Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Znałem się już wtedy z moją aktualną koleżanką-małżonką /cały czas ta sama kobitka, ja cię nie mogę!/...

Czasami nachodzi mnie taka refleksja, że z takim stażem w związku, seks z własną żoną trąci kazirodztwem...

Opublikowano

Niskie ukłony Szanownemu Koleżeństwu ślę i znowu nadziwić się nie mogę, że taki piękny /sam z siebie i z definicji/ temat tak szybko dogorywa i chyba już skonał biedaczysko :( Co prawda nasz Kolega Jerzy już w trzecim wpisie wyraził swoje stanowcze zdanie, ale Jurku ; co Ci szkodzi? Przecież ten temat chyba głównie o naszych "narodowych" gustach i guscidłach, a te są przecież tak subiektywne...Nawiązując do słynnej wypowiedzi inżyniera Mamonia, "lubię te piosenki, które już raz słyszałem", więc chyba podobnie jest ze wszystkimi innymi przedmiotami czy zjawiskami, które już kiedyś widzieliśmy, czy znamy. Dla próby reanimacji tego tematu zademonstruję Wam kilka fotek, które obrazują , to co faktycznie lubię, czy kiedyś , bardzo dawno temu, lubiłem.

Np. bardzo lubiłem swoją, wtedy już całkiem moją "skarpetę" czyli "Syrenę 102" kupioną prze mego Ojca w 1962 roku w rzeszowskim "Motozbycie", a którą ja objąłem w posiadanie i wyłączność ok. 1968 roku, czyli kiedy zaczynałem studia w moim obecnym miasteczku. Po chyba roku, własnoręcznie ją przemalowałem na biały-kremowy i tak się o nią troszczyłem na posesji Rodziców, kiedy do Nich przyjechałem, oczywiście też po jakiś grosz "na benzynę" :

 

attachicon.gifXT1.JPG

 

Znałem się już wtedy z moją aktualną koleżanką-małżonką /cały czas ta sama kobitka, ja cię nie mogę!/ i kiedy podjeżdżałem tym pojazdem pod jej "akademik", a był to D.S. "Piast", całkiem spory budynek, to w oknach pojawiało się "milion" ślicznych dziewcząt i miały wyjątkową "bekę", bo tak wspaniale chodziła ta moje "skarpeta". No cóż , dwa cylindry silnika od jakiejś /ponoć/ motopompy i chyba mocno skorodowany układ wydechowy, jak i podłoga pod fotelami. I jeszcze pięknego dyma puszczała o specyficznym zapaszku... Ale jeździła i to się liczyło. 

Ale to nie było pierwsze i jedyne moje auto całkiem moje. No, może w połowie, bo połowa była mojej Siostry, czyli auto było wspólne. Ok. 1955 roku Ojciec "wyklepał" trzy takie osobowe kabriolety na pedały, z czego jeden poszedł dla syna dyrektora tych najtajniejszych zakładów , WSK zwanych, a ten mój przystosował do zamontowania silnika od jakiegoś motoroweru i już auto jeździło samo, mając sprzęgło, gaz i hamulec. Wszystkie nożne, jak w prawdziwym aucie.

Ten samochodzik bardzo, bardzo mi si,ę podobał i miałem nim, jako ten 5-7-mio latek nieprzeciętną frajdę i do dzisiaj uważam go za mój najpiękniejszy samochód. Tak sobie byliśmy z Siostrą i Rodzicami w pobliskim Rzemieniu na niedzielnej wycieczce. Rodzice oczywiście pedałowali na rowerach. :)   

 

attachicon.gifXT24.JPG

 

A normalnie jeździliśmy po najgłówniejszym placu mojego ówczesnego miasteczka , czyli "przed Kulturą". Oczywiście nie tylko siostrzycę woziłem, bo chętnych do przejażdżki było bardzo wielu i miałem dylemat, kogo też zabrać?

Tak to szło:

 

attachicon.gifXT25.JPG

 

No i kiedyś Tato zarządził próbę ustalenia prędkości maksymalnej tego pojazdu. Udaliśmy się na prosty i gładki odcinek ulicy obok dawnego kina "Tęcza" i tam biłem rekord:

 

attachicon.gifXT26.JPG

 

Rekord wyniósł chyba coś 24-25 km/h , co dla mnie było zawrotną prędkością.

A w 1957 roku pojawił się taki pojazd, kupiony przez Ojca na raty, ale po preferencyjnej cenie. Musiał za to sporządzać comiesięczne , dokładne raporty ze sprawowania się tego "Mikrusa".

 

attachicon.gifXT35.JPG

 

Za "naszym" samochodem stoi słynna /ze swoich kształtów/ "Meduza" i jej twórca i własciciel, a prywatnie najlepszy przyjaciel mego Ojca.

 

Wtedy to też, w owych siermiężnych, gomułkowskich czasach, posmakowałem chleba wyłącznie z marmoladą...Bidnie było, Panie dziejku. Ale "fura" była OMC prawdziwa. :rolleyes: I tym pojazdem, z pomocą dużej poduchy za plecami i przesuniętego maksymalnie do przody fotela, uczyłem się jeździć. I nawet mi szło, po doświadczeniach z moim kabrioletem. A ok. roku 1960 pojawiła się taka rasowa, zachodnia maszyna:

 

attachicon.gifXT40.JPG

 

Ta fura bardzo mi się podobała i nią już normalnie jeździłem, oczywiście kiedy mi Ojczulo pozwolili i kiedy miałem jakieś lepsze stopnie, co niestety nie bywało zbyt często.

A później już była "skarpeta". też na raty, ale już tak biednie nie było bo i Ojciec wziął się za rzemiosło i kiedyś nawet zaczął coś tam lepiej zarabiać niż na "państwowym". Ale to już nie na temat minionych "piękności". :P

I co? da się ten temat zreanimować?

 

 

Marku,

bardzo pieknie żes to wszystko opisał  :)  :) ..

a czy się da ? pewnie tak , tylko czy  nasi "Swięci Młodziankowie " nie spuszczą nas starych dziadów i pradziadów  za takie wspominki ???

Opublikowano

Tak jeszcze odnośnie Gniadego. Uważam iż najlepszymi holówkami byłyby Ju 87, Aichi Val albo jakiś Dauntless czy coś w tym stylu, jakby je trochę odchudzić z niepotrzebnych gratów i dać słabsze mniej paliwożerne silniki  :D. Ewentualnie Curtis Export Hawk :).

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.