy.Już przetestowalem wszystkie znane mi sposoby i pozycje siedzenia, ba, nawet wymyslilem kilka nowych. Niestety, moje 4 literybola mnie w kazdej... Rozmyslam o wszystkim żeby zapomniec o bolu. Ciekawe, glowna linia kolejowa to jedna nitka torow, wiec jadace w przeciwnych kierunkach pociagi mijaja się na glowniejszych stacjach. W calym kraju obowiazuje ruch prawostronny, ale pociagi mijaja się z lewej. Ciekawe,pewnie pozostalosc po anglikach – budowniczych kolei. Na koncu wagonu siedzi biala dziewczyna. To zadki tutaj widok, bialych jak na lekarstwo. Turystka, ma aparat, robi zdjecia, ciekawe z kad jedzie. Lapie kontakt wzrokowy, usmiecham się. Nic. No tak, francuska, nie pogadamy sobie. Te buraki nigdy nie mowia dzien dobry, nie odpowiadaja, nie usmiechaja się do siebie i odwracaja się tylem kiedy na nich patrzysz. Wszyscy turysci się pozdrawiaja, usmiechaja się do siebie, wymieniaja poglady, gdzie byli, po co, jak latwiej dojechac. Oprocz francuzow. Kij w oko. Duala, obok kolejowego dworca jest autobusowy, wyrywanie walizek, autobus, do yaunde, jedziemy. Za trzy godziny stolica, Yaunde przygnebiajacy moloch tlum zgielk, korki, bezladny ruch samochodow na ulicach, tysiace motorowerow przemieszczajacych się bezladnie posrod aut. Smrod spalin pomieszanych z wilgocia. Smog. Samochody, poobijane ze wszystkich stron, porozbijane lampy, bez zderzakow, wyklepane była jak, pogiete jak puszki po piwie. Taksówka przedziera się przez ścianę motorowerów, wsciekle trabiac to na nich, to na pieszych to na inne samochody. Jdziemy do Buea. Wydostajemy się z miasta, hałas cichnie, rzeka, wodospad elektrowni wodnej, zatoka i port morski, rozlewiska rzeki, z daleka widac wulkanu, spowity ciężkimi ciemnymi chmurami. Aby spojzec na szczyt trzeba wysoko zadrzeć głowę. Pięknie. To nasz cel, jutro postaram się go zdobyc. Dojezdzamy do granicy miasta, zmiana taksówki na „miejską’, hotel u podnóża góry. Standard hotelu robotniczego z glabokiej komuny, ale co wymagac za 25zł od osoby.. Ale co nam trzeba, lozko, ciepla woda i już. W hotelu jest „restauracja” skladajaca się z jednej kucharki i kelnera. Zamawiamy obiad, przygotowanie trwa 45 minut. Zamowilem kure, chyba poszli ją kupić. Ale nam się nie spieszy, 18 zmierzcha, robi się chlodniej i wilgotniej. Mgla zaczyna schodzic z gory, gesta jak mleko. Widac jak waskimi stozkami saczy się pomiedzy drzewami i precieka przez pagorki niczym woda na wodospadach. Zalega w dolach i rowach, szczelnie otula wszystko. Nie widac już lasu, potem gina we mgle okoliczne domy, nikna ich swiatla, zapada cisza. Stlumione dzwieki samochodow przejezdzajacych wolno szosa, swiat zapadl się w mglisty puch. Nie ma pradu, jest mi wszystko jedno mam latarke. Tutaj w Kamerunie wylaczenia pradu sa zecza codzienna, niewielka ilosc elektrowni p[owoduje staly niedobor. A to z kolei skutkuje planowym wylaczaniem dostaw energii do poszczegolnych dzielnic czy miasteczek. Ide wziasc prysznic, i tu wylania się pewnien problem. Nie ma prysznica, jest wanna, ale nie ma korka, jest ciepla i zimna woda ale.. osobno, na wzor angielski, osobne krany. Odkrecam ciepla wode, po chwili leci wrzatek, zimna, lod.. Przeszukuje w lazience wszystkie katy, jest miska i nabierak do wody. No tak. Teraz wszystko jasne. Mam już doswiadczenie, jak u Darka nie było wody, to dostalem wiaderko zimnej wody i kubeczek. Wczesniej nie wiedzialem ze w 8 litrach wody można się umyc caly lacznie z glowa i jeszcze zostanie. Zycie nas zaskakuje niejednokrotnie.. Otwioeram szeroko okno żeby wygonic z pokoju wilgotny zaduch. Komarow nie ma wiec zostawie balkon otwarty na noc. Lekarstwa, spac. Noc, cykady, ptaki, stlumione szczekanie psow w oddali. Jakies kroki na dole, popiskuje nietoperz. Nocny ptak zaczal swoje trele. 26.07. Budzi mnie pianie koguta, bydle pieje co 10 sekund. Śniadanie „kontynentalne. Wołamy przewodnika, wymyśla oczywiście cene z kosmosu. Sprowadzamy go powoli na ziemie, bo z tej wysokosci moglby się potluc gdybysmy sprowadzili go na ziemie zbyt szybko. Idziemy. Ciagle w gore, omlet ze sniadania ciazy mi jak olow. Ciezkie powietrze, pelne wilgoci, ciezko oddychac. Palac prezydencki, prefektura policji, koszary, poczta, pomnik cesarza Wilchelma, wszystko zabytki z czasow kolonialnych. Przed budynkiem poczty „angielska” skrzynka na listy, ma 100 lat... zachowaly się na niej resztki farby.Idziemy wyzej, wchodzimy w tropikalny las, duszno jak w piekle, omlet ciazy coraz bardziej, przewodnik wyrywa do przodu, kolka. Wlaczam „bieg terenowy” , male kroki, powoli, a stale nie zatrzymuje się nie daje podpuszczac przewodnikowi. Ide swoim tempem. Dochodzimy do pierwszego schroniska, opuszczona i nieremontowana od lat buda, zapomniana przez ludzi. Siadam, pije wode. Przewodnik pyta czy wracamy. Zartujesz, idziemy do drugiego schroniska. Zaskoczony, aha wiec o to chodzilo,zebym się wykonczyl. Zle trafiles kolego. Idziemy dalej, ja dalej swoim tempem, przewodnik za mna. Jest bardziej stromo, ale wychodzimy z lasu, jest mniej wilgoci. Powietrze jakby stracila swoja wage, oddycha się lekko i przyjemnie. Wchodze na pierwsze wzniesieni z jezora zastyglej lawy.drzemie pod pokrywa trawy. Przewodnik strajkuje, zostal w tyle z 50 metrow i cos mi krzyczy. Podobno umowa była do skraju lasu.. Pyta się czy mam cos do jedzenia. He he, mowie mu za na 6 godzin w gory nie biore jedzenia, po co? Facet chcewracac, ja wlasciwie tez, do szczytu nie dojde, jestesmy powyzej chmur wiecwyzej ladniejszych widokow nie będzie. Dobra przyjacielu, opuscisz 30% to idziemy w dol, nie opuscisz to zasuwaj do gory. Pęka, mam 4 tysiace w kieszeni. Ale mi się trafil, „najlepszy przewodnik w okolicy” Schodze szybko na dol nie ogladajac się na niego, robie się glodny, a poza tym nadchodza ciezkie czarne chmury. Sa na razie podemna, kiedy się w nie zanurzam, zaczyna padac, potem lac, potem oberwanie chmury. Ide coraz szybciej, żeby nie przemoknac. Za chwile zwalniam, nie ma s ie po co spieszyc, wlasnie pierwsze struzki wody zaczely mi ciec po wewnetrznej krawedzi ud. Bardziej już nie zmokne. Spacerkiem dochodze do hotelu ide się przebrac, wracajac na dol spotykam sprzataczke podazajaca ze szmata korytem strumienia który ciekl po schodach za moja sprawa. Usniecham się do niej przepraszajaco. Smieje się. Pada do wieczora, od wieczora do rana leje, a potem poludnia znowu tylko pada. 27.07. Wszedzie tony wody. Sniadanie, kolo poludnia przestaje padac. To znaczy wlasciwie nie przestaje, deszcz staje się bardzo zadki, krople sa normalnej wielkosci, tylko padaja co 2 metry. Idziemy na spacer, idziemy ulicami, przy których stoja kolonialne domy mieszkalne. Wszystkie zaniedbane, rozpadajace się. Dziurawe dachy. Gdzieniegdzie na brukowanych podworkach pasa się kury. Dawne trawniki , odgrodzone jeszcze kraweznikami, staja dorodna kukurydza czy maniokiem, wśród zdziczalych krzewow rosnie czasem kokos czy bananowiec. Wracamy, wynosimy się z pokoi. Mamy sporo czasdu do odlotu samolotu, idziemy na piwo do baru. Potem lapiemy taksowke do Duali, jedziemy do rodzicow Achilla. Przesympatyczni. Lotnisko, stracha miałem już od poludnia. Najbardziej o odprawe celna, czy nie będą kazali odpakowywac kartona, jak rozbebesza to będzie problem to zlozyc. Poza tym wioze maniok, a jedzenia wywozic nie wolno. Przydotowuje 10 tys na lapowke. No masz, celnik baba, o lapowce zapomnij, pyta co wioze, pamiatki, tamtam, marakasy, i ciuchy, zaczynam się rozkrecac, smieje się opowiadam jakies bzdury, zagaduje. Wypisuje deklaracje, kasuje 5 tys koszty odprawy. Na koniec kaze otworzyc karton. Udaje ze nie slysze, smieje się, mowie ze Rumsiki, Yaunde, Beuea, krowy zebu, ze dziewczyny sa tu mile i pracowite, ze to cudowny kraj, pyszne jedzenie, ze jej maz to szczesciaz... Jeszcze raz mnie prosi żebym otworzył karton, ale już tak bez przekonania, miękkim głosem. Macham reka ze nie warto, ze nie będziemy się teraz takimi pierdołami zajmowac, lekceważąco kopie karton. Umawiam się ze jak przyjadę w styczniu to ona pokaże mi Yaunde. Ze chetnie bym jeszcze tutaj postal i pogadal, ale się spiesze na samolot. Sciskam dlonie, żegnam się serdecznie, macham jej na pozegnanie, usmiech jak banan przyklejony na twarzy, pot na plecach i skroniach. No. Jeszcze tylko 10 tysiecy za niewiadomoco, bo inaczej nie wpuszcza mnie do samolotu. A ja nie mam już kasy, szukam Achilla, nie ma go nigdzie, jest bankomat, musze przejść kolo celniczki, przyklejam usmiech. Ciekaw jestem co jeszcze się wydarzy, czuje przez skore ze to nie koniec przygód. Samolot...
Grzechu Opublikowano 30 Lipca 2008 Opublikowano 30 Lipca 2008 Genialny opis, zwłaszcza końcówka... Masz u mnie pełen szacunek, gratuluję i podziwiam
Tomek Opublikowano 30 Lipca 2008 Opublikowano 30 Lipca 2008 Super A tak z ciekawości ile kosztował Cię cała wycieczka?
baxter12 Opublikowano 31 Lipca 2008 Autor Opublikowano 31 Lipca 2008 Potem gdzieś się jedzie.... Jak się ma w Kamerunie sprawa trzeźwości do kierowców? Wogole sie nie ma nijak, do niczego. Alkomaty nie istnieja. Nie pytalem Darka, ale na ,oje oko kwestia przepisow i wypadkow ma sie tak samo jak w innych arabsko-muzynskich krajach. Przepisy teoretycznie sa, praktycznie nikt ich nie przestrzega. w razie wypadku winny jest ten co ma rozbity przod. baxter
baxter12 Opublikowano 31 Lipca 2008 Autor Opublikowano 31 Lipca 2008 Samolot...Samolot oczywiście spozniony godzine. Czarnoskorzy pasazerowie leniwie zajmuja miejsca. Lecimy, zasypiam, obiad, spie, picie spie, rano Paryz, CDG, moloch, miotam się nie mogac zrozumiec tych oznaczen. Sa strzalki w która strone do autobusu, a nie ma strzalki „to tu”, w rezultacie mijam przystanek autobusowy, potem wracam, po strzalkach z powrotem. Koszmar. Nie wiem która godzina, mijam znowu, pytam się 3 razy, na calym lotnisku nie mogę znaleźć zegarka. W końcu znajduję w kawiarni. Jade na Orly, dlugie czekanie, troche spie. Sprywatyzowalem poduszkę z samolotu, jest na czym oprzec glowe. W koncu odprawa bagazu, uwolniony od ciezaru ide niespiesznie umyc raczki, potem cos zjesc, a potem znowu do toalety. Wychodze i slysze „ Pan Dubik, pasazer lotu do londynu, ostatnie wezwanie do wejscia na poklad. Kejkum kejkum! Pomylilem godziny myslalem ze wylot jest o 13.25, a był o 13.10, jest 13. 20, biegne do bramki, potem do rekawa, zamkniety, w lewo, schodki w dol, 2 pietra, forsuje rozsuwane drzwi i wbiegam na plyte lotniska, w odleglosci 100 metrow stoi mój samolot, silniki odpalone, przystawone takie prowizoryczne schodki, takie waskie, w drzwiach stoi steward i trzyma za klamke, a pilot kiwa mi zebym się pospieszyl. Proszę panstwa co to był za finisz. Londyn. Przez ten maniok boje się odprawy, z angolami nie ma zartow. Zupelnie niepotrzebnie. Nie będzie odprawy celnej bo mój bagaż zaginął. Skladam reklamacje, maja szukac. Nosi mnie, wszystkie pamiatki tam były. Jade do centrum, do Muzeum Historii Naturalnej. Potem chce pojechac na Hitrow, z kad mam autobus do lotniska w Luton. Narasta we mnie zlosc, przypominam sobie ze należy mi się kasa na zakup kosmetykow i najpotrzebniejszych rzeczy. Wracam na lotnisko, probuja mnie splawic, nie daje się, zadam kasy na kosmetyki i ciuchy, w koncu przynosza mi zestaw: kosmetyczke Air France z calym zestawem kosmetykow i talon na kawe. Mowie ze nie chce kawy, jak będę chcial to sobie sam kupie. Pani doklada talon na obiad. , dzwoni do paryza, przynosi mi koszulke air france, krotkie spodenki, czapeczke, teraz negocjujemy wysokosc kwoty która mi zrefunduja, jak sobie zrobie zakupy. I w tym pieknym momencie wjezdza wozek, a na wozku mój karton. Pani się usmiecha, zgarnia wszystkie prezenty, cieszy się ze wszystko skonczylo się dobrze. Karton przylecial nastepnym samolotem. Szkoda, urwalbym jeszcze z 50 Euro, a tak dostalem tylko talon obiadowy na 10Euro. Dobre i to, starcza na pizze i kawe. Jade na Hitrow, rano na lotnisko Luton ogladam karton. Kurcze on się zrobil jakis taki miekki i malo kwadratowy. Zaczynam się obawioac o rzeczy w nim się znajdujace. Samolocik, zasypiam po starcie, budze się nad Poznaniem, steward zbiera od ludzi kubeczki, znowu przespalem zarcie. I już, mile powitanie na lotnisku, autobusik, dom.. Koniec opowiesci. Dziekuje za cierpliwosc baxter
Raffik Opublikowano 31 Lipca 2008 Opublikowano 31 Lipca 2008 piekna przygoda... by nie napisac "marzenie" (bo moje troche inne)... zazdroszcze... a co do francuzow to zgadzam sie w 100%... niekumate typki...
gfilipek Opublikowano 31 Lipca 2008 Opublikowano 31 Lipca 2008 Sprywatyzowalem poduszkę z samolotu, HAHAHAHA Dobry tekst
Rekomendowane odpowiedzi
Zarchiwizowany
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.