Po analizach pogody na długi weekend razem z Ryszardem zdecydowaliśmy się pojechać na Cassoviacup na Słowacji. Na godzinę przed zamknięciem zapisów, dwa ostatnie wolne miejsca zostały wypełnione i zapisy zamknięte.
Prognoza na zawody była super wakacyjna - niewielki wiatr i 30...33°C. Modele spakowałem w czwartek rano, 15 litrów mineralnej (tak, 10 butelek) i w drogę. Dystans to 550km (Ryszard miał ~100km więcej), nawigacja pokazywała lekko ponad 6 godzin - da się przeżyć aby trochę polatać. Długi weekend od piątku, więc pół Polski ruszyło w Tatry tego samego dnia. Przejazd przez znane góralskie miejscowości (Białka, Bukowina, ...) to dodatkowe 1,5 godz. i w pakiecie gratis rozbijanie namiotu w ciemności.
Samo lotnisko to prywatny teren użyczony na czas trwania zawodów. Główny pas startowy w kierunku północno-południowym. Na wschód lekkie wzniesienia a na zachód drzewa i zabudowania po starej fermie drobiu, więc niejako latanie w małej dolinie.
Pierwsze loty w piątkowe południe pokazały, że mimo słonecznej pogody jest "zagadkowo". Pierwsza grupa w locie podzieliła się na dwie podgrupy. Trzech pilotów znalazło swoje upragniony komin i dolatali 10 min., pozostała piątka robiła co mogła, jednak po kilku minutach wszyscy byli już na ziemi i to z wysokości 120...150m w piękny słoneczny dzień. Tak to już jest, że pierwsi przecierają szlaki (pechowo Ryszard leciał w pierwszej grupie, ja w ósmej więc mogłem skorygować strategię). Następne grupy widząc co się dzieje, skupiały się na miejscach gdzie poprzednicy dolatali cały czas. W drugiej kolejce byliśmy z Ryśkiem w jednej grupie i pomagali nam czescy koledzy. Sytuacja zabawna bo języki podobne a zrozumienie różne, a wynik proporcjonalny do zrozumienia Trzecia runda w piątek kończył się około 19 lotami na wisielca i jak nie miałeś pod 200m to ciężko dotrwać do 10min...
Sobota to ponownie ponad 30°C i bezchmurne niebo. Tu podziękowania dla Jarka za pożyczenie Colemana bez którego byłoby mega słabo.
Nauczeni piątkową himeryczną pogodą startowaliśmy raczej wyżej, bezpieczniej (>80m) z wynikami punktowymi od 950 do 1000. Niektórym topowym pilotom starty <50m opłacały się i po walce z naturą dolatywali czas, inni kończyli w groszku, na fermie czy drzewie... Niektórzy po trzech zerach pakowali się i wracali do domu:(
Miałem odczucie, że lotnisko w piątek i sobotę znajdowało się w centrum wyżu. Wiatr, mimo że niewielki, z kolejki na kolejkę skręcał na wszystkie strony.
Jedna grupa szukała odrywającej się termiki na niewielkim wschodnim wzniesieniu i było ok, a kiedy następna leciała w to samo miejsce czekała ich niespodzianka i pracowali ciężko by dolatać (jednocześnie piloci którzy wybrali przeciwną stronę lotniska radzili sobie "na luzie").
Każdy też wypatrywał ptaków na niebie bez żadnej chmurki jako wskaźnika. Generalnie ptaki to super podpowiadacz - mają też swoje upodobania, które nie są czasem dobrze skorelowane z oczekiwaniami pilotów.
W pewnej grupie połowa pilotów poleciała pod dalekiego ptaka. Biedak ten jak zobaczył 4 bombowce nacierające na niego z wyjącymi silnikami, to szybko zmienił miejsce do którego już agresorzy nie dolecieli i spokojnie kontynuował krążenie. Wszyscy lecący pod ptaka, po paru minutach byli uziemieni. Druga połowa grupy równolegle bujała się po drugiej stronie lotniska nad drzewami i wylatali do końca czas.
Były też odwrotne sytuacje. Sokół na przelocie zachęcony krążącą grupą dołączył się do komina i wszyscy polecieli w stratosferę.
Sobota zakończyła się "tombolą", gdzie wszyscy trzymali kciuki aby to ich numer został wylosowany jako nagroda główna (Pike 3PK). Los uśmiechnął się do Jany Strebovej, czyli ... przedstawiciela producenta modelu. Trochę wszyscy się pośmiali, bo to jakby główny sponsor nagrody wylosował swoją nagrodę
Otarła tym samym łzy po kompletnym rozbiciu swojego modelu dwie rundy wcześniej.
Niedziela, to zupełna zmiana pogody. Temperatura spadła, wiatr się wzmógł, niebo zachmurzone i przelotne poranne opady.
Zawodnicy zaczęli składać "średniaki" i zonk... przestało padać i wiać, więc na pole powróciły lekkie modele. Na moje oko latały FAI limits.
Z planowanych dwóch kolejek, rozegrano już tylko jedną.
Finaliści latali na lekko, ryzykując niskie starty - raz im się udało, raz nie. Czasami zagęszczenie było w kominie tak duże, że jedna kolizja to świetna statystyka.
Zderzenie wydawało się dość mocne, modele szczęśliwie się odczepiły, a że był to jedyny komin gdzie wszyscy latali, piloci kontynuowali i pilnowali jak oka w głowie tego noszenia.
Organizacyjnie zawody bardzo dobre. Przerwy na posiłki nie były konieczne, każdy miał wystarczająco czasu by się zorganizować i przeżyć po swojemu cateringowe kulinarne doświadczenie .
Woda i otwarty prysznic dostępne na polu to było zbawienie w upały. Prąd był dostępny, toi-toiki nie tylko przywieziono - o 6 rano były serwisowane, a śmieci wywożone na bieżąco.
Sprytnie zorganizowano komunikaty - na całym polu namiotowym rozstawiono 4 bezprzewodowe głośniki z odbiornikiem FM. Każdy też mógł na swoim radiu odbierać komunikaty organizatora - proste, działające bez kabli. Słowacy nie używali systemu Gliderscore, mają swój Sorg, który się sprawdził i jest bardziej otwarty.
Powrót do domu to powtórka z rozrywki długiego weekendu czyli korki do Krakowa, a potem już z górki i po 8 godzinach własny prysznic.
Z wyjazdu jestem bardzo zadowolony. Wnioskowanie i obserwacja jak inni piloci latali w danych warunkach, porównanie i sprawdzenie czy mój scenariusz lotu był optymalny, praktyka ratowania się nad lasem, wiszenie na minimalnym opadaniu, wnioskowanie z obserwacji zachowania ptaków, sprint na 100m po drugiego Altisa w czasie <10s i latanie z kołatającym sercem przez 10 min na wysokości lamperii, powroty ze stratosfery, radość helpera jak podpowiedzi się sprawdzają - wszystko to w gratisie