Skocz do zawartości

Nasze Pedałowanie ...


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Wstaje o 4.30 , szybkie pakowanko (w sumie to juz bylem spakowany) i przy ledwo wschodzacym sloncu pedze na pociag do Kopenhagi. Z Kopenhagi kolejnymi dwoma pociagami do celu (czyli Maribo). W Maribo pozegnalem sie z dunskimi kolarkami ktore poznalem w pociagu i ruszylem w strone Rödby. Okazalo sie, ze byla to piekna gravelowa traska (prawie cale 20 km), wiec pomyslalem, ze jak mam tak udany poczatek, to bedzie tylko lepiej!

Po kolo 22 km dojechalem do promow Rödby-Puttgarden  i zakupilem bilet (10 EUR i to powrotny, bo w jedna strone NIE maja!). Wjechalem na prom, zaparkowalem rower i poszedlem na kolarskie "sniadanie"
 
Podroz trwala tylko 45 min, wiec ledwo zjadlem i czas bylo sie zawijac.
Wyjazd z promu na niemiecka ziemie i jazda w strone mostu! Przejazd mostem, zjazd na sciezke i 
Chwila za mostem zjazd z asfaltu i zaczynaja sie znowu szutry
 
 

po kilkunastu km jazdy dobijam w koncu do wody

Wieje niesamowicie i niestety wieje wschodni, a ja przecie na wschod.
Zaczynaja sie niemieckie nadmorskie “kurorty”, wiec powoli rozgladam sie za paliwem. Niestety wszystko z rana pozamykane i pierwsza otwarta "stacje" znajduje dopiero po kilkunastu km 😉
Mijam przepiekne nadmorskie miejscowki, bez tego calego polskiego balaganu (wesole miasteczka, nap…ca wszedzie muza i chinskie badziewie). Przykro to pisac, ale polskie miejscowosci nadmorskie to jest taki koszmar, za staram sie je omijac (jadac w Polsce), zeby widzac je, nie zaczac plakac. Totalne bezguscie, chaos architektoniczny + pierdyliard szyldow i reklam, no i przede wszystkim ta wszedobylska chinszczyzna. Niestety Niemcy wygrywaja 5:0. No i piwo maja po 4-5 EUR, wiec tez nie zadne “paragony grozy”. Do tego tez PRZEPIEKNE, gustowne promenady (czesto z malym molo), piekne pensjonaty, hoteliki i dyskretne sklepiki. Masa fajnych restauracji i barow.
Po browcu (regionalny Flensburger) ruszam dalej i mysle juz o nastepnym. Robi sie coraz cieplej, ale wiatr na szczescie (choc do tego sie przydaje) wysusza natychmiast pojawiajacy sie pot. Mijam porty, plaze i kolejne miasteczka, a jade glownie szutrami (tak z 80%).
Dojezdzam do miejscowosci Neustadt i znajduje knajpe z wlasnym browarem. Staje wiec w pieknym miejscu i racze sie ich wyrobem.
Jest tak pieknie, ze sie dupska nie chce podnosic, ale przede mna jeszcze ponad setka, wiec wskakuje na siodlo i pedze dalej.
Ciagle przy wodzie i nagle wyjezdzajac z lasu ukazuje mi sie Travemunde.
 
Zasuwam bulwarem, znajduje fajna miejscowke, staje i mloda Niemka robi mi loda.
Po chwili znajduje prom na druga strone rzeki Trave, place 1 EUR (fahrrad) i wsiadam na prom. Pan niestety informuje mnie, ze musze tez kupic na osobe. Pytam, jak czesto maja rowery BEZ rowerzysty, ze bilety ich NIE obejmuja! Pan sie usmiecha i wpuszcza mnie bez biletu. PO promie od razu sciezka (kilka km asfalt) i zjazd w strone wody (szutry)
Po kilkunastu km zaczyna mi sie robic sucho i staje przy budce z piwem i przekaskami. Biore browca i bulke ze sledzikiem.
Wsiadam na siodlo i pod silny wiatr krece kolejne dziesiatki km.
W koncu odbijam w strone Gägelow, ale najpierw na skrzyzowaniu znajduje piwna knajpe! Maja cudowny wybor (Belgow np.), ale trzymam sie swoich zasad i pije PRZEDE WSZYSTKIM regionelne! Pada na Rostockera.
Pozniej jeszcze tylko 16 km pieknymi szutrami i dojezdzam do hotelu! W doslownie tym samym czasie (zdazylem tylko wziac karte do pokoju i klucz do rowerowni) pod rowerownia pojawia sie Marek. Zostawiamy rowery i postanawiamy uczcic spotkanie piwkiem!
Tym razem ciemniejszy Rostocker. Gadamy chwilke, a pozniej idziemy na basen i do sauny. Po kapielach sie ubieramy i schodzimy do baru, W barze maja lanego Radebergera no i rowniez Rostockera :wink:
Daje sie tez skusic na strzal niemieckiej ziolowki.
Dobrze ze mialem pelne bidony, bo lekki kacyk byl NIEUCHRONNY! Pogadalismy jeszcze do 24.00 i zasnelismy jak bobaski (z tym ze bobasek Marek chrapal niemilosiernie).

 

Razem z Dania, wyszlo 173 km CUDOWNYCH kilometrow!!!

IMG_1773.JPG

IMG_1772.JPG

IMG_1779.JPG

IMG_1781.JPG

IMG_1783.JPG

IMG_1785.JPG

IMG_1787.JPG

IMG_1794.JPG

IMG_1796.JPG

IMG_1797.JPG

IMG_1804.JPG

IMG_1800.JPG

IMG_1812.JPG

IMG_1814.JPG

IMG_1816.JPG

IMG_1817.JPG

IMG_1818.JPG

IMG_1820.JPG

IMG_1824.JPG

IMG_1826.JPG

IMG_1827.JPG

IMG_1829.JPG

IMG_1831.JPG

IMG_1833.JPG

IMG_1834.JPG

IMG_1836.JPG

IMG_1838.JPG

IMG_1840.JPG

IMG_1841.JPG

IMG_1842.JPG

  • Lubię to 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tej bułki ze śledzikiem to Ci zazdroszczę. Śledzik pyszna rybka, kiedyś świeży śledzik był pospolitym jedzeniem nad Bałtykiem, teraz przynajmniej w polskiej cześci stał się rarytasem. Ale z tą krytyką polskiego wybrzeża się nie zgodzę. Co prawda ostatnimi laty głównie z powodu wingfoila kręciłem się w okolicach Półwyspu Helskiego i Zatoki, ale uważam że jest to uroczy unikatowy zakątek. Acz zdaję sobie sprawę, że mogę nie do końca być obiektywny, bo zwłaszcza po mojej wiosennej podróży przez całe Niemcy i z powrotem mam o tym kraju jeszcze bardziej negatywne zdanie niż miałem. Ale jakby nie to jest ideą tego wątku.

Jak zwykle piękna relacja. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moze akurat polwysep nie jest tak "zasmiecony", ale koszmar zaczyna sie juz we Wladku 😬

 

Dzien drugi:

 

Poniewaz obaj jestesmy “krotkosenni” (albo to juz wiek 😉), budzimy sie PRZED budzikiem. Szybka toaleta, na sniadanie walimy wode Gerolsteiner na ktora zaprasza hotel i schodzimy po rowery.

poniewaz NIE  wzielismy opcji ZE sniadaniem, bo wiadomo jak to jest; czlowiek zjada 3 razy za duzo i pozniej przez pierwsza godzine jedzie sie bardzo niekomfortowo. Dojezdzamy wiec do Wismar i tam postanawiamy walnac po kawce i ciachu w klasycznej germanskiej Bäckerei. Co jest cudowne, maja tam od samego rana sniadania (prawie w KAZDEJ kawiarence!). My jednak tylko po ciachu.
Wismar okazuje sie PRZESLICZNYM miasteczkiem (jak wszystkie Hanzeatyckie zreszta). Walimy fotki i zmykamy dalej.
 
Za miastem zaopatrujemy sie w napoje do bidonow, aja znajduje chwilke na “popatrzenie” na wydzial piwny sklepu.
 
Ruszamy (najpierw zwirek, pozniej asfalty, a pozniej mieszane) w strone Rostock!
 
Przejezdzamy przez CUDOWNE miasteczko (wies?) Rerik.
 

Mimo, ze jest wczesnie, upal zaczyna doskwierac!

 

Pozniej przejezdzamy przez CUDOWNE Kuhlungsborn (jak to sie rozni od naszych np. Miedzyzdrojow 😬

Po naszej lewej stronie Pfajne plaze (same plaze, to moze w Polsce sa ladniejsze, ale na 100% NIE reszta), kupa fajnych zejsc na nie (na kazdym z nich zawsze cos interesujacego) no i tlumy ludzi (sobota i 30 stopni we wrzesniu)!!

Znajdujemy knajpke i walimy po browcu, a ja jeszcze niemieckiego klasyka na zab :wink: (Marek wzial bulke ze sledziem).
No i zaczyna sie NAJPIEKNIEJSZY kawalek dnia (moze ze 30 km przed Rostock)
Mloda Niemka robi nam po lodzie i po chwili lenistwa jedziemy dalej.
 
Dojezdzamy do przedmiesc miasta (Rostock) i szukamy drogi do promu.
Najpierw jednak stajemy na piwo z malego miejscowego browaru. a po piwku  przeprawiamy sie na druga strone
 
Zaraz za przeprawa sciezka ktora wjezdza po 2 km w las
 
Przy kazdym zejsciu obiecujemy sobie, ze sie wykapiemy, ale konczy sie to oczywiscie: przy nastepnym 😆
 
Walimy dalej chlodzac sie co jakis czas browcami, az dojezdzamy do miasteczka Prerow. Juz wczesniej postanowilismy, ze TAM zjemy, bo z tej miejscowosci mamy tylko 15 km do noclegu. Niechcacy ( :joy:) trafiamy na knajpe z minibrowarem
 
Marek bierze “czteropak”, a ja testuje kilka 0.3l (pierwsze 3 z karty).
 
Ja zjadam tylko slatke ze scampi, bo jak wiecie NIE lubie duzo jesc jadac
Po drodze z Prerow do noclegu mijamy knajpe z Budwarem, ale przypominam sobie, ze jestesmy w Niemczech i NIE stajemy :joy:
Ostatnie kilometry do noclegu w pieknych okolicznosciach przyrody. Woda, lasy i sciezki rowerowe.
Dojezdzamy do Pruchten i jeszcze przed prycha wale zimniutkiego hellesa zakupionego w sklepiku na campingu po drodze (oj, NIE byl regionalny.
 
Marek dokreca kilometry (mamy 154, a on juz raz przejechal 156 i chce miec 160 :joy:). Krecac swoje km, odkrywa, ze w porcie, cztery kilometry od nas (Bodstedt) jest zlot starych drewnianych zaglowcow (ale takich srednich, nie zadnych gigantow). Ubieramy sie i zmykamy na impreze!!!
Tam dopiero lapie mnie glod i wale dwa klasyczne, grilowane bockwursty (i oczywiscie browca)
Tym razem Bitburger, ale bylo to jedyne piwo jakie mieli (sponsor zlotu). Posluchalismy muzy (na zywo), poogladalismy Niemki i o 22.30 udalismy sie spac do naszego domku.
 

IMG_1845.JPG

IMG_1848.JPG

IMG_1849.JPG

IMG_1850.JPG

IMG_1851.JPG

IMG_1853.JPG

IMG_1857.JPG

IMG_1858.JPG

IMG_1861.JPG

IMG_1863.JPG

IMG_1865.JPG

IMG_1867.JPG

IMG_1868.JPG

IMG_1869.JPG

IMG_1870.JPG

IMG_1872.JPG

IMG_1873.JPG

IMG_1875.JPG

IMG_1876.JPG

IMG_1879.JPG

IMG_1880.JPG

IMG_1883.JPG

IMG_1884.JPG

IMG_1885.JPG

IMG_1886.JPG

IMG_1889.JPG

IMG_1891.JPG

IMG_1892.JPG

IMG_1895.JPG

IMG_1898.JPG

IMG_1899.JPG

IMG_1900.JPG

IMG_1901.JPG

IMG_1904.JPG

IMG_1906.JPG

IMG_1907.JPG

IMG_1909.JPG

IMG_1909.JPG

IMG_1911.JPG

IMG_1915.JPG

IMG_1920.JPG

IMG_1922.JPG

IMG_1923.JPG

IMG_1925.JPG

IMG_1926.JPG

IMG_1928.JPG

IMG_1932.JPG

  • Lubię to 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja dziś tylko szybkie poranne kółeczko po W-wie - 36km. Sprawdziłem czy grozi nam zalanie. Jeszcze półtora tygodnia temu rekordy niskiego stanu wód, teraz widać, że poziom się podniósł, ale do niebezpiecznego, to jeszcze sporo brakuje.

 

Wwa.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wylot puktualnie o 13.00 (leci z nami Andrzej Szarmach😉), a ladujemy w Gdansku planowo o 14.00. Podjezdza kolega, zabieramy karton do jego fury i jedziemy na stacje beznynowa skladac rower i pogadac. Gadamy do 15.00, bo wlasnie o tej godzinie chcialem ruszyc. Mam prawie 90 km i 4 godziny do zachodu slonca. Pogoda wspaniala (23 stopnie?), tylko lekki wietrzyk. Wskakuje na rower i ruszam (najpierw dookola lotniska), dalej przygdanskimi (kaszubskimi) wioseczkami. Teren lekko pagorkowaty i co chwile jakies jeziorko lub rzeczka, czyli po prostu: KASZËBË!!!

 
Mijam Ostrzyce, Wiezyce, Stezyce i gnam ile sil w nogach, zeby zdazyc przed zachodem slonca. Gorek wiecej niz myslalem (na koniec okaze sie, ze bylo ponad 1000 m przewyzszenia!). Przed samym Bytowem piekna sciezka rowerowa, wiec moglem troszke przyspieszyc. Ogolnie cudowny kawalek, ale pokonany ZA szybko. Tymi widokami nalezy sie w spokoju cieszyc, a nie tylko gnac przed siebie i stawac na fotke. No ale tak sie to (tym razem) wszystko czasowo ulozylo i inaczej sie nie dalo ogarnac. W koncu dojezdzam do mojego spanka, gdzie ukrainski personel pomaga mi sie “ogarnac”, Pan Jura odbudowuje moje sily serwujac stakanik samogonu i ide sie “prysznicowac” i przebierac. Pozniej zamawiam taksowke (do centrum Bytowa jest ze 3 km, a rowerem mi sie nie chce) i ruszam na Bytow. Osiadam w fajnej restauracyjce na samym rynku (Atmosfera), a po kolacji (i pierwszym miejscowym piwku)
udaje sie do kawiaranki na dalsza degustacje miejscowych piw. Walcze do 23.30, zamawiam ta sama taksowke i jade spac.
P.S. zdazylem tuz przed odlotem zalozyc nowe opony. Mialem juz takie 40mm, ale teraz zdecydowalem sie na 45mm. WTB VULPINE. Bardzo fajne na mieszany teren i zdecydowanie lepiej “wgryzaja” sie w teren, niz moje poczciwe BYWAYe, ktore sluza raczej do lzejszych terenowych jazd, ze wskazaniem do dobrze ubite podloze.
 
 
 

IMG_2111.JPG

IMG_2116.JPG

IMG_2117.JPG

IMG_2118.JPG

IMG_2120.JPG

IMG_2126.JPG

IMG_2128.JPG

IMG_2132.JPG

IMG_2136.JPG

IMG_2141.JPG

IMG_2144.JPG

IMG_2145.JPG

IMG_2146.JPG

IMG_2151.JPG

IMG_2161.JPG

  • Lubię to 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Och jak pieknie miec WIELE ciezkich, samotnych i dlugich dni w siodle za soba!

Dzisiaj na klubowym treningu jak sie zabralem do roboty (pod gore i pod bardzo silny wiatr), to grupa zaczela pekac w szwach 😅 

Pozniej oczywiscie czekamy na siebie, ale chcialem zeby wiedzieli KTO ma dzisiaj dzien konia😉

137 km w fajnej (15 stopni i sloneczko), ale BARDZO wietrznej  pogodzie.

  • Lubię to 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Budze sie w Bytowie o 7.00, poranna toaleta, a o 8.00 schodze na sniadanko. Objadam sie potwornie i o godz. 9.00 zmykam w strone Bialogardu. Najpierw zajezdzam na start "Czesiowej" imprezy i widze dziesiatki podjaranych amatorow, pobierajacych numery startowe. Zajezdzam jeszcze na BYtowski zzamek i czas w droge! Pierwsze 25 km jade dokladnie trasa "Czesiowego" wyscigu i w kazdej wsi poruszenie (ale tylko pilnujacych imprezy strazakow OSP), bo mysla, ze to lider 😂 Uspokajam ich, bo start zawodow o 11.00, wiec jeszcze maja troszke wolnego. Pozniej juz skrecam w las i zasuwam na przemian szutrem, betonowynmi plytami i lesna droga (raczej piasek). CO chwile jakies jeziorko lub rzeczka, pogoda wspaniala, nic tylko sie cieszyc jazda!!! No i sie ciesze! Zasuwam dosyc szybko, a mam dzisiaj tylko 145 km. Moge wiec sobie czasem przystanac i nacieszysc sie okalajaca mnie przyroda. W lesie prawie zupelnie sam (ze dwa razy spotykam chyba grzybiarzy), czeste spotkania z sarnami i ciagle odglosy Sojek i Krukow (wiem, bo ptaki, to takie moje ciche hobby).   Po chyba 70 km staje na drozdzowe i tankuje bidony siedzac na laweczce i lapiac jesienne sloneczko. Pozniej znowu jazda przepieknymi lasami, wzdluz rzek i jezior. Nastepna przerwa (tym razem browar) w Rosnowie. Pierwotnie mialem tam spac, ale ze wzgledu na koniec sezonu zmodyfikowalm trase, zeby syåpiac w wiekszych miejscowosciach. Tam cos sie przynajmniej dzieje, a w takim Rosnowie po godz, 20 w polowie wrzesnia, to juz tylko psy szczekaja. Z Rosnowa kanalem na rzece Radew, pozniej wzdluz rzeki i zostaje 10 km do celu podrozy. Spie w hoteliku BOSIRu, dgdzie jest  tanio, czysto i przyjemnie. Ide na piechotke do centrum, roobie zakupy (sniadanie, bo w hoteliku NIE oferuja) i udaje sie na porzadnego (calkiem smaczny) burgera z dodatkimi i browcem. Pozniej wracajac, obserwuje uczestnikow Biegu nocnego organizowanego przez miasto. Fajnie, ze tak wielu uczestnikow!!! Czesc biegnie, czesc marszo-biegnie, a czesc szybko maszeruje. DOchodze do hoteliku, ogladam chwilke TV i zasypiam, bo jutro 187 km. 

IMG_2170.JPG

IMG_2176.JPG

IMG_2175.JPG

IMG_2166.JPG

IMG_2173.JPG

IMG_2171.JPG

IMG_2178.JPG

IMG_2179.JPG

IMG_2181.JPG

IMG_2183.JPG

IMG_2187.JPG

IMG_2189.JPG

IMG_2190.JPG

IMG_2193.JPG

IMG_2195.JPG

IMG_2196.JPG

IMG_2198.JPG

IMG_2200.JPG

IMG_2202.JPG

IMG_2204.JPG

IMG_2206.JPG

IMG_2208.JPG

IMG_2211.JPG

IMG_2214.JPG

IMG_2217.JPG

IMG_2219.JPG

IMG_2231.JPG

  • Lubię to 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pobudka o 7.00, toaleta, "biedronkowe" sniadanko i pierwszy raz w tym roku dlugi rekaw! Jest 7 stopni i nie odwazam sie jechac na krotko. Musze wystartowac wczesniej jak zwykle, bo "dobije" do mnie kolega, ktory rozpocznie swoja jazde w Gryficach, a spotkac mamy sie w Dziwnowku. Ruszam wiec dziarsko z nadzieja, ze za godzinke, gdy tylko sloneczko wzejdzie troszke wyzej, nbede mogl wrocic do krotkich rekawkow. Najpierw wyjazd ze srednio ciekawego (w porownaniu z Bytowem) Bialogardu i kieruje sie na Karlino (za miastem wjezdzajac w las). Lasem , a pozniej polami, dojezdzam do Karlina, ale szybow naftowych niestety NIE widze 😅 Pamietam z mlodosci, ze Karlino mialo byc polskim Kuwejtem. Jednak cos nie wyszlo z tego co widze. Za Karlinem dalej lasem, ale pozniej wskakuje na wspaniala asfaltowa sciezke (zrobiona na starym torowisku) i zasuwam ta sciezka chyba ze 35 km. Chwilami daje mocno ognia, a to z racji tego, ze dzisiaj odbywaja sie mistrzostwa swiata w jezdzie na czas. Uczcilem to kilkoma odcinkami bardzo szybkiej jazdy. Przed Gryficami wjezdzam w las i kilkanascie km wertepow. Dojezdzam do miasta i postanawiam wypic kawke i zjesc jakies ciacho. Jest juz cieplutko (ciuchy zmienilem duzo wczesniej) i siedze na zewnatrz cieszac sie jesiennymi promieniami slonca!. Dostaje cynk, ze kolega juz smiga (pojechal z Gryfic do Trzesacza i jedzie do Dziwnowka wybrzezem). Ja z Gryfic starymi asfaltami i troszke zapomnianymi wioseczkami i po mniej wiecej godzinie jazdy melduje sie w Dziwnowie, Spotykamy sie centrum, ale postanawiamy jechac na obiadek do Dziwnowa. Stajemuy na rybke, zjadamy, wypijamy po dwa browce i placimy paragon grozy. Po otrzasnieciu sie smigamy dalej, ale rozlaczamy sie w Mierdzywodziu. Kolega chce zdazyc na pociag o 17.36, a ja planowo odbijam w lewo i szutrami smigam w okolice jeziorek Kolczewskiego, Zolwienskiego i Kolczewskiego. Caly czas szutry, bardzo fajna droga no i po kilkunastu km dobijam do sciezki rowerowej (tez szutry) prowadzacej do Miedzyzdrojow. Tutaj w koncu jakjis ruch, wyprzedzam z dzisieciu rowerzystow i nagle szybki zjazd w strone miasta.  Dojezdzam do plazy, staje na browca i widze, ze zdaze na pozegnanie z kolega. Wlaczam 5 bieg i za chwile jestem w Swinoujsciu pokonujac wspanialy kawalek laczacy te dwia miasta. Dojezdzam na PKP i gadamy jeszcze chwilke. Po 5 min pociag odjezdza, a ja udaje sie (promem) do miasta. Zamawiam piwko, pozniej jezdze jecszcze bez celu, a o godz 20 udaje sie w "podroz" powrotna promem, na moj wlasciwy prom do Ystad. Wjezdzam na prom, dlugi prysznic i schodze na piwko. Po piwku udaje sie do kabiny, i wale w kimono. Jestem w Ystad o 6.15, zjedzam pierwszy z promu i zdazam na pociag 6.30 do Malmö. Po 45 min wsiadam na rower i po 8 min. otwieram swoje drzwi. 

IMG_2244.JPG

IMG_2243.JPG

IMG_2246.JPG

IMG_2247.JPG

IMG_2249.JPG

IMG_2250.JPG

IMG_2250.JPG

IMG_2252.JPG

IMG_2253.JPG

IMG_2254.JPG

IMG_2256.JPG

IMG_2259.JPG

IMG_2261.JPG

IMG_2263.JPG

IMG_2266.JPG

IMG_2267.JPG

IMG_2271.JPG

IMG_2272.JPG

IMG_2274.JPG

IMG_2276.JPG

IMG_2277.JPG

IMG_2283.JPG

IMG_2284.JPG

IMG_2286.JPG

IMG_2287.JPG

  • Lubię to 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 godzin temu, Viper napisał:

Noo Panie, te piaski z fotki z poprzedniego wpisu, szacuneczek :)

Trochę mi to przypominało Puszczę Kampimoską.

 

Z tym piachem to najlepsze jest to, ze jak juz powoli ( i jadac i idac) zdobylem prawie gorke (bo to szlo jeszcze pod gorke!), to okazalo sie, ze powinienem skrecic w prawo na samym poczatku!  Nadaremna "robota" 😅

 

No a z innej beczki, to doszly do mnie nowe kola do Gravela. Czekam tylko (juz sa w Malmö, ale odbiore w pon.) na tarcze hamulcowe, zeby moc je w tekola wkrecic i zaczac uzywac.  Kupilem kola PROGRESS (mialem kupic  Campagnolo Levante), gdyz sa o 100G i lzejsze, dostalem je w lepszej cenie. Levante mozna znalezc najtaniej za 900 EUR, a te ktore kupilem kosztuja 1450 EUR. Dostalem jej jednak po cenie "dealera", bo okazalo sie moj kolega jest dystrybutorem produktow firmy PROGRESS na Skandynawie.

Maja bardzo szerokoa felge, a to w celu unikniecia efektu "gruszki" przy stosowaniu szerszych opon. Tlumacze roznice na odrecznym szkicu ponizej. Teraz juz coraz wiecej firm robi kola dedykowane do graveli, gdzie uzywa sie zupelnie innych (duzo szerszych) opon, jak na szosie. Przykladem moze byc  DT SWISS XPLR . Prawie plaska felga, ale bardzo szeroka.

Do tego hookless! Do hookless nie jestem w 100% przekonany, a do tego nie wszystkie opony sa przez nich certyfikowane. Wole jednak, zeby na zakrecie w lesie opona trzymala sie na "rancie" 😉

IMG_2425[1].JPG

IMG_2348[1].JPG

IMG_2349[1].JPG

OIP (5).jpeg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe, dzięki za tłumaczenie. Aż się zainteresuję jaką felgę ja mam, z haczykami czy bez. Bo że bezdętkowo gotowa to wiem. To co mam fajne i jestem mega zadowolony, przynajmniej do takich jazd jak moje to opony, pathfindery, ta środkowo część opony mająca kontakt z podłożem jest płaska, bez bieżnika, podobnie do szosówek, więc jak napompuję mocniej to zachowuje się podobnie i jest dość szybka, za to przyśrodkowo boczne powierzchnie po obu stronach mają bieżnik i zwłaszcza jak się napomuje mniej to świetnie radzą sobie z terenem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, Viper napisał:

Aż się zainteresuję jaką felgę ja mam, z haczykami czy bez.

99,9% "zez". To stosunkowa nowosc i NIE jest stosowana w budzetowych kolach (przepraszam) 😂

 

Dzisiaj "wstawilem" kola w rower, ale tarcze hamulcowe odbiore jutro (juz leza na poczcie). 

 

No i mam nowe siodelko! Jednak z FIZIKIEM sie w 100% nie polubilismy 😅 Niby wszystko OK; ale po calym dniu w siodle czulem jakis dyskomfort. Wrocilem do SDG (model Bel Air). Na nich jezdzilem od wielu lat (gravel i MTB) i NIIGDY nic sie nie dzialo.

To nowe po lewej na zdjeciu. 

 

 

IMG_2447[1].JPG

8 godzin temu, Viper napisał:

świetnie

To zbyt mocne slowo w przypadku "Pathfinderow". To NIE sa opony na powazny teren 😉 Oczywiscie, ze przejedziesz prawie wszystko, ale nie maja takiego "chwytu" jak opona dedykowana, do luzniejszego podloza. Zrozumiesz to na 22% skalisto-kamiennym podjezdzie  😉

IMG_2396[1].JPG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnie masz rację w temacie tych pathfinderów, jeździsz zdecydowanie więcej ode mnie, ale dlatego też zaznaczyłem, że do "takich jazd jak moje", (z taką intensywnością jak jeżdżę) czyli i po asfalcie i po ścieżkach rowerowych, ale i po szutrze, ziemi, nierównej kostce, kamieniach czy piasku są uniwersalne i sprawują się mega fajnie.

A`propos obręczy, nie obrażam się, bo i o co, więc nie przepraszaj. To tylko wspaniałe hobby :)  Mam DT Swiss, więc może nie najlepsze, ale najgorsze tez nie :)

Kiedyś miałem pomysł by wymienić je na jakieś ekstremalnie lekkie carbony, ale po namyśle stwierdziłem, że jeździ mi się mega fajnie, nadal słabym ogniwem wyników jestem ja, a nie rower, to znaczy przy systematycznej jeździe poprawiam się dość regularnie, ale ten potencjał poprawy wciąż jest, to szkoda wydawać takiej kasy. Co innego gdy już nie będę w stanie nic poprawić, wtedy kto wie? :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.10.2024 o 19:46, Viper napisał:

 Mam DT Swiss

Napisanie , mam DT SWISS, to jak napisac: mam Volkswagena. Sa i POLO i PHEATONy 🙂 

DT SWISS robi dziesiatki modeli kol (wiekszosc BDB, nawet te tansze), a ich topowym produktem do gravela sa kola GRC 1400 DICUT.

2000 EUR 😉

 

 

W dniu 6.10.2024 o 19:46, Viper napisał:

Co innego gdy już nie będę w stanie nic poprawić, wtedy kto wie? :) 

 

Wtedy zaczynamy "poprawiac" rower 😅  Pamietaj, ze to duzo drozej, jak poprawiac SIEBIE 🤣

 

Ja jutro na jednodniowa WYPRAWE. Wyprawa to moze zbyt wielkie slowo, ale jednak bede jechal 2x pociagiem (raz do Helsingborga, a raz mostem, z powrotem z Kopenhagi) i raz plynal promem (z Helsingborga do Helsingör). Tam (w miescie Hamleta) walne browca (Dania bardziej przypomina Niemcy w piwnej kulturze i mysle, ze o 10.00 rano mozna sie juz napic lanego piwa!) i ruszamy na dol, do Kopenhagi (ale mocno bokami).
Tomek (moj  kolega z ktorym jade) zaplanowal 132 km i mowi, z traska jest zacna! Wyglada to tak, jak na ponizej zalaczonej mapce:

 

 

WhatsApp Bild 2024-10-11 kl. 15.31.15_b5c28dde.jpg

No i ostatni dzien wyprawy "niemieckiej", czyli odcinek do Sassnitz.

 

Lekkopolciezki sen po germanskich kielbaskach, bez klimy i zbyt wczesna pobudka (6:30). Poranna toaleta, a nawet kolejny (tym razem poranny) prysznic po do dusznej nocy. Pakowanko i zmykamy o 7.30. i mamy 7 km do miejscowosci Bart

 

(gdzie pierwotnie mielismy spac, ale nie bylo nic wolnego). Piekne male miasteczko polozone nad zalewem “wlasnym” (Barther Bodden). Wjezdzamy na rynek i szukamy kawiarenko-piekarni, ktora znajdujemy na rogu ryneczku! Jest 8.00, a w kawiarence juz kilka osob kupuje pieczywko, lub spozywa sniadanko. Zasiadamy na zewnatrz i sami zamawiamy drobny posilek z kawusia. Zjezdzamy do portu (Marek jest zeglarzem i kierujemy sie na wschod.Dzisiaj bedzie wiecej asfaltow, choc odcinki szutru tez sa w planach.
Walimy wzdluz brzegu zatoki, co wydluza nam niemal dwukrotnie droge do Stralsund. Cudowne widoki, a po drodze co chwile male siedliska po kilka domow lezace 20 m od brzegu. Totalny spokoj i zadnego ruchu na sciezce.

Marek niestety TOTALNIE opadl z sil po wczorajszych 160 (jednak jak sie jezdzi max. 60 km, to takie 160 zostawia slad). Wleczemy sie wiec 18-22 km/h (w zaleznosci od wiatru). W pewnym momencie wyprzedza na Niemiec na szosowce i postanawiam sie do niego podlaczyc (troszke treningu nie zaszkodzi). Pedzi prawie 40, wiec troszke sie zdziwil jak do doszedlem. Pedzilismy sobie tak 3-4 km, ale gdy zblizalismy sie do kolejnej wsi zrownalem sie z nim i wytlumaczylem, ze tutaj koncze i czekam na kolege, ktory w ten sposob NIE jezdzi Niemiec tylko zapytal skad jestesmy, klepnelismy piatke i czekalem na we wsi na marka WIELE minut.
Wsie zaczely sie powiekszac i bylo ich coraz wiecej. Bylo to oznaka, ze zblizamy sie do Stralsund. Wjechalismy do miasta (niestety) zla droga (nie przy morzu), bo Marek weszyl juz podstepy, jak tylko chcialem gdzies skrecac :joy: Wjazd na rynek i pierwsze piwo dnia.Po piwku Marek znajduje kawiarenke i zaprasza na torcika (wczoraj obchodzil urodziny). Dojezdzamy do wody i kierujemy sie na most na wyspe Rugia.
 
Walimy ostro na Rugie, gdzie Marek zakonczy swoja podroz (chce TYLKO wjechac na wyspe i zawrocic), gdyz musi wracac do Berlina, bo w poniedzialek ma wazne sprawy juz od samego rana. Przez to, ja zmienilem rowniez swoje plany i planuje zdazyc na szybki katamaran do Trelleborga (14.55), ktory odplywa spod Sassnitz (Neu Mukran). Mam 45 km do celu, wiec ukladam sie na kierownicy i robie sobie 10 km czasowke. Niestety wiatr w twarz, wiec trza sie lekko nadwyrezac, zeby cos tam bylo na liczniku. Perfekcyjny asfalt na sciezce, sporadyczne zakrety wiec idzie pelny ogien.
 
Mijam ze 3 wsie, ale knajpy raczej (jeszcze?) pozamykane. Znajduje stacje benzynowa i postanawiam napelnic bidony, a przy okazji walnac browca, ktorego nigdy wczesniej nie widzialem.
Po “naplynnieniu” sie, pozostaje mi kilka km do miasteczka Bergen auf Rugen. Postanawiam wjechac do miasta (mam troszke czasu) i nie zaluje! Po pierwsze, ze na rynek prowadzi niezly podjazd (ostatnie 500-700m wzniesienia to bruk), a po drugie miasteczko ma sliczny ryneczek!
Staje, NIE wale fotki (nie wiem dlaczego) i zaczynam zjezdzac z z rynku w strone Sassnitz (tez bruk). Pozniej kilkanascie km asfaltami (dosc pofaldowanymi) i dojezdzam do Lietzow. Dawno temu, czesto jezdzilem do Polski przez Niemcy (prom plywal tylko 4 godz, a wolalem jechac, jak siedziec na polskim promie 8 godzin!). Znam wiec doskonale Rugie i zawsze chcialem pojechac sciezka ktora biegnie prawie wzdluz drogi. Po 35 latach spelnilem w koncu swoje “marzenie”. Staje w Lietzow, gdyz jest PRZESLICZNIE polozone, znajduje knajpke i zamawiam browca, ktory doskonale podsumowuje moja wyprawe: STÖRTEBEKER BALTIC-LAGER!!!
Siedze i napawam sie cudowna panorama pijac doskonale niemieckie piwko!
Zamiast dalej walic asfaltem, znajduje lesna przecinke do miejsca skad odplywaja promy do Trelleborga. Wracam 500m i skrecam w las (wzdluz torow i brzegu).
Okazuje sie, ze przecinka ma kilkanascie podjazdow chyba po 20%!!!  Czasu jednak mam wiele, a do promu tylko 4 km.

W koncu szutry sie wyplaszczaja i po chwili wjezdzam na asfalt

widzacw oddali  baze promowa.
Kontrola biletow, chwilka czekania i wjezdzam na prom.
Zamiast planowanych 140km, wyszlo tylko 100, ale wole spac w domu, wiec nie mam zadnych wyrzutow, ze poszlo inaczej jak planowalem. Klade sie na zewnatrz (z tylu) i zazywam slonecznej kapieli przysypiajac sobie chwilami.
Podroz mija bardzo szybko i po chwili schodze po rower, dojezdzam do stacji kolejowej.
(nie chce mi sie pedalowac do Malmö, bo to moje “codzienne” trasy) , wsiadam do pociagu i po chwili jestem w Malmö. Wrzucam ciuchy do pralki i w tym momencie CUDOWNA wyprawa sie konczy 
 

IMG_1940.JPG

IMG_1939.JPG

IMG_1935.JPG

IMG_1934.JPG

IMG_1950.JPG

IMG_1947.JPG

IMG_1946.JPG

IMG_1945.JPG

IMG_1942.JPG

IMG_1959.JPG

IMG_1957.JPG

IMG_1956.JPG

IMG_1953.JPG

IMG_1961.JPG

IMG_1962.JPG

IMG_1965.JPG

IMG_1960.JPG

IMG_1966.JPG

IMG_1969.JPG

IMG_1974.JPG

IMG_1973.JPG

IMG_1970.JPG

IMG_1982.JPG

IMG_1979.JPG

IMG_1976.JPG

IMG_1983.JPG

IMG_1991.JPG

IMG_1990.JPG

IMG_1985.JPG

IMG_1998.JPG

IMG_1995.JPG

IMG_1994.JPG

IMG_1993.JPG

IMG_2001.JPG

IMG_1999.JPG

  • Lubię to 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.