Skocz do zawartości

Nasze Pedałowanie ...


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Wstaje o 4.30 , szybkie pakowanko (w sumie to juz bylem spakowany) i przy ledwo wschodzacym sloncu pedze na pociag do Kopenhagi. Z Kopenhagi kolejnymi dwoma pociagami do celu (czyli Maribo). W Maribo pozegnalem sie z dunskimi kolarkami ktore poznalem w pociagu i ruszylem w strone Rödby. Okazalo sie, ze byla to piekna gravelowa traska (prawie cale 20 km), wiec pomyslalem, ze jak mam tak udany poczatek, to bedzie tylko lepiej!

Po kolo 22 km dojechalem do promow Rödby-Puttgarden  i zakupilem bilet (10 EUR i to powrotny, bo w jedna strone NIE maja!). Wjechalem na prom, zaparkowalem rower i poszedlem na kolarskie "sniadanie"
 
Podroz trwala tylko 45 min, wiec ledwo zjadlem i czas bylo sie zawijac.
Wyjazd z promu na niemiecka ziemie i jazda w strone mostu! Przejazd mostem, zjazd na sciezke i 
Chwila za mostem zjazd z asfaltu i zaczynaja sie znowu szutry
 
 

po kilkunastu km jazdy dobijam w koncu do wody

Wieje niesamowicie i niestety wieje wschodni, a ja przecie na wschod.
Zaczynaja sie niemieckie nadmorskie “kurorty”, wiec powoli rozgladam sie za paliwem. Niestety wszystko z rana pozamykane i pierwsza otwarta "stacje" znajduje dopiero po kilkunastu km 😉
Mijam przepiekne nadmorskie miejscowki, bez tego calego polskiego balaganu (wesole miasteczka, nap…ca wszedzie muza i chinskie badziewie). Przykro to pisac, ale polskie miejscowosci nadmorskie to jest taki koszmar, za staram sie je omijac (jadac w Polsce), zeby widzac je, nie zaczac plakac. Totalne bezguscie, chaos architektoniczny + pierdyliard szyldow i reklam, no i przede wszystkim ta wszedobylska chinszczyzna. Niestety Niemcy wygrywaja 5:0. No i piwo maja po 4-5 EUR, wiec tez nie zadne “paragony grozy”. Do tego tez PRZEPIEKNE, gustowne promenady (czesto z malym molo), piekne pensjonaty, hoteliki i dyskretne sklepiki. Masa fajnych restauracji i barow.
Po browcu (regionalny Flensburger) ruszam dalej i mysle juz o nastepnym. Robi sie coraz cieplej, ale wiatr na szczescie (choc do tego sie przydaje) wysusza natychmiast pojawiajacy sie pot. Mijam porty, plaze i kolejne miasteczka, a jade glownie szutrami (tak z 80%).
Dojezdzam do miejscowosci Neustadt i znajduje knajpe z wlasnym browarem. Staje wiec w pieknym miejscu i racze sie ich wyrobem.
Jest tak pieknie, ze sie dupska nie chce podnosic, ale przede mna jeszcze ponad setka, wiec wskakuje na siodlo i pedze dalej.
Ciagle przy wodzie i nagle wyjezdzajac z lasu ukazuje mi sie Travemunde.
 
Zasuwam bulwarem, znajduje fajna miejscowke, staje i mloda Niemka robi mi loda.
Po chwili znajduje prom na druga strone rzeki Trave, place 1 EUR (fahrrad) i wsiadam na prom. Pan niestety informuje mnie, ze musze tez kupic na osobe. Pytam, jak czesto maja rowery BEZ rowerzysty, ze bilety ich NIE obejmuja! Pan sie usmiecha i wpuszcza mnie bez biletu. PO promie od razu sciezka (kilka km asfalt) i zjazd w strone wody (szutry)
Po kilkunastu km zaczyna mi sie robic sucho i staje przy budce z piwem i przekaskami. Biore browca i bulke ze sledzikiem.
Wsiadam na siodlo i pod silny wiatr krece kolejne dziesiatki km.
W koncu odbijam w strone Gägelow, ale najpierw na skrzyzowaniu znajduje piwna knajpe! Maja cudowny wybor (Belgow np.), ale trzymam sie swoich zasad i pije PRZEDE WSZYSTKIM regionelne! Pada na Rostockera.
Pozniej jeszcze tylko 16 km pieknymi szutrami i dojezdzam do hotelu! W doslownie tym samym czasie (zdazylem tylko wziac karte do pokoju i klucz do rowerowni) pod rowerownia pojawia sie Marek. Zostawiamy rowery i postanawiamy uczcic spotkanie piwkiem!
Tym razem ciemniejszy Rostocker. Gadamy chwilke, a pozniej idziemy na basen i do sauny. Po kapielach sie ubieramy i schodzimy do baru, W barze maja lanego Radebergera no i rowniez Rostockera :wink:
Daje sie tez skusic na strzal niemieckiej ziolowki.
Dobrze ze mialem pelne bidony, bo lekki kacyk byl NIEUCHRONNY! Pogadalismy jeszcze do 24.00 i zasnelismy jak bobaski (z tym ze bobasek Marek chrapal niemilosiernie).

 

Razem z Dania, wyszlo 173 km CUDOWNYCH kilometrow!!!

IMG_1773.JPG

IMG_1772.JPG

IMG_1779.JPG

IMG_1781.JPG

IMG_1783.JPG

IMG_1785.JPG

IMG_1787.JPG

IMG_1794.JPG

IMG_1796.JPG

IMG_1797.JPG

IMG_1804.JPG

IMG_1800.JPG

IMG_1812.JPG

IMG_1814.JPG

IMG_1816.JPG

IMG_1817.JPG

IMG_1818.JPG

IMG_1820.JPG

IMG_1824.JPG

IMG_1826.JPG

IMG_1827.JPG

IMG_1829.JPG

IMG_1831.JPG

IMG_1833.JPG

IMG_1834.JPG

IMG_1836.JPG

IMG_1838.JPG

IMG_1840.JPG

IMG_1841.JPG

IMG_1842.JPG

  • Lubię to 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tej bułki ze śledzikiem to Ci zazdroszczę. Śledzik pyszna rybka, kiedyś świeży śledzik był pospolitym jedzeniem nad Bałtykiem, teraz przynajmniej w polskiej cześci stał się rarytasem. Ale z tą krytyką polskiego wybrzeża się nie zgodzę. Co prawda ostatnimi laty głównie z powodu wingfoila kręciłem się w okolicach Półwyspu Helskiego i Zatoki, ale uważam że jest to uroczy unikatowy zakątek. Acz zdaję sobie sprawę, że mogę nie do końca być obiektywny, bo zwłaszcza po mojej wiosennej podróży przez całe Niemcy i z powrotem mam o tym kraju jeszcze bardziej negatywne zdanie niż miałem. Ale jakby nie to jest ideą tego wątku.

Jak zwykle piękna relacja. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moze akurat polwysep nie jest tak "zasmiecony", ale koszmar zaczyna sie juz we Wladku 😬

 

Dzien drugi:

 

Poniewaz obaj jestesmy “krotkosenni” (albo to juz wiek 😉), budzimy sie PRZED budzikiem. Szybka toaleta, na sniadanie walimy wode Gerolsteiner na ktora zaprasza hotel i schodzimy po rowery.

poniewaz NIE  wzielismy opcji ZE sniadaniem, bo wiadomo jak to jest; czlowiek zjada 3 razy za duzo i pozniej przez pierwsza godzine jedzie sie bardzo niekomfortowo. Dojezdzamy wiec do Wismar i tam postanawiamy walnac po kawce i ciachu w klasycznej germanskiej Bäckerei. Co jest cudowne, maja tam od samego rana sniadania (prawie w KAZDEJ kawiarence!). My jednak tylko po ciachu.
Wismar okazuje sie PRZESLICZNYM miasteczkiem (jak wszystkie Hanzeatyckie zreszta). Walimy fotki i zmykamy dalej.
 
Za miastem zaopatrujemy sie w napoje do bidonow, aja znajduje chwilke na “popatrzenie” na wydzial piwny sklepu.
 
Ruszamy (najpierw zwirek, pozniej asfalty, a pozniej mieszane) w strone Rostock!
 
Przejezdzamy przez CUDOWNE miasteczko (wies?) Rerik.
 

Mimo, ze jest wczesnie, upal zaczyna doskwierac!

 

Pozniej przejezdzamy przez CUDOWNE Kuhlungsborn (jak to sie rozni od naszych np. Miedzyzdrojow 😬

Po naszej lewej stronie Pfajne plaze (same plaze, to moze w Polsce sa ladniejsze, ale na 100% NIE reszta), kupa fajnych zejsc na nie (na kazdym z nich zawsze cos interesujacego) no i tlumy ludzi (sobota i 30 stopni we wrzesniu)!!

Znajdujemy knajpke i walimy po browcu, a ja jeszcze niemieckiego klasyka na zab :wink: (Marek wzial bulke ze sledziem).
No i zaczyna sie NAJPIEKNIEJSZY kawalek dnia (moze ze 30 km przed Rostock)
Mloda Niemka robi nam po lodzie i po chwili lenistwa jedziemy dalej.
 
Dojezdzamy do przedmiesc miasta (Rostock) i szukamy drogi do promu.
Najpierw jednak stajemy na piwo z malego miejscowego browaru. a po piwku  przeprawiamy sie na druga strone
 
Zaraz za przeprawa sciezka ktora wjezdza po 2 km w las
 
Przy kazdym zejsciu obiecujemy sobie, ze sie wykapiemy, ale konczy sie to oczywiscie: przy nastepnym 😆
 
Walimy dalej chlodzac sie co jakis czas browcami, az dojezdzamy do miasteczka Prerow. Juz wczesniej postanowilismy, ze TAM zjemy, bo z tej miejscowosci mamy tylko 15 km do noclegu. Niechcacy ( :joy:) trafiamy na knajpe z minibrowarem
 
Marek bierze “czteropak”, a ja testuje kilka 0.3l (pierwsze 3 z karty).
 
Ja zjadam tylko slatke ze scampi, bo jak wiecie NIE lubie duzo jesc jadac
Po drodze z Prerow do noclegu mijamy knajpe z Budwarem, ale przypominam sobie, ze jestesmy w Niemczech i NIE stajemy :joy:
Ostatnie kilometry do noclegu w pieknych okolicznosciach przyrody. Woda, lasy i sciezki rowerowe.
Dojezdzamy do Pruchten i jeszcze przed prycha wale zimniutkiego hellesa zakupionego w sklepiku na campingu po drodze (oj, NIE byl regionalny.
 
Marek dokreca kilometry (mamy 154, a on juz raz przejechal 156 i chce miec 160 :joy:). Krecac swoje km, odkrywa, ze w porcie, cztery kilometry od nas (Bodstedt) jest zlot starych drewnianych zaglowcow (ale takich srednich, nie zadnych gigantow). Ubieramy sie i zmykamy na impreze!!!
Tam dopiero lapie mnie glod i wale dwa klasyczne, grilowane bockwursty (i oczywiscie browca)
Tym razem Bitburger, ale bylo to jedyne piwo jakie mieli (sponsor zlotu). Posluchalismy muzy (na zywo), poogladalismy Niemki i o 22.30 udalismy sie spac do naszego domku.
 

IMG_1845.JPG

IMG_1848.JPG

IMG_1849.JPG

IMG_1850.JPG

IMG_1851.JPG

IMG_1853.JPG

IMG_1857.JPG

IMG_1858.JPG

IMG_1861.JPG

IMG_1863.JPG

IMG_1865.JPG

IMG_1867.JPG

IMG_1868.JPG

IMG_1869.JPG

IMG_1870.JPG

IMG_1872.JPG

IMG_1873.JPG

IMG_1875.JPG

IMG_1876.JPG

IMG_1879.JPG

IMG_1880.JPG

IMG_1883.JPG

IMG_1884.JPG

IMG_1885.JPG

IMG_1886.JPG

IMG_1889.JPG

IMG_1891.JPG

IMG_1892.JPG

IMG_1895.JPG

IMG_1898.JPG

IMG_1899.JPG

IMG_1900.JPG

IMG_1901.JPG

IMG_1904.JPG

IMG_1906.JPG

IMG_1907.JPG

IMG_1909.JPG

IMG_1909.JPG

IMG_1911.JPG

IMG_1915.JPG

IMG_1920.JPG

IMG_1922.JPG

IMG_1923.JPG

IMG_1925.JPG

IMG_1926.JPG

IMG_1928.JPG

IMG_1932.JPG

  • Lubię to 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja dziś tylko szybkie poranne kółeczko po W-wie - 36km. Sprawdziłem czy grozi nam zalanie. Jeszcze półtora tygodnia temu rekordy niskiego stanu wód, teraz widać, że poziom się podniósł, ale do niebezpiecznego, to jeszcze sporo brakuje.

 

Wwa.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wylot puktualnie o 13.00 (leci z nami Andrzej Szarmach😉), a ladujemy w Gdansku planowo o 14.00. Podjezdza kolega, zabieramy karton do jego fury i jedziemy na stacje beznynowa skladac rower i pogadac. Gadamy do 15.00, bo wlasnie o tej godzinie chcialem ruszyc. Mam prawie 90 km i 4 godziny do zachodu slonca. Pogoda wspaniala (23 stopnie?), tylko lekki wietrzyk. Wskakuje na rower i ruszam (najpierw dookola lotniska), dalej przygdanskimi (kaszubskimi) wioseczkami. Teren lekko pagorkowaty i co chwile jakies jeziorko lub rzeczka, czyli po prostu: KASZËBË!!!

 
Mijam Ostrzyce, Wiezyce, Stezyce i gnam ile sil w nogach, zeby zdazyc przed zachodem slonca. Gorek wiecej niz myslalem (na koniec okaze sie, ze bylo ponad 1000 m przewyzszenia!). Przed samym Bytowem piekna sciezka rowerowa, wiec moglem troszke przyspieszyc. Ogolnie cudowny kawalek, ale pokonany ZA szybko. Tymi widokami nalezy sie w spokoju cieszyc, a nie tylko gnac przed siebie i stawac na fotke. No ale tak sie to (tym razem) wszystko czasowo ulozylo i inaczej sie nie dalo ogarnac. W koncu dojezdzam do mojego spanka, gdzie ukrainski personel pomaga mi sie “ogarnac”, Pan Jura odbudowuje moje sily serwujac stakanik samogonu i ide sie “prysznicowac” i przebierac. Pozniej zamawiam taksowke (do centrum Bytowa jest ze 3 km, a rowerem mi sie nie chce) i ruszam na Bytow. Osiadam w fajnej restauracyjce na samym rynku (Atmosfera), a po kolacji (i pierwszym miejscowym piwku)
udaje sie do kawiaranki na dalsza degustacje miejscowych piw. Walcze do 23.30, zamawiam ta sama taksowke i jade spac.
P.S. zdazylem tuz przed odlotem zalozyc nowe opony. Mialem juz takie 40mm, ale teraz zdecydowalem sie na 45mm. WTB VULPINE. Bardzo fajne na mieszany teren i zdecydowanie lepiej “wgryzaja” sie w teren, niz moje poczciwe BYWAYe, ktore sluza raczej do lzejszych terenowych jazd, ze wskazaniem do dobrze ubite podloze.
 
 
 

IMG_2111.JPG

IMG_2116.JPG

IMG_2117.JPG

IMG_2118.JPG

IMG_2120.JPG

IMG_2126.JPG

IMG_2128.JPG

IMG_2132.JPG

IMG_2136.JPG

IMG_2141.JPG

IMG_2144.JPG

IMG_2145.JPG

IMG_2146.JPG

IMG_2151.JPG

IMG_2161.JPG

  • Lubię to 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.