



-
Postów
911 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
9
Treść opublikowana przez JacekK
-
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
Znowu kroczek do przodu. Wkleiłem usterzenie, otworzyłem kabinę - co było łatwe dzięki konstrukcji modelu typu EPA ( rurowy kadłub ). Skrzydła uzbrojone w serwa, właściwie można malować... Znalazłem też pilota w skali 1/6 - miły młodzian, wygląda mi na niezłego zucha -
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
Po przeczytaniu tego fragmentu kupiłem książkę. Ja też! -
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
Pięknie pisał, bardzo plastycznie. Polecam całą książkę. A wracając do Erwudziaka Trochę postępów, choć nie tyle ile by się chciało... Pod maską znajdzie się jeszcze miejsce na ESC, powinno być dobrze chłodzone. Szukam lekkiego pilota w skali, mam za ciężkiego w dobrej i lekkiego w 1/8... Jakieś typy? W ostateczności coś wystrugam z epp ale może straszyć -
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
Opowiadanie z książki pt. „Joga słońca. Wspomnienia pilota i podróżnika" J.B. Solaka W latach trzydziestych Polskie Zakłady Lotnicze w Warszawie rozpoczęły seryjną produkcję samolotu myśliwskiego konstrukcji inżyniera Zygmunta Puławskiego. Przez kilka lat ten samolot był najlepszym myśliwcem Europy, dopóki lepsze silniki niemieckie nie wyprzedziły całego świata. Samoloty serii P – całkowicie metalowe – miały jastrzębie skrzydła, które za granicą nazywano Pulawski albo Polish. Te jastrzębie nadały samolotowi drapieżny wygląd, który polscy myśliwcy pokochali. Silnik 600 KM musiała Polska kupować od Francji. [...] Brak dewiz na zakup silników francuskich lub angielskich zapoczątkował ideę budowy małego samolotu o polskim silniku 100 KM wyłącznie do treningu. Samolot musiał mieć charakterystykę pilotażu taką, jak kosztowny samolot myślwski. W roku 1932 zakłady RWD zbudowały taki samolot. W roku 1933 samolot RWD-10 z angielskim silnikiem 105 KM wystartował w Warszawie. W późniejszych latach polski silnik 110 KM zastąpił angielskiego cirrusa. Konstruktor Jerzy Drzewiecki dał mu piękne, bardzo, bardzo krótkie skrzydła o obrysie zbliżonym do skrzydeł samolotów Puławskiego. Samolot miał być zbliżony charakterystyką lotu do myśliwskiej maszyny bojowej. Miał się stromo wznosić w górę, miał być czuły na stery, niewybaczający błędów pilotażu, łatwo dający rzucić się w korkociąg czy szybką beczkę. Miał mieć dużą szybkość lądowania. Miał być trudnym, rasowym myśliwcem. Drzewiecki wypełnił te warunki. Jak mi potem opowiadał, omal się nie rozbił przy oblatywaniu prototypu, bo nie mógł opanować czułości sterów. Ale ja o tym wszystkim nie wiedziałem. Samolot kupił Aeroklub Lwowski. Stał w kącie hangaru warszawskiego, pomalowany na srebrny kolor. Spody skrzydeł miał pomalowane na czerwono, by łatwo było widać z ziemi, czy leci na plecach, czy normalnie. Na stateczniku miał namalowany znaczek Aeroklubu Lwowskiego. Nazywał się SP-ALC i był tym samym prototypem, z którego Drzewiecki usunął zbytnią niestateczność. Czekał na pilota, który miał go zabrać do Lwowa. A Aeroklub Lwowski też nie wiedział o tym, że samolot jest rasową, przewrażliwioną na stery maszyną myśliwską. Spodziewano się normalnego samolotu szkolnego, wzmocnionego do akrobacji, i to wszystko. Od kilku miesięcy pracowałem w Warszawie, bezpośrednio po ukończeniu pilotażu podstawowego i wylataniu kilkudziesięciu godzin samodzielnie. Od kilku miesięcy nie latałem i polowałem na pierwszą lepszą maszynę ze Lwowa, aby się na niej przelecieć. Od warszawiaków dowiedziałem się, że mój klub kupił SP-ALC. Tego samego dnia zadepeszowałem do Lwowa, prosząc o pozwolenie latania na tym samolocie. Na drugi dzień serce biło mi mocno z radości. W kieszeni niosłem na lotnisko krótką odpowiedź: – Wolno latać bez akrobacji. Kapitan K. długo trzymał w ręku moją depeszę. Wreszcie przeniósł wzrok z depeszy na mnie i zapytał: – Czy latał pan już na dziesiątce? – Nie, panie kapitanie... ale to jednomiejscówka, więc o dublu trudno myśleć... Zamyślił się znowu. Wreszcie zdecydował: – Maszyna nie moja, klub nie mój, pilot nie mój – nie mam nic do powiedzenia. Niech pan każe wytoczyć maszynę i niech pan leci. Gdy ubrany w spadochron szedłem do samolotu stojącego przed hangarem, ktoś z tyłu orzekł: – Miał Lwów dziesiątkę! Ale ja dalej nie domyślałem się, o co chodzi. Stanąłem obok maszyny i po raz pierwszy obejrzałem jej smukły kształt i krótkie drapieżne skrzydła. Gdy wsunąłem się w ciasną gondolę, ogołoconą z wszelkiego luksusu oprócz dużego i dziwnie lekko chodzącego drążka sterowego, gdy spojrzałem do przodu i zauważyłem, jak dużą część długości skrzydeł zajmuje śmigło, jak blisko są lotki mej gondoli, a stery prawie że za plecami, zrozumiałem po raz pierwszy, że tym razem wdałem się w awanturę. Łyknąłem ślinę i zaczęła się taka, zawsze ta sama, rozmowa z mechanikiem: – Wyłączone – mały gaz. – Wyłączone – mały gaz – powtórzył i zaczął przerzucać śmigło przez kompresję silnika. – Kontakt! – Kontakt! – powtórzył. Strzelił dym z rur wydechowych i silnik ruszył. Silnik ruszał się i drgał od nadmiaru mocy w porównaniu z jego wymiarami. Nagrzewałem silnik, patrząc ustawicznie po lotnisku i horyzoncie, aby oczy przyzwyczaić do wyglądu ziemi przy lądowaniu. Wreszcie wskazówka temperatury oliwy ruszyła z miejsca i kiwnąłem głową, by wzięto spod kół podstawki. Kołując na start nie mogłem dogadać się z samolotem. Uciekał mi z kierunku za najmniejszą niedokładnością użycia steru. Musiałem pilnować go jak przestępcy. Trochę większy gaz, a rozpędzał mi się nadmiernie, gdy przymykałem gaz, uciekał mi z kierunku. Wreszcie dobrnąłem do chorągiewki startowej. Stary, siwy chorąży, prowadzący start, podszedł do mnie: – Panie inżynierze! Pan na dziesiątce? – Tak. Albo co? – odpowiedziałem spokojnie, ale zrobiło mi się trochę niewyraźnie. – No nic, nic! – żachnął się – Niech pan leci, tylko niech pan uważa. I odszedł do grupy, zostawiając mnie moim myślom. A dziesiątka gadała niskim basem silnika i drgał mi ster w ręku. Wreszcie znak do kołowania na start. Stoję na kierunku. Patrzę w lewo, w prawo. Przede mną równia lotniska, na lewo grupa i stary chorąży patrzą na mnie. Odetchnęłem głęboko: – Gaz! Takiego zrywu nie spodziewałem się. Głowa uderza lekko w poduszkę, samolot pochyla się gwałtownie, jakby chciał stanąć na śmigle. Ściągam trochę nerwowo... i jestem w powietrzu. Maska wychodzi nad horyzont, a szybkość rośnie. Patrzę w dół. To nie jest błąd zegarów. To samolot prze w górę jak rakieta. Pode mną brzeg lotniska niezwykle nisko. A szybkość dalej rośnie. Odważam się zadrzeć maskę jeszcze bardziej. Samolot prze w górę jak pocisk, skrzydła leżą wysoko nad horyzontem. Przymykam delikatnie gaz i staram się dogadać z lotkami i sterem wysokości. Ster kierunku jest tak czuły, że zacisnąłem nieruchomo nogi. Powoli, powoli zaczyna mnie samolot słuchać. Próbuję zakrętu w lewo. Pochyla się gwałtownie. Prostuję samolot i jeszcze raz kładę go powoli, spokojnie i lekko ściągam. Gna prawie że w pionowym zakręcie, lekko, chętnie. Skrzydła przez chwilę zalane są blaskiem, a za chwilę już tylko czerwone spody palą się i znowu krąg śmigła mija linię słońca. Dziesiątka leży w zakręcie idealnie i gna za samym sterem wysokości. Przekładam w prawy zakręt. Ta sama zwinna reakcja, natychmiastowe słuchanie sterów i zwrotność niesamowita. Rozprężają się mięśnie. Opieram głowę na poduszce i prowadzę spokojnie samolot z zakrętu w zakręt. Jest mi wesoło. Próbuję przeciągnąć samolot. Zdawało mi się, że lecę pionowo w górę i przelecę przez plecy, a samolot dalej trzymał się powietrza jak kot pazurami i nie chciał się zwalić. Po raz pierwszy ciepła fala uczucia do samolotu przeleciała mi przez myśli: – Ależ to maszyna! Przymykam gaz. Cichnie szybko i nie przepadając ani trochę zwija się w korkociąg. Wyprowadzam po pół zwitki i robi mi się gorąco. Co będzie z lądowaniem? Jeszcze raz próbuję małej szybkości, tak jak na samolocie szkolnym. Znowu korkociąg. Próbuję jeszcze raz. To samo nieomylnie i zawsze. Na stu kilometrach na godzinę jest w korkociągu. Będę lądował na stu dziesięciu kilometrach na godzinę i łykam ślinę na myśl o moich dotychczasowych lądowaniach na sześćdziesięciu kilometrach na godzinę. Przypominam sobie krótkie lotnisko i starego chorążego. Jeszcze raz przeciągam samolot śledząc każdy jego ruch. Przychodzi na mnie ogromne skupienie, które później poznałem dokładniej. Wszystko znika mi z myśli oprócz samolotu, który idzie cicho po horyzoncie na przymkniętym gazie i nagle zwija się jak drapieżne zwierzę. Kładę maszynę w spiralę i zwyczajem uczniów usiłuję ściągnąć ster do końca. Ogromna siła wgniata mnie w siedzenie, a w następnym ułamku sekundy horyzont rozmazał mi się w ogromne kolisko. Szybka beczka. Równam stery, samolot natychmiast wraca do normy. Co ja złego zrobiłem? Próbuję jeszcze raz. Doprowadzam do pionowej spirali. Spirala idzie szybko jak wir. Cała ziemia gna w koło, prasuje mnie mocno w maszynę. Ale drążek prawie że nie ściągnięty. Ściągam powoli dalej. Ogromny ciężar siada mi na barki i... już! Znowu ten histeryczny młyniec po niebie i dziesiątka zwija się w szybkiej beczce jak łyżwiarz w piruecie. Zaczynam rozumieć. Stopniowo uczniowskie łuski opadają mi z oczu. To nieważne, gdzie jest ster. Skup się cały na zachowaniu się maszyny. Nie tylko myśl. Po prostu cały. A wtedy samolot płynie posłusznie, szybki, nerwowy i piękny jak jastrząb. Podchodzę do lądowania. Kładę maszynę w ślizg. Idzie w ślizgu przez powietrze jak nóż, sterowna i posłuszna. Równam nad ziemią i nie zadzierając maski doprowadzam do samej ziemi. A gdy trawa zaczyna gnać jak jedna szara droga metr lub półtora od mojej wychylonej twarzy, zaczynam ściągać. Równo na stu kilometrach na godzinę dziesiątka siada na trzy punkty. Siada sama. Pilnuję jej na wybiegu, by mi nie uciekła w bok, wreszcie pęd maleje i dziesiątka zatrzymuje się. Oddycham głęboko i kołuję do grupy, spokojny i szczęśliwy. Od grupy oddziela się kapitan K. i podchodzi do maszyny. Podnoszę okulary i patrzę na niego milcząc, zadowolony z siebie. A kapitan zaczyna mnie rugać: – Tak się nie robi, panie inżynierze. Klub dał panu samolot do latania, a nie do zabawy. Zamiast ćwiczyć lądowania, poleciał pan gdzieś w krajobraz i diabeł wie, co pan robił... Nie słyszę, co mówi dalej. W myśli przypominam sobie cały mój lot i mam ogromną ochotę powiedzieć mu, że się myli, że gdybym podszedł w normalnej rundzie do lądowania, zamiast dogadać się z samolotem wysoko i daleko, ja byłbym teraz w sanitarce w drodze do szpitala, a z dziesiątki byłaby kupa śmiecia. Ale coś się we mnie zmienia. Coś dorzewa szybko. Siedzę w całej maszynie, szybkiej, czułej i pięknej. Kapitan na pewno jeszcze na niej nie latał. Nagle zdaję sobie sprawę, że to ja mam rację, a nie on, że coś we mnie dojrzało i że wobec tego wszystko inne nie ma znaczenia, nie wyłączając kapitana opartego o burtę i dalej prawiącego mi kazanie. – Co mam zrobić, panie kapitanie? Mój ton podoba mu się. Jest bez złości, bez zarozumiałości, jestem zbyt szczęśliwy na to. Kapitan uspokaja się. – Niech pan zrobi parę lądowań, a potem odprowadzi maszynę do hangaru. – Tak jest, panie kapitanie. Wykołowuję na start. Chorąży machnął chustką i kiwnął głową. Powoli otwieram gaz, nie oddając steru. Nawet nie wiem, kiedy jestem w powietrzu. Przymykam nieco gaz i czekam na brzeg lotniska. Powoli kładę maszynę dość płytko, aby mnie kapitan nie zawiesił w lataniu za amerykana i wyciągam w górę zakręt czysty, spokojny, stromy jak raca. Jest mi dobrze, jestem u siebie, a dziesiątka jest cudem. Następnego dnia pilot Aeroklubu Lwowskiego zabrał SP-ALC do Lwowa. Znowu nie miałem na czym latać. Po dwu tygodniach wziąłem dwa dni urlopu i pojechałem pociągiem do Lwowa. Następnego dnia byłem na lotnisku. W kącie hangaru zobaczyłem „moją” SP-ALC nakrytą płachtą, którą starannie zdjąłem. Zameldowałem się kapitanowi P. Uścisnął mi silnie dłoń: – Jak się lata na RWD-10? – Cudowna maszyna, panie kapitanie, ale bardzo czuła na stery. Trudna w pilotażu. – Nasi matadorzy mówią, że nie można zmusić jej do pętli. Robi tylko szybkie beczki i korkociągi. – Nie próbowałem pętli. Czy mogę się na niej przelecieć? – Oczywiście! Nikt na niej nie chce latać. Wykołowałem na start. Przy chorągwi był nowy instruktor, nie znaliśmy się. Podszedł do mnie: – Czy lataliście na niej? – Tak jest, panie chorąży, kilka razy. – Policzyłem sobie każde lądowanie za jeden lot. – Tysiąc metrów – trzy pętle – trzy zwitki korkociągu w lewo – nabierzcie wysokości do tysiąca metrów – i jeszcze trzy pętle – trzy zwitki korkociągu w prawo – i lądowanie w jednym kawałku. Szybko nasunąłem okulary, aby nie zobaczył, że się śmieję – tak bardzo ucieszyło mnie jego polecenie. – Tak jest, panie chorąży! I wykołowałem na start już bez cienia emocji, tylko sama radość. Tysiąc metrów – maska pod horyzont – podwójna szybkość lądowania – skrzydło poziomo – ledwo spuściła maskę pod horyzont i już jest gotowa do pętli. Ster na siebie – zaczyna drżeć, jakby chciała zrobić beczkę – ale teraz już się znamy – mniej steru – przestaje się trząść – pełny gaz – przechodzi na plecy trochę pochylona – spuszczam maskę – przymykam gaz – znowu zaczyna się trząść. Wracam do poziomu i ściągam do następnej pętli bez śladu drżeń, pięknie w poziomie na szczycie pętli. Trzecia pętla, nabrała wysokości w pętlach. Przymykam gaz i, gdy cichnie w locie poziomym, krzyżuję stery. Pośliznęła się jak na lodzie i zwija się w korkociąg. Liczę zwitki po słońcu, równam stery, wychodzi z korkociągu natychmiast, wracam do poziomu, normalne obroty silnika i wracam na tysiąc metrów. Jest mi ogromnie wesoło. Na lotnisku kapitan przyszedł na start: – Gdzie jest RWD-10? Chorąży wskazał ręką, właśnie kończyłem drugą serię pętli. – A to drań! Zawieszę go na miesiąc! – Dlaczego? – Nie pozwoliłem mu na akrobację! – Ja mu kazałem zrobić pętle i korkociąg. Nie ma żadnych trudności z tą maszyną! Po wylądowaniu zameldowałem się kapitanowi i podziękowałem za lot. Kapitan uśmiechnął się, nie było mowy o zawieszeniu. – Jak było w pętlach? – Jak marzenie! Proszę spróbować, ale bardzo delikatnie w sterach. Ona jest bardzo czuła w sterach. – Wierzę wam na słowo! Nasi doświadczeni piloci nie potrafili zrobić pętli na tej maszynie. – Piloci liniowi są przyzwyczajeni do ciężkich sterów, ona na to nie pozwoli. Piloci liniowi szybko zrozumieli, co robili źle, i zmienili opinię o RWD-10. Aeroklub lwowski kupił trzy dalsze dziesiątki. Ja wróciłem do lotów na poczciwej szkolnej RWD-8, ale nie zapomniałem lotów na RWD-10. Mój pilotaż stał się płynny, delikatny, bez niepotrzebnych wychyleń sterów. Gdy czasem zrobiłem po kryjomu pętlę, moi przyjaciele poznawali, kto pilotuje – pętle był okrągłe i precyzyjne. Wróciłem do lotów na dziesiątce rok później, po ukończeniu kursu akrobacji. Zapoznałem się z beczką sterowaną i z lotami plecowymi. Gdy latałem na RWD-10, lubiłem robić kilka sterowanych beczek, trzymając chmurkę lub tarczę słoneczną tuż nad maską motoru. W locie plecowym lubiłem patrzeć nad samolotem na nasze lotnisko lub na nasz dom i milcząc dziękowałem memu Bogu i konstruktorowi Drzewieckiemu za przywilej latania na tym sokole. My piloci postanowiliśmy, że zrobimy pętlę w formacji trzech RWD-10. Wybór pilota prowadzącego był oczywisty: Rysiek Zwoliński, który nigdy nie miał dość latania i pilotował RWD-10 po mistrzowsku. On miał wybrać sobie skrzydłowych. Tym razem mój brat Jerzy był na prawym skrzydle, a ja na lewym. Mieliśmy lecieć w ciasnych zakrętach, a potem rozejść się wachlarzem. Ani Jerzy, ani ja nie wiedzieliśmy, że Rysiek już wybrał sobie skrzydłowych. Wtedy chciał zademonstrować, że my obaj nie nadajemy się. Rysiek wiedział doskonale, jak to zrobić. Leciałem blisko jego dziesiątki w odległości jednego skrzydła i nie miałem trudności w utrzymaniu mego miejsca. Rysiek pochylił maszynę w zakręt na moją stronę. Moje prawe skrzydło wisiało w błękicie, gdzie wisiała jego dziesiątka. Zmniejszył promień zakrętu i zostawił mnie za sobą. Poprawiłem, zacieśnił zakręt i zostawił mnie za sobą i nad sobą. Pochylił samolot w prawo, wtedy mój brat musiał z nim walczyć. Zakręt za zakrętem, przez minuty; moja koszula była mokra od potu, twarz gorąca, pot zbierał się pod haubą i pod protektorami... Zrozumiałem jego grę i usiłowałem utrudnić mu pilotaż przez bliski lot, aby mu uniemożliwić szybkie zmiany zakrętów, ale ryzyko zderzenia wzrosło, więcej zmęczenia i więcej potu. Minuty płynęły w walce z Ryśkiem i z trudną w pilotażu maszyną. Po pół godzinie wyrównał samolot i skierował nas nad lotnisko do rozejścia się wachlarzem. Na tysiącu metrów w poziomym locie tylko krótka chwila odprężenia, zaraz prowadząca dziesiątka przeszła w płytki lot nurkowy. Ryś wiedział jak mnie zgubić, otwarł trochę gazu i zostawił mnie z tyłu. Dodałem gazu, odległość szybko zmalała, i gdy miałem zwolnić, Rysiek pochylił samolot w prawo i szybko w lewo, znak do rozejścia się wachlarzem. Jego samolot przesunął się przed moje śmigło, jeszcze sekunda i moje śmigło potnie go na kawałki. Ściągnąłem silnie ster i czekałem na zderzenie... Jeżeli pójdzie w szybką beczkę, to już koniec – od przyśpieszenia pole widzenia zamgliło się, jeszcze ułamek sekundy – i... nie zderzyliśmy się! Przed moim śmigłem błękit nieba, lecę pionowo w górę, oddaję ster i wzrok wraca do normy, jestem na szczycie pętli, lewa lotka i jestem w poziomie. Pochylam maszynę do ciasnego zakrętu, przede mną mój brat kończy swoje pół pętli. W głowie jedna myśl: Dlaczego nie zderzyliśmy się? Dlaczego moja dziesiątka nie poszła w szybką beczkę? Dlaczego... nie rozumiem! Moja dziesiątka oszalała w pochylonych zakrętach, szczęśliwa, że żyje, w radosnej pieśni motoru, szybka, nerwowa, wolna od lotu w formacji. W górę, pół beczki na szczycie pętli – maska pod horyzont – beczka sterowana chętnie przechodzi w lot na plecach prosto jak pocisk – druga beczka i w górę w ciasnym zakręcie. Wydaje mi się, że maszyna śmieje się z radości życia. Jak to dobrze, że nie zderzyliśmy się! Do czorta z Rysiem, dobrze jest lecieć na tym małym sokole. Czy on ma duszę? Czy on wie? Nonsens! Nie, to część mojej duszy, która jest teraz w nim. Przechodzę na plecy i czuję pięć pasów, które łączą mnie z dziesiątką, beczka sterowana i znowu w górę do pętli. Chciałbym rozpostrzeć ramiona i dotknąć końców jej srebrnych skrzydeł. Pode mną Rysiek ląduje, mój brat podchodzi do lądowania, cień jego samolotu pod srebrnym samolotem. Zamykam gaz, krzyżuję stery, trzy zwitki korkociągu – i lądowanie. W hangarze podszedłem do Ryśka, miał niewyraźny uśmiech na twarzy i czekał na moje słowa. – To był ładny lot, Rysiek. Ty znasz się z dziesiątką! Śliczny samolot, tyś był bardzo dobry. Nie chcę mu powiedzieć, jak blisko była jego głowa przed moim śmigłem. Wzruszam ramionami: – Tyś prowadził, Rysiek. Nigdy się nie dowiem, czy wiedział, jak blisko byliśmy zderzenia. Zginął u brzegów Norwegii, zestrzelony po zestrzeleniu niemieckiej łodzi latającej. W słoneczny sierpniowy dzień w 1939 r. leciałem na SP-ALC ze Lwowa do Warszawy. Nasz klub pożyczył ją Aeroklubowi Warszawskiemu na kurs akrobacji. Miałem dziwne przeczucie, że dziesiątka już nie wróci do Lwowa. Cała Polska była przygnębiona losem Czechosłowacji. Czułem się smutny, nawet kilka pętli i beczek nie rozproszyło mego smutku. Przede mną wieże kościołów warszawskich, nad niską śreżogą znajome budowle, znajome podejście, to samo, co trzy lata temu, ale nie ten sam pilot. Nauczyła mnie latania, nauczyła mnie, jak ją pytać i słuchać jej odpowiedzi. Wylądowałem delikatnie i zakołowałem do tego samego hangaru, co trzy lata temu. Wyłączyłem magneta, dziesiątka jest teraz cicha. Nie śpieszę się z wyskoczeniem z ciasnej kabiny. Patrzę na skrzydła, tam gdzie zastrzały łączą się ze skrzydłami, byłoby dobre miejsce na lekkie karabiny maszynowe, ale myślę, że nie wytrzymałaby wstrząsów. Dwie inne dziesiątki zgubiły skrzydła na dużej szybkości, zresztą nie mamy dość lekkich karabinów maszynowych dla samolotów wojskowych. Znałem dokładnie ordre de bataille naszego lotnictwa i Luftwaffe. Było mi smutno. Wyrównałem pasy i zapiąłem je na sterze. Powoli obszedłem skrzydło, opanowałem romantyczną chęć ucałowania śmigła, oczyściłem małe czarne śmigło z zabitych much, moja ręka spoczęła na nim dłużej niż potrzeba: – Bądź zdrów... i dziękuję ci. Odszedłem nie odwracając się. Nie przeżyła września 1939 r. -
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
-
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK odpowiedział(a) na JacekK temat w Modele średniej wielkości
Mam nadzieję że będzie podobny do pierwowzoru czyli szybki, zwrotny akrobat... Update fotek wieczorem -
RWD10 skala 1/6 od Napolskimniebie.pl - piankowy akrobat
JacekK opublikował(a) temat w Modele średniej wielkości
Dzień dobry, RWD 10 jest samolotem, który od zawsze mi się podobał. Kilka miesięcy temu z przyjacielem wpadliśmy na pomysł, że trzeba namówić Marka z Napolskimniebie.pl na powiększenie oferty Marek jak zwykle powiedział "jasne" no i się zaczęło Model ma skalę 1/6 co daje rozpiętość 125cm - w sam raz do auta i już widać go będzie na niebie... Nie będę tutaj wklejać epistoły z historią maszyny z wikipedii - kto będzie chciał ten bez trudu znajdzie. Model ma 1250mm rozpiętości, 1030mm długości, waga pianek to 330g. Jako napęd zaplanowałem silnik RAY G3 850kV ze śmigłem 13x6,5 zasilany z 3s 2200mAh i regulator Foxy 40A, serwa 9g MG. Producent zróżnicował gramaturę EPP użytego na kadłub (20g ) oraz płaty i usterzenie (30g ) co pozwoliło uzyskać lekki kadłub typu rurowego oraz płaty o bardzo dobrej jakości powierzchni. Dodatkowo w zestawie jest tłoczona maska z polistyrenu ( VACU ) i piankowe koła 100mm. Szacowana waga do lotu to 900-1100g, będę się starał model wykończyć jako półmakietę, oczywiście z pewnymi uproszczeniami. Schemat malowania/płatowiec jaki wybrałem to SP-BLW latający w łódzkim aeroklubie. A teraz trochę obrazków -
Bitwa o Puchar Burmistrza Miasta Brzezin - 2021
JacekK odpowiedział(a) na TBaki temat w Zawody i imprezy
Zawody super :) Miejscówka zacna, oddalona od dróg, drzew i otwarta na 3 z 4 stron świata. Pogoda była jak na zamówienie - widać że macie wtyki tam wyżej :) Aż się prosi jak mówiliśmy o MP w przyszłym roku - koniecznie dwudniowe. Ekipa zgrana, widać od razu - miałem wrażenie jakbyśmy się znali z 10 lat. Do zobaczenia! -
Jeśli dorwiesz gdzieś, to nie stosuj Oratexu a Solartex... Ciągnie przy naprężaniu może 20% tego co Oratex. Ten potrafi zrobić śmigło nawet z takiego statecznika pionowego jak Twój. Waga z tego co pamiętam identyczna, jedynie trudno dostać...
-
Podziwiam, podziwiam - zastanawiam się tylko jak mu będziesz taśmę wiązał
- 82 odpowiedzi
-
- De Bruyère C 1
- WWI
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nowe auto dla totalnego laika
JacekK odpowiedział(a) na Thom4S temat w Samochody, motocykle, pojazdy gąsienicowe
https://satamax.pl/pl/p/ARRMA-Senton-6S-BLX-110-/22378 https://satamax.pl/pl/p/ARRMA-Kraton-6S-BLX-18-/22366 Bardzo sensowny sklep, polecam. Można się dogadać, pogadać, dowiedzieć. Siedzą w autach po uszy i naprawdę wiedzą co i jak -
Nowe auto dla totalnego laika
JacekK odpowiedział(a) na Thom4S temat w Samochody, motocykle, pojazdy gąsienicowe
No i się zaczęło Gdybyś miał już Axiala, Traxxasa czy Arrmę to byś jeździł a nie klął że coś padło. One nie bez powodu kosztują takie a nie inne kwoty. Co chwila obserwuję to samo: ludzie pomimo dostępu do netu i miliona forów i grup, dalej zamiast na cudzych - uczą się na swoich błędach. WLToys ma w nazwie właśnie toys - zabawki - tym są i nie udawajmy że jest inaczej :)Design zewnętrzny podobny do modeli, bo marketing to poprawia, ale na tym podobieństwa się kończą. Zanim wepchniesz w to kolejne 300 czy 600zł pamiętaj że będą to pieniądze stracone, a mogłyby być częścią fajnego modelu. Model dobrej klasy nawet jeśli Ci "nie zaskoczy" można odsprzedać zwykle bez straty... A jak budżet masz mniejszy niż początkowo zakładałeś, to popatrz po grupach tematycznych czy na fejsie, czy na olx. Zwykle można dostać modele w bardzo rozsądnych cenach i często doinwestowane czy pozbawione wad produkcyjnych. Jak mawiała moja babcia: "Biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy" PS. nie odbierz negatywnie mojego posta, po prostu szkoda iść w ślepy zaułek, bo chińska zabawka też kosztuje. A ponadto jak już z dalekiego wschodu to raczej coś ze stajni ZD Racing -
Slizg mini ECO
JacekK odpowiedział(a) na wacek.matuszak temat w Statki , okręty, okręty podwodne , żaglowce
Taśma klejąca. Najlepiej prosto i skutecznie. Bo żaden zawias i uszczelka nie sprawdzi się. -
Chyba bez sterowania canardem będzie tylko dziwnym samochodzikiem A serio - płytowy ma szansę działać, tylko duuużo expo i dual rate w wersji 100, 60 i 30% wychyleń bo to czułe będzie jak diabli...
- 82 odpowiedzi
-
- De Bruyère C 1
- WWI
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Hsp rock crowler 1/10
JacekK odpowiedział(a) na 123hudy temat w Samochody, motocykle, pojazdy gąsienicowe
W modelach do trialu zużycie pakietów jest minimalne. Przy minus 5 stopniach w ostatni weekend 2h na pakiecie 2S 5000mAh w HPI Venture. Zmarzłem, w butach mokro a on dalej chciał -
No niee, nie W czasie, o którym była mowa miałem do dyspozycji tylko dziurawą polną drogę - rozbić zawsze zdążę... A jak jest lotnisko to robota po urlopie dobija, a potem 2 tygodnie na instalacji i też lipa... Po 10.09 mam zamiar.
-
Chwilę mnie nie było, są jeszcze takie miejsca na szczęście w Polsce, gdzie zasięgu GSM brak Ad. Stefan - nie wiem jak się trzymają, u mnie właśnie dzięki sprężynkom. Ad. Marcin - dziękuję, paczucha wychodzi do Ciebie jak tylko wrócę do Łodzi Ad. Mirosław - lubię takie brudne tak widzę samoloty WW1, może takie skrzywienie, a może różnie bywało zerknij poniżej: co do sprężynek - jak znajdę lepsze - oczywiście wymienię, te mają choć rozsądną średnicę (około 3,5mm ) bo to co skośni dali do zestawu ma około 10mm... PS. usterzenie jest powiększone sporo, oby wystarczyło
-
To są sprężynki rodem z zestawu z Castoramy Jest za 21zł bodajże, zawiera ze 100-150 szt, po 8 z rodzaju czyli akurat Dzięki temu płaty się trzymają na bagnetach.
-
Odnośnie bliźniaków - nieee, chińczycy oglądali H9, ale tylko przez szybę na wystawie Jest tak: koła są bardziej do przodu, balast i pakiet jest na samym spodzie kadłuba, koła są zespolone żeby nie myszkował przy starcie. Z tymi małymi kołami to nie jestem przekonany - na asfalcie może i tak, ale na trawiastym pasie mam wrażenie że dla dużych nierówności są mniejsze, czyli siły "zatrzymujące" koło są mniejsze... Wyjdzie w praniu.
-
I tak oto po 362 dniach, dziś zakończyłem budowę Camela por. Kennetha Murray` z 7 eskadry myśliwskiej. Pozostał oblot - to na co czekam i czego się cykam nieco Mój największy dotychczas dwupłat, i najcięższy model. A ponieważ Komar 1/4 czeka, nie ma co się dalej cackać. Jak trawa na lotnisku i pogoda pozwoli - będzie filmik. Parę fotek:
-
No ba Bitwa Warszawska - nie w kij dmuchał. Co prawda Camel w działaniach bojowych udziału nie brał, ale przeczytałem właśnie "Dług Honorowy" i dawali radę kowboje
-
Niebawem Do dokończenia jeszcze naciągi płatów i podciągnąć łączniki kabli serw płatów na dół kadłuba. No i okleić "drewienkiem" zewnętrzne słupki. Matowy lakier samochodowy spowodował cuda, znaki już nie świecą połyskiem, model nabrał naturalniejszego wyglądu. 15-go mija roczek budowy. To dobra okazja na oblot
-
Tym razem szachownice na płatach. Tu trzeba mega uważać bo: - górny płat to odbicia lustrzane i obwódki - dolny płat to w jedną stronę i bez obwódek Ale jak się ma spoko dokumentację to idzie...
-
Co do interpretacji cz-b zdjęć - temat rzeka. Korzystałem z loga zamieszczonego w POLISH WINGS Nr. 22, bo tam ten Camel jest najlepiej zanalizowany i więcej jego zdjęć nie napotkałem. Zresztą spoko pozycja - polecam w tej tematyce ( lotnictwo 1920 ) Gdyby kiedyś coś zawodniczo, to trzeba jakąś dokumentację mieć... W ogóle, przez powiększenie usterzenia, zaburzyły się odległości oznaczeń względem siebie, są bliżej bo mniej miejsca. A nie chciałem wsuwać numeru burtowego pod usterzenie, bo to by było jeszcze bardziej widoczne... Trudno, taki kompromis ku lepszemu lataniu Parasol czyli baldachim idzie dzisiaj na warsztat. Co do metody - wypoziomowałem w obu płaszczyznach kadłub na kołach z usterzeniem. Potem założyłem płaty i latając dookoła z miarką, poziomicą precyzyjną i kątomierzami odznaczyłęm na słupkach baldachimu dokąd mają wejść w płat. NIe wyszło źle - 1,5mm różnicy na rozpiętości 1520mm jest akceptowalne dla mnie