




MareX
Modelarz-
Postów
2 256 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
9
Treść opublikowana przez MareX
-
Jarku! Trapiły mnie dokładnie te dwa zagadnienia, ale może, jak to zresztą ja mam, i tym razem mało precyzyjnie się wyraziłem. Książka, jak to książka, ale dobre przeniesienie jej na ekran , to raczej wyzwanie dla scenarzysty i reżysera. Tutaj chyba sie udało i jeśli można ten film sobie obejrzeć na jakimś YT , to polecam. Książka także chyba osiągalna w wersji elektronicznej /toż to klasyka!/ i gorąco rekomenduję. Co zaś się tyczy samego filmu i ilości tych latających B-25, to chyba dobrze"policzyłem" szacując ich ilość między 15 a 20 szt. Wielkie dzięki Mirku za znalezienie tego fragmentu i wklejenie go tutaj. To lądowanie samolotu z palącym się silnikiem, zakończone kraksą i pożarem - jedyne w swym wydaniu. Zupełny /prawie/ real! Natomiast samobójstwo pilota latającego czymś piperopodobnym, po wcześniejszym zdekapitowaniu kolegi stojącego na pomoście , bardzo sprytnie zrobione. Nie będę zdradzał, bo warte obejrzenia. I jeszcze jedna uwaga. Żaden , nawet najwierniej wykonany model makietowy, nigdy nie oddałby wszystkich realiów prawdziwego samolotu. Ten głos uruchamianych silników, te kłęby dymu wydobywające się z kolektorów, to uginanie się amortyzatorów podwozia, wreszcie ten start i "kołysanie" się maszyn po oderwaniu od pasa... Sama przyjemność oglądania tegoż... :-)))
-
Miałem zamiar ograniczać swą aktywność, szczególnie w tym dziale, ale zarazem chciałbym podzielić się z Szanownym Koleżeństwem taką refleksją czy pytaniem. Otóż przedwczoraj na "Ale Kino" pooglądałem sobie, wg mnie bardzo dobrze zrobiony film, pt."Paragraf 22" na podstawie chyba każdemu znanej książki o takim samym tytule. Książkę przeczytałem już ze dwa, albo i trzy razy, ale filmu nigdy nie widziałem, chociaż powstał on w roku 1970 i pewnie był w kraju puszczany w kinach. Ale nic to, bo obok głównych ról aktorów zagrały w tym filmie właśnie samoloty, te z tytułu tego tematu i było ich tak na starcie, jak i w powietrzu tak z 15 do 20 szt. I tu zrodziło się moje pytanie? Skąd w 1970 r twórcy dysponowali taką liczbą sprawnych samolotów, które autentycznie na filmie latały, a nie były jakimiś komputerowymi stworkami. Przecież wtedy takich komputerów do robienia grafiki i efektów specjalnych nie było. I na ekranie te wszystkie samoloty z całą pewnością kołowały, startowały i po prostu - latały. Szukałem później w necie odpowiedzi na to dręczące mnie pytanie, ale nic nie znalazłem. I fajnie. Wczoraj natomiast pani Agnieszka, czyli "moja" listonoszka doręczyła mi przesyłkę z najnowszym numerem FSM, a w nim były m.in. takie fotki i artykuł: Dalej w numerze jest cała masa szczegółowych fotek prawdziwego samolotu z jakiegoś muzeum, ale to już jest kwestia dla prawdziwych "makieciarzy", którzy chcieli by zbudować taką makietę. Co Wy o tym myślicie?
-
Dzięki za miłe słowo i dodam jeszcze, że byłem dzisiaj w Kauflandzie i w tamtejszej traffice /obok sklepu się mieści/ kupiłem znowu za całe 9 PLN takie "ustrojstwo": Po powrocie szukałem Benka i nagle się zjawił, nie wiedzieć skąd, a ja tylko byty ubłociłem. Zjadł obiadek, a po nim dla rozruszania jego młodych kości puściłem mu "muchę" z tego lasera. Kot zgłupiał zupełnie!!! Moje koty już wiedzą, że taka mucha jest nie do złapania, ale też nadal na nią polują. Dla niego była to najprawdziwsza nowość. Myślałem, że się zmęczy i padnie, jak to zwykły czynić dwa pozostałe zwierzaki. Ten nie, odpoczął chwilę i się znowu wyniósł "na pole"... Ja zaś "pracuję", ale nad innym tematem.
-
Znowu kilka fotek dla interesujących się życiem kotka Benka. Wiosna niby to już jest, jak kilka roślinek na to wskazuje. Np. taki dziwaczny krzew, którego nazwę kiedyś znałem, który to nawet w styczniu pojedyncze kwiatki rozwijał. Teraz tak sobie kwitnie: i przyciąga tymi kwiatkami trzmiele-bombowce. Którejś nocy powiało także całkiem mocno, a nawet kilka razy błysnęło i zagrzmiało, ale nic nie słyszałem, bo spałem snem głębokim. Rano zauważyłem, że coś dziwnego stało się z jednym świerkiem, takim najlichszym. Z bliska okazało się, że wietrzysko wyrwało go z gleby i położył się na innych drzewach. Piłę mam już przygotowaną i czekam aż faktycznie się ociepli. Będzie trzeba wcielić się w drwala i pociąć na kawałki to drzewo. O szyszkach, które pospadały w dużej ilości, nawet nie wspominam, bo i tak , mimo takiej silnej wichury, nie wszystkie pospadały. Zbieranie ich nie jest moim ulubionym zajęciem. Znam przyjemniejsze. Ale miało być o kotku. Teraz od rana go nie ma. Zwiedza na własną łapę okolicę i zaczyna chodzić swoimi, kocimi drogami. U mnie na biurku lubi przesiadywać. a drukarka jest szczególnie miłym miejscem, pewnie dlatego, że grzeje. Okazało się także, że kotek, kiedy chce, potrafi być także kotkiem "kolankowym": Niezbyt długo tak mi na kolanach siedział, ale zawsze jest nadzieja, że będzie to lubił. Wczoraj we czwórkę wybraliśmy się na drugą stronę rzeczki i leżało tam złamane uschłe drzewo, na które wszystkie koty musiały wejść. Zgodnie z zasadą, że "na pochyłe drzewo każdy kotek skacze", czy jakoś tak. A już po południu dwa kotki tak sobie grzecznie spały, a Kićka spała na swoim miejscu wysoko na regale. I tyle tym razem.
-
W odpowiednim czasie udało mi się zrobić zapas Solartexu w płótnie oliwkowym i niebieskim /do przemalowania na jaśniejszy/ , a do plam sraczkowo-zielonych mam już dorobione spray-e. Nic , tylko budować, a tu wiosna w pełni, a wczoraj "drobny wiaterek" wywalił mi z korzeniami jednego świerka i usłał całą polankę wielką ilością szyszek. I kto to teraz naprawi i pozbiera? Ale już dzisiaj przymierzałem się do maski otrzymanej od naszego przepoczciwego Henia, bo od czegoś zaczynać należy. Najlepiej, od przymierzania... ;-)
-
No, Grzegorzu! Tylko pozazdrościć. Także myślę, że Benek przekonał się już do tutejszej "restauracji" i chyba wie, że w stodole tych wszystkich puszek, saszetek i chrupek raczej by nie miał. A i mięsko ze skrzydełek kurczaków,od czasu do czasu, mu się trafia. Już się tak nie rzuca na każde jadło, już mu to smakuje, a inne raczej mało, ale już się odkuł, sierść ma błyszczącą i miłą w dotyku. I o to z tymi kotami m.in. chodzi. :-)
-
I tu Łukaszu pozwolę się z Tobą nie zgodzić. To co na stole, to niestety, ale nie kadłub od CSS-a, a od PO-2. Niestety, bo miałem nadzieję, że zrobię model dokładnie wzorowany na tym właśnie "ptaszku", o którym wyżej wspomniałem, tym holującym mnie pod noszącą chmurkę. Zwróciłem się ze stosowną, grzeczną i uprzejmą prośbą do aktualnego szefa mego byłego klubu, dostałem jego zapewnienie, iż dostarczy mi znaki rejestracyjne tego "ptaszka" i na tym się skończyło. Szkoda... A z drugiej strony stał i stoi ten w MLP to i postanowiłem zrobić ten model w oparciu o to, co realne i teraz do pooglądania i obfotografowania. No i bombek będzie miał bez liku... ;-)
-
Noooo! Nareszcie miejsce na stole się zrobiło i zaraz je zajął, jakże miły dla mego oka, kadłub pięknego /oczywiście , jak dla mnie i nikt nie ma obowiązku podzielać tego mojego, mało wybrednego gustu/ , historycznie zasłużonego i wersji klubowej, wielokrotnie mnie holującego pod jakąś "noszącą" chmurkę - samolotu, z którego to ma szansę powstać także ładny model.. Zaraz też na stole znalazł się "pomocnik", ciekawski, wszędzie nos wsadzający i niczego się nie bojący: Wróciłem do kompa, kot za mną: I jak tu panie dziejku pisać, kiedy po ekranie lata kursor i jest to taka fajna "mucha", że trzeba ją obiema łapami złapać. O prawdziwych muchach nawet nie wspominam, bo na południowej ścianie budynku w pełnym słońcu siedzi ich już cała gromada i dopiero tam fajnie się je łapie! Nareszcie sobie poszedł, pewnie znowu coś przekąsić. Ach te koty!...
-
Grzegorzu! Masz absolutną rację w tym , co powyżej napisałeś i to była moja zwykła nadgorliwość, zresztą bardzo szybko przez kota zweryfikowana. Otóż po nocy, przed którą zostawiłem go śpiącego na swoim miejscu, rano kot nie miał już obroży i do tej pory nie wiem, gdzie ona jest i w jaki sposób ją sobie zdjął. Takie samo doświadczenie miałem z Kićką przed około trzema laty, kiedy to ją także ubrałem w obrożę i po nocy spędzonej na dworze /"na polu" / obroży już nie miała i nigdy jej nie znalazłem. Obroża Benka gdzieś tu w obiekcie musi być, a znajdzie się zapewne kiedyś w miejscu zupełnie niespodziewanym. Tak się miał Benek po wyswobodzeniu się z tej "głupiej" uciążliwości, już po śniadanku i podczas toalety na moim biurku: A tak później koty sobie chodziły po obejściu: A ponieważ wiosna już w pełnym rozkwicie, to i "bazie-kotki" pojawiły się na sośnie: Jak ten stary inwalida-weteran, po dwóch potrąceniach przez auto, tam się wspiął - nie mam pojęcia. Widziałem za to jak schodził i z wysokości ok. 2 m już leciał na ziemię lotem swobodnym. Wylądował także na złamanej wcześniej prawej przedniej łapie i co prawda nie powiedział "o k... a", ale uniósł ją do góry i musiało go srodze zaboleć. Natychmiast jego miejsce zajął Benek, bo też i co? On od jakiejś macochy i gorszy? Po tych kilku dniach i nocy spędzonej przez Benka w stodole, już raczej trzyma się "swego" terenu. Teraz jest też gdzieś na zewnątrz i idę popatrzyć , gdzie się podziewa.
-
Zerknąłem dzisiaj na "dziennik TV" w bardzo brzydkiej , obcojęzycznej telewizji, gdzie pokazali zagryzionego prawie na śmierć faceta przez trzy wspaniałe, mądre, extra ułożone i zupełnie nie debilne pieseczki, jakieś takie amstafy czy inne równie milusińskie zwierzaczki. Właścicielkę policja zgarnęła i grozi jej do 3 lat pudła. I teraz wyobraźcie sobie moje trzy koty, jak wybiegają pod bramą /to akurat bardzo łatwo im przychodzi/ na ulicę i gromadnie atakują biegnącego sobie spokojnie długodystansowca i zagryzają go prawie na śmierć! Nie ma takiej "opcji" - na szczęscie, a czwórka psinek mego sąsiada była by do tego zdolna. Bo niby czemu nie? Ale moje koty są kotami, a sąsiad ma psy, które są "największym przyjacielem człowieka". I tyle w tym aspekcie z mej strony. PS. Dla jasności wielbicieli i fanów piesków najróżniejszych: miałem w swym życiu jednego psa, wziętego ze schroniska, był pod prawie każdym względem super. Ten jeden negatywny czynnik to było to, że był pełnosprawnym "facetem", a ja na to nie zareagowałem w odpowiednim czasie i właśnie to doprowadziło do jego śmierci , kiedy to ganiając za wilczopodobną suka sąsiada, został brutalnie zagryziony przez dwa wsiowe "wilczury", które zerwawszy się z łańcucha, dochodziły do tej "panienki", a mój Baton także w tych zalotach chciał partycypować. No cóż. Taki to psi los. Koci może być inny. I o to się staram w miarę swoich możliwości.
-
Dzisiaj Benek był już zupełnie zdrów, nabiegał się po obejściu do woli, a nawet uciekł na akację nad rzeczką prze debilnym psem sąsiada , zwanym "Maksiem" i będącym pomieszaniem najróżniejszych kundli, o czym zresztą już wspominałem, pisząc o tych 4 psach za płotem. Usłyszałem szczekanie tego debila, , zobaczyłem go pod akacją, a Benka prawie w połowie wysokości tego drzewa. Psa więc skutecznie pogoniłem, a później z dystansu obserwowałem, jak Benek poradzi sobie ze schodzeniem. Poradził sobie, ale dwa razy bardzo niewiele brakowało by zleciał lotem swobodnym... A wcześniej nabyłem dla niego drogą kupna, bardzo gustowną czerwoną obrożkę wraz z adresownikiem. Za całe 17,60 PLN! Jest na niej także dzwoneczek antyptaszkowy, ale nie dzwoni i dobrze. Walczył z ta obrożką jakieś 5 minut i już przywykł. Teraz tak sobie śpi: I jeszcze jedno, aby pokazać, że wyborem picia i jedzenia stale dysponuje. Dzisiaj dokończył całą miseczkę mięska obranego ze skrzydełek, które Kićce się już przejadły, a dla tego młodzieńca są absolutną nowością. To tyle tym razem, wcześniej w innym dziale już zapowiedziałem, że idę czytać, co też już robię.
-
Pikne to pikne, bardzo przepikne. Moi ludzie oglądali to na żywo, a ja czytałem o tym dziewiczym rejsie tego okrętu, czy może poprawniej - galeonu, który zakończył się kilkaset metrów od nadbrzeża. Ponoć środek ciężkości był nie tam gdzie trzeba, albo też coś innego się przeważyło i bul, bul i już okręt był okrętem podwodnym. Tak, w tym temacie można by chyba wydać kilkaset, jeśli nie tysiące zeszytów z częściami do składania. W każdym zeszycie mogło by być oddzielnie każde działo. W innych numerach - każdy jeden sznureczek i tak bez końca. A ile można by wydać jeszcze numerów z tym, co pod pokładem? Tyle beczek z prochem, tyle kul armatnich... A kajuta kapitana? To i jakiś sekstans by się tam znalazł, jakieś zwoje map i nawet fajka kapitana leżała by na jego biurku! No, możliwości wręcz nieograniczone. Jak to dobrze boziu ty moja, że to hitlerowskie szkaradztwo jutro sobie odpłynie w siną dal. Wyczytałem w jednym z zeszytów, tak zupełnie przypadkiem, że ten U-boot miał "na sumieniu" 28 zatopionych różnych okrętów.Czy pisano o ilości zabitych marynarzy - nie wiem i raczej nie chcę wiedzieć. Wraz z tą łódką pojadą też te segregatory, które jakoś tak zalatują mi jednak gloryfikowaniem tej podwodnej armii Hitlera. Zdecydowanie wolę czytać te "Księgi Jakubowe", bo bardzo wiele dowiaduję się o życiu osiemnastowiecznych "Braci starszych" i już ok. 200 stron z ponad 900-set przeczytałem. A język autorki - wspaniały! Chciałbym umieć chociaż w niewielkim stopniu tak pisać , jak ona to robi. Dobra. Idę pomieszkać, czyli poczytać.
-
A ja, chociaż nadal wszystko mam na swoim miejscu - raz chrapię, jak ten stary, zdezelowany traktor, a innym razem - zupełnie wcale i kompletnie nie wiem od czego to zależy. Owocuje to spaniem raz tu, raz tam... A jak śpię tam, to i koty mnie nachodzą. One też chrapią /mruczą/ , więc może moje chrapanie im nie przeszkadza? Kto to wie?
-
Dobrze Jarku! Masz faktycznie rację - wiedziałem, że to taka maszynka do wyciągania pieniędzy, ale przerosła mnie ta sztucznie rozdęta komplikacja budowy, łącznie z najdrobniejszymi szczegółami, chociażby takimi, jak te popychacze i dźwignie zaworowe, których to w modelu zupełnie nie widać i zwykły "oglądacz" także tego nigdy nie zobaczy. Dla mnie, jako budowniczego tego modelu, robienie tych wszystkich drobiazgów było czystą sztuką dla sztuki i tak, jak napisałem wcześniej, robiąc te detaliki, traciłem po prostu czas, a nie byłem w stanie rzucić tym o ścianę. Ale dotrwałem do końca i aż się sam sobie dziwię. Mam nadzieję, że w piątek kadłub PO-2 powróci na stół i będę mógł do woli sobie na niego patrzeć i dumać, co by tu teraz zmajstrować. A sensownej roboty jest cała kupa i jeszcze trochę.
-
Tak na koniec, jeszcze jeden fakt związany z tym tematem. Otóż oddzieliłem od poszczególnych zeszytów opisy montażowe i poukładałem po kolei działy dot. zagadnień związanych , najogólniej mówiąc, z "podwodniactwem". Powstało w ten sposób 5 podzbiorów obejmujących: 1. Samą tę łódkę, czyli "U-96" i jej całą historię z przedrukami z dziennika pokładowego. 2. Historię bitew na różnych akwenach w okresie II WW. 3. Historię powstawania i rozwoju łodzi podwodnych. 4. Klasyfikacje typów okrętów podwodnych w Niemczech i innych krajach. 5. Dzieje najsłynniejszych niemieckich dowódców łodzi podwodnych. Tak to wygląda po zapakowaniu do segregatorów: I teraz można czytać sobie do woli. Być może nie dam tych segregatorów właścicielowi wraz z łódka, a odłożę do samodzielnego przeczytania, kiedyś...Na razie czytam "Księgi Jakubowe" O. Tokarczuk i bardzo mnie ta książka wciągnęła. No to by było na tyle.
-
No fajnie i chyba wystarczy, bo robi się uszczypliwie. Kotek Benek dzisiaj jest osowiały, nigdzie się nie wybiera i jego organizm walczy w tymi patogenami, które mają go uodpornić na te kocie przypadłości. Kićka po szczepieniu sprzed dwóch tygodni także przez 3 dni była taka osowiała i nie miała apetytu. Ten je, ale nie z takim łakomstwem, jak do tej pory. Sierść nabrała już połysku i nie jest taka sztywna. Czyli kocina powoli staje się normalnym, odżywionym i zadbanym kotem. I tak ma być! Teraz śpi sobie na krześle przed moim biurkiem i tak mu dobrze, że dobrze mu tak.
-
Pardon... Stary, niby podstawówkę skończył, a takie byki ortograficzne sadzi. Chyba nie zauważyłem, że "poprawiacz" sygnalizuje mi kompletnie dyskwalifikujący błąd, lub też "poprawiacz" się zepsuł. Ale to raczej ja się psuję....
-
Ja mu nic nie powiem!!! A z panią weterynarką też rozmaialiśmy szyfrem i mowa była najwyżej o "jakimś", bliżej nie określonym "zabiegu". Myślę, że tej mowy nie pojął, bo był zbyt zajęty walką o uniemożliwienie ukłócia go zastrzykiem w dupinę. A i tak został uklóty... Jarku! Czyżbyś także reflektował na "zabieg"?
-
Arku! Z największym szacunkiem! To nawet nie jest kwestia osobistego stosunku do tego obiektu, czy nawet psychicznego nastawienia do takiego, a nie innego historycznego rodowodu tej łódki, czy dokonań jej załogi. To jest przede wszystkim kwestia najzwyklejszego bilansu ekonomicznego; czasu poświęconego na realizację tego projektu do faktycznie odniesionych korzyści i bynajmniej tych policzalnych w PLN. Po prostu teraz, kiedy leci mi już 7-my krzyżyk, nie stać mnie na robienie czegoś, co nie jest z "mojej bajki" i nigdy mnie nie kręciło. Podjąłem się tej "produkcji", bo nie byłem świadomy, w najmniejszym stopniu, tego stopnia komercjalizacji projektu i totalnej beznadziejności przyjętych rozwiązań konstrukcyjnych, obliczonych wyłącznie na to,aby od "leszcza" wydębić jak najwiecej grosza. Taka forma "modelarstwa" nijak się nie ma do mojego sposobu klejenia listewek, kombinowania, wymyślania jakiś rozwiązań /już dawno wymyślonych przez innych/, robienia czegoś samemu od zupełnego początku i później cieszenia tym czymś oka, nawet, kiedy wisi pod sufitem... Ale tak to jest, kiedy się podejmuje zobowiązanie, a później elementarne poczucie obowiązku nie pozwala rzucić tego w cholerę ... Niestety, ale ja tak już mam.
-
Już relacjonuję! Kotek Benek robi się coraz "cwańszy" i kiedy najedzony "do oporu", w sobotę zalegał mi na biurku: miałem nadzieję, że tak sobie pozostanie w pomieszczeniu na noc. Stało się jednak inaczej, bo po krótkiej drzemce kotek postanowił wyjść "na pole". Na spacer wyszła też moja Najjaśniejsza Pani i razem z Benkiem i Edkiem spacerowaliśmy sobie po "mojej" ulicy. Kiedy doszliśmy do posesji "pani Grażynki", koty przelazły pod bramą na jej stronę i tam już pozostały. Po jakimś czasie Edzior sam wrócił, a Benka nie było. Przed wieczorem szukałem pyrdka, ale nigdzie go nie było. Na noc także nie wrócił. Rano zaopatrzony w kontener i kartki z telefonem kontaktowym do mnie, wyruszyłem na poszukiwania. Doszedłem do pierwszego domostwa, niejako zamykającego "moją" ulicę i zapytałem gospodarza, który przed chwilą wrócił z kościoła, czy nie widział kota o podanym rysopisie. Oczywiście widział takiego, kiedy jechał do kościoła i teraz po powrocie też go tu widział. A teraz kota nie ma , zniknął, jak to on ma w zwyczaju. Przeszedłem się kilkadziesiąt kroków i kiedy wróciłem przed posesję tego gospodarza, zauważyłem w głębi , na tle jego stodoły, zwierzę bardzo do Benka podobne, ale wydawał mi się jakiś taki ciemniejszy. Zacząłem wołać tego kota po benkowym imieniu i za chwilę kot przybiegł, a następnie był już zamknięty w kontenerze i wróciliśmy w me strony. A wczoraj, już trochę później, jakby nigdy nic, po kolejnym napchnięciu się "do oporu", poszliśmy we czwórkę "na pole", ale okropnie wiało i kiedy wróciliśmy, kot dziwnym trafem /chyba węchem?/ wybrał sobie ulubione miejsce spania Kićki i odsypiał tę stodołową noc. Dzisiaj był dzień szczepienia kota "na wszystko", czyli dostał w sumie antidotum na pięć kocich przypadłości, co w wersji tańszej /ulga dla emeryta, czy jako stały klient z trzecim kotem?/ kosztowało mnie 85 PLN. A co się nawarczał, nahykał, nawydzierał, to jego! Za dwa tygodnie mam się z nim zgłosić do kontroli i wtedy ustalimy datę zabiegu, a po kolejnych 3 tygodniach zaszczepi się go przeciw wściekliźnie. Tak sobie teraz śpi na miejscu Kićki, które znajduje się wysoko na regale, a widokiem przez okno: I tyle na razie tej kociej historii. PS Łukaszu! Jako "właściciel" tematu masz możliwość zmiany jego tytułu. Póki co kotek został uratowany i nawet ma swoje imię , podobne do kociego żwirku / /, ale ładne i jego, więc może wymyśl jakiś inny tytuł? Tak sobie po prostu myślę...
-
Miałem szczerą nadzieję, że w miniony weekend ostatecznie, z tą moją wymęczoną do granic wytrzymałości pracą modelarską, na zawsze się pożegnam. Okazało się jednak, że autko właściciela ma pod podłogą umieszczony wał napędowy kół tylnych /taka ci to "starodawna fura", a na imię jej jakiś "Jaguar"/ i między tylnymi fotelami znajduje się przepiękny tunel, bardzo skutecznie destabilizujący solidne posadowienie łódki. Stanęło na tym, że kiedy ten pan następnym razem mnie "nawiedzi", a będzie to w najbliższy czwartek, to przyjedzie inną furą, taką z przednim napędem /jakiś Passat/ i tym samym bez takiego staromodnego tunelu. Łódka na swojej podstawce stanie prosto na podłodze, a on sobie jakimiś kurtkami jeszcze łódkę zabezpieczy. Więc w myśl zasady: co się odwlecze, to nie uciecze, mam nadzieję, że w czwartek łódka na trwałe zniknie z mojego życia.
-
Dzięki Panowie za miłe słowo! Dzisiaj rano właściciel oglądał swoją łódkę i nie krył wyrazów zachwytu nad tym , jaka ona piękna. Mam nieco inne zdanie w tej kwestii i niech tak pozostanie. Żona właściciela już stanowczo zapowiedziała, że absolutnie nie chce tego w domu i powiedziała mu, aby sobie to zabrał do biura, gdzie do woli będzie mógł sobie to podziwiać , a i klienci przychodzący tamże też będą mogli to pooglądać. Moim zdaniem słusznie. Więc tak na koniec jeszcze garstka fotek i najpierw ta już sfatygowana i nie stercząca bandera , jakże słusznie pokonanej floty: Oraz mój kotek na tle łódki. Najpierw z profilu: i twarzyczka w całej okazałości: I kiedy tak sobie siedział przede mną na biurku, zacząłem go głaskać, a ten na coraz poważniej zaczął się bić i gryźć moją rękę. Dostał lekko w pałę , a ja zastanawiając się dlaczego on taki "bitny", zaglądnąłem mu pod ogon i stwierdziłem, że Pan Kot ma jąderka na właściwym miejscu i w pełnym rozkwicie. Czyli w poniedziałek lub wtorek jadę z nim do szczepienia i umawiam zabieg. Teraz kota nie ma. Skorzystał ze swojej nadzwyczajnej umiejętności polegającej na tym, że kot jest, a po chwili zupełnie znika i nigdzie go nie ma. Ta jego właściwość jest dla mnie nieco stresująca i mam nadzieję, że po zabiegu upodobni się do dwóch pozostałych kotów i tak nagle przestanie znikać. I ostatnia, pożegnalna fotka: I to by było na tyle.
-
Sprawdziło się to, co Koledzy wcześniej pisali nt. wpływu mleka nierozcieńczonego na trawienie. Dzisiaj po zjedzeniu pokaźnej porcji z puszki i przepiciu tego dużą ilością mleka , złapało Benka rozwolnienie, czyli "słynna praczka", jak to mówi "gra półsłówek". Ale elegancko załatwił potrzebę w kuwecie, ja pomogłem mu tylko to zasypać z obawy, aby łapy sobie nie pobrudził. A po południu całą bandą poszliśmy sobie "na pole": i przy końcu "pola". Benek chciał sikać i idąc po tej przyschniętej trawie miałkał, być może dlatego, że tutaj mu nie wypadało się załatwiać na takim "dywanie" . Załatwił się na zaoranym polu mego sąsiada Jaśka M. Na tym zdjęciu Kićka jest za miedzą i trzeba dobrze się wpatrzyć, aby ją zobaczyć. Tak doskonale maskują te tygrysie paski. No i na miedzy, a Edzior stale przy moich nogach i dlatego trudno mi złapać całą trójcę w obiektyw. Teraz Benek już śpi w najlepsze, i chyba mu się ptaszki śnią, bo szczena mu lata z tym charakterystycznym pomrukiwaniem wywoływanym przez widok ptaszka. Próbował spać przed monitorem na biurku, ale przeszkadzałem mu stukając w klawiaturę, czy pstrykając "myszą". Koniec handlów na dzisiaj , idę pomieszkać i poczytać dzisiejszą nową gazetę, ponoć najlepszą w rankingu wszystkich tygodników.
-
Jeszcze drobniutkie podmalowania i tak ma się ten model w tej chwili: i druga strona, ta bez dziur, czyli pływająca W weekend właściciel chyba przyjedzie i sobie go odbierze. Temat uważam za wyczerpany i tyle z mej strony.
-
Wyciąga, Łukaszu, wyciąga, ale np. na dywanie, kiedy bierze zakręty o 180o i musi się jakoś zablokować w tej figurze akrobatycznej. Inaczej, to są zupełnie schowane i "łapanie muchy" na monitorze mego kompa zupełnie obywa się bez pazurków. Tak to u tych kotów jest i szkoda, że Twoja JP!1, do Benka nie dała się przekonać. Ale tak to jest z tymi naszymi Jaśnie Paniami Najpierwszymi, że ich zdanie zawsze jest "najpierwsze"... ;-) A może za to właśnie je kochamy?