Skocz do zawartości

Kraksa modelu na uwięzi


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dokładnie w ten sposób mój kolega w 84-roku rozwalił mojego Akrobatka z silnikiem Sokół 2,5. Tyle że trwało to o wiele krócej, ze dwa okrążenia. Wcześniej twierdził że pilotowanie takiego modelu "na sznurku" jest bardzo proste. Na szczęście lądowisko było wydeptanym po środku dzikim boiskiem piłkarskim model walnął w trawę na obrzeżu i silnik ocalał!

  • 4 tygodnie później...
Opublikowano

Nie miałem okazji latać "na sznurku" ale nie wierzę, żeby to było łatwe. Osobiście wydaje mi się bardziej skomplikowane i wymagające niż latanie z radiem. Pewnie przydało by mi się wiaderko po tych wszystkich obrotach ? Pytanie do nielicznych kolegów latających "na sznurku" kręci się w głowie na początku? Bo z czasem można chyba przywyknąć. 

Opublikowano

Wiesław- nie kręci się w głowie, to mit. Koncentrujesz się na modelu, świat schodzi na dalszy, nieistotny plan i nie przeszkadza. Samo latanie jest łatwe, szybsze do opanowania niż RC.

  • Lubię to 1
Opublikowano

Ja tam wiem, że Ty to fachowiec w tej sprawie. Wierzę, że koncentracja na modelu eliminuje "kręćka". A jak jest z utrzymaniem go na obwodzie koła? (Wiem, siła odśrodkowa) Ale mi chodzi o to czy łatwo wprowadzić go w pozycje gdy linki przestają byc napięte i co wtedy? Btw to piękne hobby, teraz już prawie "elitarne" szkoda, że już jest "w odwrocie" (ale może się mylę).

Opublikowano

Wiesław, zauważ (na filmikach YT) że jak silnik już zgaśnie i model podchodzi do lądowania lotem ślizgowym to pilot szybko cofa się do tyłu właśnie po to żeby utrzymać naciąg linek i nie stracić możliwości sterowania modelem w tej najważniejszej fazie lotu.

  • Lubię to 1
Opublikowano

Właśnie- to najczęstsza sytuacja awaryjna. Ale żeby nie było: rozwaliłem kiedyś pięknego akrobata w pierwszym locie: przeszedłem na plecy i obroty spadły. Próbowałem mimo wszystko wrócić do normalnego lotu no i linki sflaczały... pozostało tylko zbieranie kawałków. A na chłodno- trzeba było co najwyżej dolatać paliwo do końca, lądować na plecach i byłoby do naprawy. Ale zazwyczaj można się uratować tak jak Adam pisze. Jeszcze co do trudności latania na uwięzi: samo latanie jest bardzo intuicyjne, pomaga fizyczny kontakt poprzez siłę odczuwaną w ręce od naciągu linek i szybka reakcja- jest się jakby jednością z modelem. Ale przynajmniej dla mnie było trudniej, bo równocześnie na to nakładało się opanowanie, nauka obsługi silników, marnej zresztą jakości. Trochę tak jakby uczyć się grać ale równocześnie naprawiać fortepian w kiepskim stanie. Ale uwięź wspominam dalej ciepło, może trochę też z powodu że to była młodość...?

  • Lubię to 2
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.