




MareX
Modelarz-
Postów
2 256 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
9
Treść opublikowana przez MareX
-
Czapka już przykryta, ale na razie fotek brak, bo piszę z podręcznego "laptoka" /jak był raczył mawiać pewien mój klient/, a tym urządzeniem wstawiać fotek chyba się nie da, albo, jak zwykle, ja nie umiem. W każdym bądź razie , jest "piknie", konstrukcyjnie wszystko fajnie wyszło, ale dzisiaj zepsuła się moja maszynka do cięcia deseczek i przerwa. Wyciągnęły się paski klinowe i wytarło małe kółko pasowe przy silniku. I maszynka ciąć nie chciała...A wyciąłem tych "emelentów" całkiem sporo, bo każdy z segmentów "czapki" składa się z pięciu deseczek, co daje 40 szt. precyzyjnie ciętych desek. W sumie kupa odpadu, nie wspominając o "tonach" trocin i totalnym zapyleniu wszystkiego. Teraz jeszcze "podbicie" wystającej części dachu od spodu, przeszlifowanie góry, ponowne zagruntowaniu i przyklejenie bitumicznego gonta, chyba w kształcie rybiej łuski. Wynalazłem taką w "Liroju", co prawda w paczkach nieco ponad 3 m2, ale reszta pewnie też się przyda. Fotki "za chwilę" i "damy radę".....
-
Paluszek już nie boli, ale nadal słabo się zgina i nadal ma wygląd baleronu. Jednak z pominięciem tej części dłoni można coś mimo wszystko zrobić. Poczyniłem więc dalsze kroki w budowie "czapki" na moją klatkę. Tak to teraz jest: Mojej młodszej kobiecie przypomina to, a raczej się kojarzy z pierwszym członem rakiety kosmicznej i niech jej będzie. Jak zobaczy końcowy efekt, to dopiero się zdziwi...
-
Dzięki Koledzy za zrozumienie i mądre słowa. Pisałem, że ślimaczy mi się ta robota przy klatce na studnię, m.in. z takich powodów: Sporo tego "drzewa kominkowego" mi dostarczono, co samemu musiałem poukładać /błąd w sztuce i nie wszystko się zmieściło/, a i szczapki na rozpałkę też trzeba przygotować było, przy której to czynności fotkę dokonano. Teraz zostałem z prac przy "klatce" skutecznie wyeliminowany, niejako na własne życzenie, a było to tak: będąc w szoku i mając przed sobą duszącego się kota, podejmowałem jakieś chaotyczne próby ratowania biedaka i chcąc jakoś udrożnić mu tę tchawicę, wsadziłem mu w paszczę palec wskazujący prawej ręki. Kot w odruchu obronnym zacisnął szczękę i mnie ugryzł, robiąc krwawe dziurki z góry i od spodu palucha. Za kilka chwil juz nie żył, a ja pod kranem wyciskałem z palucha lecącą krew i później ją tamowałem papierowym ręcznikiem. Pochowałem kota i wziąłem się za niby normalna robotę. Ok. południa palec mnie już coraz bardziej bolał i słabo się zginał. Stwierdziłem, że trzeba szukać jakiejś pomocy i pojechałem do najbliższego SOR-u. Był to chyba słuszny krok, ale w efekcie wykonania i rezultatów, okazał się całkowitą porażką. A to za sprawą lekarza dorabiającego do "skromnej" lekarskiej emeryturki, będącego w wieku 70+ . Dziadek ma na co dzień do czynienia z najrozmaitszym elementem i ja to rozumiem, zresztą dwóch takich "emelentów", jak mówi mój 3 letni wnuk, tamże na korytarzu widziałem. Nie rozumiałem natomiast dlaczego i mnie wziął za takiego typa? Gdy po spisaniu mego "zeznania", z zaznaczeniem daty zdarzenia i godziny jego zaistnienia,odesłał mnie na prześwietlenie palucha /po co? to nie jakiś wilczur czy inny pitbul mnie ugryzł, a mały, domowy kotek/ , gdzie spędziłem ponad pół godz. /nic się nie działo, nikogo przede mną nie było/, wróciłem do Pana Doktora, który teraz czekał, /znowu dobre pół godziny/ aż mu się wyświetli na ekranie kompa zdjątko mojego palucha. Wreszcie, po wyświetleniu się fotki, zostałem wezwany do gabinetu, gdzie nieopacznie stwierdziłem, że paluch coraz bardziej mnie boli, na co Pan Doktor odparł: no, jeśli z takim zakażeniem przychodzi się następnego dnia...Ja na to , przecież to dzisiaj się stało, a Pan Doktor: wcześniej co innego pan mówił. Ja na to, ale przecież po co miałbym pana kłamać, zresztą wszystko ponoć pan zapisał... na tym dialog się ze strony doktora zakończył, ja zatoczyłem pianę, ale też zmilczałem. "Fachowiec" przystąpił do robienia opatrunku, będącego w istocie bardzo swoistym przejawem sztuki pielęgniarskiej. Wypisał kartę szpitalną i skierowanie do innego specjalisty celem dalszego leczenia. Na tym mój ponad dwugodzinny pobyt w SOR się zakończył, a ja udałem się do "swojej" przychodni rejonowej, gdzie do chirurga była nieprzebrana chmara pacjentów. Udałem się więc do innej przychodni rejonowej, gdzie pani w rejestracji mnie przyjęła założyła kartę i po chwili jako piąty w kolejce czekałem do chirurga. Zbliżał się weekend i musiałem coś dostać na tego palucha, bo bolał mnie już jak diabli i zupełnie nie mogłem go zginać. Po ok. 1,5 h stanąłem przed doktorem, który na leżąco mnie zbadał palucha, na żywca udrożnił jakąś szpilką dwie rany i przepisał środki zaradcze. Odnośnie opatrunku tamtego dziada z SOR-u tylko się półgębkiem uśmiechnął i zapytał czy zrobili mi tam szczepienie przeciw tężcowi, co ponoć musieli zrobić obligatoryjnie. Odparłem, że nic mi nie zrobili, więc pan chirurg wypisał mi dodatkowo na recepcie ampułke szczepionki, co także okazało się później nie tak, bo to on powinien mnie zaszczepić, także obligatoryjnie i za darmo. Ale nic, wypisał receptę na antybiotyk, środek przeciw zapalny i przeciwbólowy, osłonę dla żołądka i kiszek przed antybiotykiem, środek dezynfekujący /zastępujący dawniejszą jodynę/ i ampułkę tej szczepionki. Wypisał też skierowanie na zaszczepienie oraz zrobił prawdziwie fachowy opatrunek palucha. Wykupiłem te medykamenty za prawie stówkę i udałem się w tej przychodni do gabinetu zabiegowego, aby zrobili mi tą szczepionkę. Okazało się, że nie ma takiej opcji, mogą to zrobić tylko w mojej przychodni, gdzie mam lekarza rodzinnego. Więc udałem się do mojej przychodni, gdzie przy życzliwości recepcjonistki i wepchnięciu mnie w kolejkę do jakiejś innej niż moja lekarki i "zbadaniu" mnie przez nią, w końcu pielęgniarka zrobiła mi zastrzyk, zaznaczając, że przez 24 h ani deczka alkoholu. I fajnie. Za miesiąc powtórka szczepienia, już "za darmo" i po 6-ciu miesiącach trzecia dawka. Też "za darmo" od państwa, czyli przychodni, czyli moich składek na ubezp. zdrowotne, od wielu , wielu lat płaconych. Ok. 18-tej byłem ponownie w chacie, po porannej kawie , bez śniadania, bo całkowicie straciłem apetyt po tych doznaniach z kotem i po stresie tym wszystkim wywołanym. Łyknąłem te wszystkie tabletki, próbując wcześniej zjeść jakiś obiad, ale słabo mi szło. W nocy nie mogłem do rana zasnąć, tak mnie bolał ten palec. Wczoraj dokupiłem pyralginę i dodatkowe opatrunki. Po jednej tabletce wreszcie palec mniej mnie bolał, a ostatnią noc już w miarę normalnie przespałem. Na dzisiaj tak paluszek się prezentuje: Słabo widać tę czerwoną pręgę zakażenia, ale nie chciałem Was epatować takim widoczkiem i robiłem fotkę lewą ręką. Tutaj widać przepisane mi lekarstwa, które już swoje robią, bo już mnie tak nie boli i pręga przestała rosnąć i się rozprzestrzeniać. W międzyczasie przyszedł mój "trzeci" kot. Jest to przybłęda, który przychodzi do nas już dobre dwa lata, moje koty na początku się go bały, później Kicek go "olewał", a Wacek czasami przy misce z chrupkami dawał mu "z liścia" po mordzie. Ten kot ma trzy imiona: Edek vel Forfiter vel Kuternoga, a to za sprawą dwóch potrąceń przez auto, które to potrącenia jakoś przeżył. Ma uszkodzone dwie łapy, przednią lewą i tylną prawą. Kuśtyka, ale żyje i się unas dożywia. Jest absolutnie wolnym kotem i chodzi gdzie chce i kiedy chce. No i ma jaja! Tak rano stał przed drzwiami: a po wpuszczeniu do środka tak się posilał: Po posiłku przemieścił się pod fotel, gdzie przystąpił do mycia mordy: Pospał chwilę i poszedł sobie nie wiedzieć gdzie. A mi po śniadaniu koleżanka-małżonka zrobiła opatrunek i mogłem zająć się lekturą artykułu-wywiadu z profesorem, który "musiał odejść". Bardzo ciekawy ten artykuł...Ale nic więcej, bo to mogło by już być interpretowane jako np. agitacja przedwyborcza. A przecież piszemy na forum modelarskim , głównie o modelach...
-
Dzisiaj rano mój drugi kot - Wacek , dołączył do swego druha i kumpla Kicka. Udusił się na moich rękach flegmą, która zatkała mu tchawicę i nic nie mogłem zrobić, aby mu pomóc. Straszne przeżycie i nikomu takich doznań bym nie życzył. Mam okropnego doła psychicznego... Leczenie antybiotykami i innymi przeciwzapalnymi zastrzykami nic nie dało. 15 dni nie ma moich kotów. Nie chce już żadnego innego zwierzaka.
-
Trochę się posunąłem w budowie, ale słabo mi idzie, bo innych prac cała kupa. Zrobiłem cztery elementy "więźby dachowej". Takie ci one: Jak zrobię wszystkie, to wtedy będzie piknie.
-
Brzydka studnia aż się prosi o solidną klatkę, a solidna, tzn. też dokładnie zrobiona. Pisałem, że "ten model" to wprawka przed dalszymi pracami przy Fokkerku, więc ćwiczę. A robienie wpustów i wypustów jakoś mnie nie kręci. Wolę pokręcić śrubki...
-
Łapania w klatkę starej studni ciąg dalszy. Drogą kupna nabyłem sobie to i owo. Kupiłem wiązkę łat dachowych, sztuk 9 na 4 m długich i akurat mi starczyło. Nabyłem też 14 desek podbiciowych, w stanie surowym, które to deski przy pomocy 2 puszek drewnochronu już częściowo zaimpregnowałem. Łaty "same z siebie" były już zaimpregnowane na zielono. Nabyłem sporo , bo 70 szt. różnych kątowników-łączników i na wagę garść śrubek. Jak do tej pory wszystek ten materiał kosztował 403,60 zł. A to do tej pory skleciłem: czyli wieniec dolny obudowy, prawie gotowy. Muszę jeszcze zaimpregnować te łączniki ze sklejki. i wieniec górny od spodu pokazany. Na drugiej stronie będzie mocowana konstrukcja mocująca dach ośmio spadowy. Też te elementy sklejkowe będą zabezpieczone przed wilgocią. I tyle na razie.
-
A więc, Autentycznie Wielce Szanowny Pawle, po pierwsze dzięki za wyrazy współczucia, które ja także wyrażałem, rozumiejąc los Twojej Kiki , a po drugie: z uwagi na dzisiejszą "doskonałą" weekendową pogodę, poszedłem za ciosem i najpierw skoczyłem do OBI po takie "cuś": , jako, że taki ze mnie modelarz, że zamiast porządnego /bo chińskiego / miałem jakiś plastikowy ogryzek, chyba jeszcze ze szkolnych czasów któregoś z moich dzieciaczków, który zresztą przyrząd, gdzieś mi się zapodział. Opisać sześciokąt na okręgu, żaden problem: matematycznie, geometrycznie, czy jak tam można inaczej, ale za pomocą kątomierza chyba najprościej. Wcześniej opisałem sobie na okręgu o fi 10 cm /skala 1:10/ ośmiokąt, bo to już każdy głupi by potrafił - nawet ja! No i zrobiłem sobie wstępne szkice: tej mojej zamierzanej konstrukcji. Policzyłem też orientacyjną ilość potrzebnego mi materiału i tak dla obudowy sześciokątnej potrzeba: Łaty budowlane 4 x 5 cm = 27,72 mb Podbitka: razem 5,77 m2 Dla konstrukcji ośmiokątnej potrzeba: Łaty: 34,48 mb Podbitka: 5,69 m2 Do tego sklejka na łączenia, jakieś wkręty, kątowniki, czy co mi tam jeszcze będzie potrzebne. OBI, Castorama czy "Liroy" o rzut beretem... Swoje "doskonałe" szkice zaprezentowałem mojej Pani i stwierdziła, że chyba obudowa ośmiokątna będzie bardziej pasowała. A co wy sądzicie? Nie minęło mało wiele i "plany modelarskie" w skali 1:1 gotowe. Takie one są, czyli podstawa do wykonania wieńca dolnego i górnego. Będą one spięte listwami 145 cm, których położenie sobie zaznaczyłem. A każda z listew będzie mocowana kątownikiem stalowym, czyli potrzebuję ich szt. 32. Teraz muszę sobie narysować szablonik do łączników elementów wieńców, które to łączniki wytnę ze sklejki /nie lotniczej - niestety / np. 3 mm i poskręcam śrubkami do drewna. Oczywiście od góry i od spodu, przynajmniej dolny. No to tyle na razie. Idę pomieszkać i poczytać gazetkę.
-
Wracając do klatek: Tutaj znajduję prawdziwie modelarską inspirację, wskazówki do "odgapienia" i wszystko jest wyłożone, jak na tacy. A mam takie coś: co jest wstrętne, nieużywane, bo mam dwa inne źródełka, ale wodę zawiera i gdyby co, zawsze może być przydatne. Oglądałem "gotowce" dostepne w każdym ze składów oferujących tzw. "meble ogrodowe" czy "architekturę ogrodową" i nie patrząc na cenę /z reguły - szokową/ wszystko to trąciło mi normalnym kiczem krasnalowatym, których to nawet już teraz Niemce przestały kupować. Postanowiłem więc samemu tę wstrętnotę obudować i , jak wspomniałem wyżej, rozwiązanie konstrukcji mam już podane na tacy. Wystarczy te szećś boczków obić najzwyklejsza podbiciówką i przykryć daszkiem i po sprawie. Materiał będzie kosztował 300-400 zł, robocizny nie będę liczył , bo potraktuję to jako wprawkę przed ponownym uruchomieniem budowy Fokkerka i po pomalowaniu, obudowa będzie z całą pewnością bardziej urodziwa niż te wszystkie pseudokołowroty z ofert za 2,5 - 3 tys zł.
-
Kicek odszedł.... Teraz będzie miał myszek bez liku. I z Kiką się pewnie spotka. Kocie niebo z całą pewnością istnieje.
-
Pawle! Nie będzie tam sama. Mój Kicek też się tam wybiera. Ma chłoniaka i z prawie 8-mio kilogramowego kota została sama skóra i kości. Żyje chyba wyłącznie wolą życia i codzienną dawką sterydu. Kiedy przestanie chodzić , skrócę mu ten ziemski etap. Też bardzo przeżywam tę jego chorobę.
-
Fak-t Piotrze ! Będzie to super ultra modelik, jak ta łątka jednodniówka np. i tak też będzie sobie fruwał , ale chyba nie to autor miał na myśli ...
-
Krzysiu! Chyba troszkę Ci się te "m" zbytnio rozmnożyły. Po prostu "uderzyło mnie po oczkach".
-
A więc tradycyjnie; byle do wiosny, a cała przyroda się obudzi. W "moim" ulu też nastał jakiś dziwny spokój. Nic nie fruwa, nic nie bzyka... Teraz wiem dlaczego...mam nadzieję, że w przyszłym roku wypatrzę kolejny "ul".
-
Czyli, co? Cumuluski? Dachy jakiejś podmiejskiej architektury? Jakieś niedookreślone zboże? Czy wreszcie ci jacyś "podglądacze" lub może tarcze strzelnicze? Sorry Bartek, ale nadal żadnej pasji "nie kumam"... Moja pasja to "prawdziwe samoloty" i każdy "kumający" to bez "ni kakich" wie, natomiast Twoja pasja nadal dla mnie pozostaje zagadką. Może inni Koledzy to pojęli, a ja w swej tępocie niestety nie. Proszę o "kawę na ławę".
- 102 odpowiedzi
-
- Air Show Radom
- POKAZY LOTNICZE
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ta "Bryza" to po moim niebie lata!!! A ostatniej fotki zupełnie "nie kumam"
- 102 odpowiedzi
-
- Air Show Radom
- POKAZY LOTNICZE
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Super, Jacku! Ty "garnek" , ja wczoraj super siateczka aluminiowa do auto-tuningu , kupiona zupełnie przypadkowo w sklepie moto. Będzie na nowy przód Fokkerka. Czy te boki kadłuba od przodu do kabiny nie są zbyt masywne?
-
Nie minęło wiele, a okazało się, że ja także mam prywatną hodowlę trzmieli. Obyło się bez importu, są absolutnie nasze! Narodowo -patriotyczne. To wejście do naturalnego ula i straż oddźwierna. Kiedy przy tym wejściu przysiadł mój czarny kot - natychmiast go taki strażnik zaatakował. Mnie jakoś omijały. Może dlatego, że stałem bez ruchu? Kto ich tam wie...A może wiedzą , że je też lubię, bo latają i to dosyć głośno.
-
Adrenalina to jest, ale zawsze w trzech wymiarach. A na łódce zawsze dwa, wiec jaka to adrenalina? To samo z autkiem (bądź jakim), ze "ściagaczem", czy innym "czoperkiem". O rowerze, czy hulajnodze, że nie wspomnę...
-
Bartek i Jacek, lat 15! Bardzo dobre pytania!!!
-
Ja przyznaje się bez bicia i co prawda, nie od razu, ale po długim i głębokim /wreszcie...!/ namyśle, że się pomyliłem i sądziłem, że samolot nie drgnie z miejsca. Irek też tak myślał i jedynie to jest jakąś dla mnie pociechą Pojąłem to, kiedy wyobraziłem sobie, że ten samolot wcale nie ma podwozia i w sposób cudowny lewituje nad pasem, stojąc sobie w miejscu. W pewnym momencie pilot "daje rurę" i maszyna /nadal zawisając nad pasem/ powoli zaczyna się rozpędzać, bo silniki zaczynają się "wkręcać w powietrze". I faktycznie , ani kółka , ani ruchomy pas, nic tu nie mają do rzeczy. Czyli reasumując, można się pomylić, co ponoć jest rzeczą ludzką i można się przyznać do błędu, nie doznając żadnego uszczerbku na honorze, czy godności. Tyle z mej strony w temacie.