-
Postów
4 651 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Treść opublikowana przez jarek996
-
No to patrz GDZIE pijesz i CO wkladasz do koszyka! Jak kupujesz silnik, to chcesz wiedziec o nim wszystko, a jak kupujesz piwo, to wkladasz do koszyja BYLE CO? Wystarczy przeczytac etykietke ( te z tylu) i wiadomo natychmiast GDZIE piwo bylo uwarzone. No chyba, ze Ty myslisz, ze ZATECKY, to czeskie piwo, pakujac je ochoczo do koszyka? Kozel jest u nas warzony, ale ja akurat Kozla nie pijam. Tutaj sobie poczytaj ( jesli Cie to troszke interesuje): Kozel, Zatecky - czeskie piwa warzone w polskich browarach (businessinsider.com.pl) W "moim" bylym wojewodztwie jest bardzo duzo czeskiego piwa ( i lanego i do kupienia w butelkach). Tam aktywnym graczem jest hurtownia Pivovar.pl z Zielonej Gory. Dostarcza dziesiatki gatukow zarowno butelkowanego (ktore kupic mozna w najmniejszych wsiach ; wiem , bo ostatnio jezdzilem tam rowerem i czesto korzystalem z przysklepowych ogrodkow), jak i KEGow do restauracjji i barow. Wszystko ORYGINALNE z Czech. Malo tego; ucza takze JAK nalewac prawidlowo (bo i z tym u nas tez jest problem). W restauracji "U Szwejaka" w ZG czuje sie jak w Czechach. Duzy wybor lanych (zmieniaja sie z tygodnia na tydzien) i do tego czeskie zarelko. Mozna poczuc sie jak jak w Pardubicach. Ponizej zdjecie z polki sklepu we wsi kolo Lagowa Lubuskiego. Zapewniam Cie, ze WSZYSTKIE czeskie na zdjeciu, to oryginaly. No i popatrz na ceny. Gdybym mial napic sie KUFLOWEGO MOCNEGO (kosztuje 3,99), to wole kupic wode gazowana. Czeskie (zwykle, czyli 12) zaczynaja sie od 4,99, a TZW "dziesiatki" juz od 3.69.
-
Sam sobie czasem zazdroszcze ? Tak naprawde, to te piwa smakuja TYLKO podczas mych wypraw. Swiadomi nie kupilbym zadnego z nich. NIE sa one niestety fantastyczne, ale na wyprawach mam zasade, ze pije miejscowe, jakie by one nie byly. W domu racze sie innymi. Uwielbiam czeskie, ale rowniez frankonskie (jak i bawarskie z innych czesci Bawarii). Mistrzostwo swiata!!! Ostatnio zamowilem sobie 100 butelek i cwicze ? Wiekszosci z nich nie znajdziesz w zwyklych sklepach, czy nawet w specjalistycznych sklepach z napojami (takie Niemcy maja). Otwarcie kazdego, to jest CEREMONIA; bo wiesz co Cie czeka. Tutaj NIE ma przykrych niespodzianek. Jedyny kraj gdzie nie pije miejscowych piw (jezdzac rowerem), to Polska ? OK, Radlery czy inne wynalazki, ale rzadklo polskie piwa. No i nie lubie zadnych rzemieslniczych, czy innych kraftowych. Jestem fanem lagerow (hell, pilsner ITP), a tych (dobrych), to zaden amator nie uwarzy. Rozne Tyskie, Lechy ITP, to omijam BARDZO szerokim lukiem. Produkty piwopodone jak dla mnie. Nie rozumiem JAK mozna to pic, majac obok na polce (prawie za taka sama cene) np. czeskie piwo ?
-
Dzisioaj wspaniale 75 km w skanskich klimatach. Piekna pogoda i choc tylko 22 stopnie, to w sumie bardzo cieplo i przyjemnie. Zasluzone piwko w domu! Zapomnialem (jak nigdy) przygotowanego bidonu i wrocilem TOTALNIE "wyschniety" ?
-
No i ostatni dzien w Sofii. Wstaje wczesnie (jestem "krotkosenny"), zjadam sniadanko we wspanialej kawiarence i udaje sie (piechotka) po karton na rower. Umowilem sie z kolesiem dzien wczesniej i mowil, zebym sobie odebral po 10.00(czas otwarcia sklepu). Spacerkiem udaje sie wiec do sklepu, a jest to kilka km. Ise fajnymi dzielnicami, robiac po drodze troszke fotek. W sklapie krotka pogawedka i udaje sie z powrotem, ale juz z kartonem. Ide troszke inna droga, zer leje sie z nieba niemilosierny (a jest dopiero 10.00 rano!). Donosze w koncu karton do hotelu, gdzie rozkrecam wstepnie rower. Postanawiam udac sie w masyw Witoszy, ale NIE na rowerze. Udaje sie do metra, dojezdzam do stacji skad odchodza autobusy i jazda! Sofia lezy na 600m, a autobus wjezdza na 1800m!!! Troszke to trwalo, ale kosztowalo jakies drobne. Powietrze robi sie bardziej rzeskie, ale niestety kolejka linowa w srodku tyg. jest NIECZYNNA ? Chcialem wjechac jeszcze wyzej, ale w japonkach nie bede sie wspinal(choc szlak dosyc lekki). Zjadam lunch na gorze, troszke sie opalam i lapie autobus na dol. Widoki piekne, widac mase oznaczonych szlakow do DH , a autobus zabiera rowery na gore na specjalnym bagazniku!!! Raj dla downhillowcow po prostu! Pozniej szwedam sie jeszcze po Sofii, wracam do hotelu i personel zalatwia mi taksowke (na 4 rano), ktora zabiuerze mnie z kartonem na lotnisko. Szwedam sie jeszcze troszke po okolicy, robie male zakupy (glownie sery i miejscowe kielbasy) i udaje sie do siebie na kolacje. Po kolacji skladam reszte roweru, pakuje wszystko w karton , zaklejam zakupiona tasma i udaje sie spac. Jak taksowkarz zaspi, to jestem w czarnej dupie ? Budze sie o 3.30, toaleta poranna i schodze na dol z kartonem. Przyjezdza o 3.55 (VW Touran), pakujemy rower i jedziemy na lotnisko. Pan opowiada mi troszke i budynkach ktore mijamy, pyta o ilosc Cyganow w Polsce, a pozniej dumnie oswiadcza, ze poochodzi od Karadaszy! Dojezdzamy na lotnisko ( na taksometr 22 Lewa) , daje panu 5 EUR napiwku i ide oddac rower. Pozniej troszke oczekiwania, ostatnie zakupy i punktualny start . Spie caly lot, odprawa w Kopenhadze i pociag do Malmö. Do domu zawozi mnie koles, ktory pracuje 100m od stacji.
-
Ja dzisiaj odwalilem pierwszy po wakacjach PRAWDZIWY trening z klubem. Najpierw czasowka 18 km (po trzech), pozniej interwaly 12 x minuta/2 minuty, czyli minuta na maxa i 2 minuty lekkiego krecenia. Jestem, WYKONCZONY! Caly trening to jazda na 75% max pulsu (srednia). Ciezka harowka powiem wam szczerze. Czasowka tak na 5 sek. przed wymiotami (jak ciagnalem). Szlismy miedzy 45-50 . Bylo zupelnie bezwietrznie (NIEnaturalne warunki jak na Malmö). Tez trenujemy na takiej naszej "Agrykoli", ale nie zadne wspinaczki ( bo to tak naprawde zadna wspinaczka), tylko rozpedzamy sie przed nia i OGIEN pod gore. Ostatnio nawet pobilem rekord (srednia wjazdu 42 km/h). Tez ma tyci ponad 5% i 470 m (poczatek ma wiecej % , bo pozniej sie wyplaszcza, a Agrykola odwrotnie). Na tego typu podjazdach, to sie cwiczy dynamike. Nie patrzysz na serce, tylko jazda do WYMIOTOW i az sie uda zaczna palic (a to sie czuje, bo ciuchy zaczynaja sie wtapiac w skore)?
-
Tez to robilem (windsurfing), ale przyjemnosc, to CIEZKO w tym znalezc ? Jezdzenie rowerem w zimie, jest DUUZO przyjemniejsze.
-
Kupilem mu specjalnie zarelko w sklepie, bo patrzyl na mnie jak na swojego pana. Najlepsze, ze na drugi dzien sie "znalezlismy" (o tym berdzie w nastepnym odcinku) i dostal tez sniadanie! Tego nie wiem. Jacys mlodzi sie paletali po "deptaku", ale byli to wczasowicze. Pani u ktorej jadlem salatke mowila, ze BARDZO duzo Bulgarow szuka szczescia poza granicami kraju (jeden z jej synow miedzy innymi). Czasem trzeba przeplukac gardlo czyms slodkim, zeby docenic goryczke browcow ? Wstaje juz o 7.00 rano, po BARDZO dobrze przespanej nocy. Lubie spac przy potokach i gorskich rzekach, bo mnie ich szum usypia. Poniewaz nie mam sniadania, pije tylko kawe (po turecku) u gospodarzy i jade (juz spakowany) szukac kawiarni lub cukierni. Znajduje ja szybko na miejscowym deptaku, zamawiam dwa ciacha, cappuccino i zjadam na deptakowej lawce (wszystkie stoliki zajete). Napelniam bidony woda z poidelek, i ruszam w dol. Po 150 m, spotykam mojekop czarnego kolege z dnia poprzedniego i daje mu dwa kawalki ktore zostaly mi z wczoraj z drugiej kolacji. Skracamy dystans i daje sie dzisiaj poglaskac (wczoraj mimo, ze karmiony, byl BARDZO nieufny). Po "posilku" biegnie za mna jeszcze ze 100m , ale w koncu postanawia zawrocic. 5 km droga w dow i skret w zupelnie boczny asfalt i wielokilometrowa wspinaczke. Ciagnie sie ona niemilosiernie, temperatura tez rosnie. Marze juz o piwku, ale postanawiam wypic je juz na przeleczy. ZNajduje sklepik, zasiadam z miejscowymi (ale oni pija kawe) i tak sobie siedzimy w milczeniu, kazdy przy swoim stoliku. Pozniej WSPANIALY zjazd ( chyba z 5-6 km). Cudowne serpentyny i napisy specjalnie na moj przejazd. Zjerzdzam do skrzyzowania i 200 m dalej zatrzymuje sie w pieknej restauracji na maly posilek. Zamwiam salate szopska z pieczywem i male piwko. Dzisiaj dosyc luzny dzien (tak jeszcze myslalem), wiec nie bede sie "sprezal". Ruszam dalej droga wijaca sie wzdluz rzeki. Przepiekna dolina i masa domow na szczytach po obydwu stronach. Ruch niewielki, ale droga ciagle gora-dol. Mijam wsie , a w miasteczkach zatrzymuje sie na uzupelnienie plynow. Spotykam na parkingu polskiego "TIRa", ale kierowca okazuje sie Ukraincem. Gadamy sobie 10 min. (moge chwile postac w jego cieniu) i udaje sie dalej (on musi jeszcze odczekac 45 min, zanim ruszy do Grecji). Jestem zdziwiony, ze jest dzxisiaj tak duzo POD gore,bo myslalem, ze bede jechal wzdluz rzeki. No i jade wzdluz niej, ale drogi "plasko" poprowadzic sie nie dalo. Gdy mam jeszcvze 50 km do Sofii, siadam sobie w pieknym miejscu i pije piwko raczac sie pieknym widokiem na doline. Wiem, ze reszta drogi juz taka ciekawa nie bedzie. Po 15 km wjezdzam na lekki plaskowyc i widze w oddali Sofie i majaczaca w oddali Witosze. Rusz robi sie coraz "gestszy" wiec odnajduje jakies podrzedne sciezki, aby dostac sie do centrum i znalezc jakis nocleg. Kartonu na rower postanawiam poszukac jutro, wiec smigam do centrum, instaluje sie w knajpce i przy piwku szukam jakiegos lokum. Znajduje w koncu maly hotelik z knajpa, ktory okazuje sie lezec tylko z 1,5 km od miejsca w ktorym siedze. Udaje sie tam, pobieram klucz i wchodze do CUDOWNIE schlodzonego pokoju. Dlugi prysznic zmywa ze mnie caly dzien, ubieram "cywilne" ciuchy i udaje sie do knajpki na dole. Maja wspaniale jedzenie (widze je na talerzach gosci), wiec znajduje miejsce i zamawiam karte (ale najpierw jedno piwo). Zjadam BARDZO smaczny posilek ( w tym bulgarskie FLAKI) i udaje sie na dlugi spacer po rozgrzanej jak piec "starej" Sofii. Kraze w dzielnicy przy glownym meczecie, gdzie dookola rozlokowali sie bracia muzulmanie. Masa kawiarenek, cukierni i sklepow z "markowa" elektronika. Czuje sie troszke jak w podobnej dzielnicy w Malmö ?. Robie zakupy "owoowe" ( owoce to maja Bulgarzy wspaniale) i chyba o godzinie 23.00 udaje sie do hotelu. Tam zasiadam jeszcze na browca i po barzdo powolnym spozyciu udaje sie do pokoju. Jutro mam caly dzien w Sofii, wiec ide w lozku zaplanowac CO bede robil. Reszta zdjec :
-
Budze sie i schodze na wspaniale sniadanko. Nie spieszac sie (klima w hotelu, a na zewnatrz juz upal) zmuszam sie , aby opuscic hotel. Najpierw podjezdzam do miejscowej atrakcji, czyli starej twierdzy. Spotykam tam malzenstwo polsko-slowackie, czyli takie cos (choc u mnie NIE malzenstwo), w czym sam zyje ?Gadamy chwilke o zyciu i Bulgarii, robie kilka fotek i zmykam w strone Berkovitsy, gdzie mam zaplanowany nastepny nocleg. Najpierw dlugi zjazd z podziwianiem miejscowych skalek, a pozniej wioseczkamu do przodu. Staje na piwko w jednej ze wsi, a 30 km dalej zatrzymuje sie w nastepnej, na male jedzonko (jest to tylko jakies ciacho i troszke picia). Pozniej pieknymi dolinami, zupelnie samotnie podziwiajac wspaniale widoki. Gdy do Berkowitsy pozostaje mi z 15 km, zatrzymuje sie zatankowac wode, ale Pani Bulgarka jest tak mila, ze robi mi salatke z ogorkow i pomidorow (z wlasnego ogrodka), krojac na gore kilka plastrow wspanialego sera. Gadamy troszke o zyciu, i milo wspomina czasy Todora Ziwkova ? Najedzony i napity ruszam w gore na ostatnie 15 km. Droga wiedzie szlakiem pieszym i jest naprawde ciezko (do tego + 32 stopnie). Ostatnie 3 km jest z gorki i wjezdzam ostro do miasta, ktore mialo byc jakims "polkurortem". Niestety jest dosyc "depresyjne" i po wypiciu browca i naladowaniu telefonu postanawiam ruszyc dalej, czyli do miejscowosci VERSHEC (najstarsze bulgarskie uzdrowisko). Mam 20 km gorami, ale z tego 12 asfaltem. Jedzie sie przyjemnie, a 5 km km przed celem podrozy, postanawiam sie wykapac w municypialnych basenach. Pytam miejscowych i dowiaduje sie wstep kosztuje 12 Lewa. Tyle jeszcze mam wiec skrecam i walac ostro w dol (2,5 km) dojedzam do basenow. Na miejscu okazuje sie jednak, ze nie ma w nich wody (TZN jest, ale tylko ze 40 cm). Wracam do wsi i informuje Pania ktora pytalem o cene (siedzi przed sklepem i plotkuje z kolezanka), ze bilety sa po tylko po 10 Lewa, ale NIE MA wody ?!!! Ruszam wiec przed siebie i po 4 km wjezdzam do KURORTU! Widac, ze lata swietnosci ma juz za soba, ale cos gdzieniegdzie remontuja i maluja. Ogolny obraz jest jednak ZLY. Znajduje nocleg i udaje sie na posilek. Zjadam rybke z miejscowego potoku, wypijam dwa piwa i udaje sie spac.
-
Z goracego juz z rana Negotina ruszylem prosto po hotelowym sniadaniu i dodatkowej kawie. Jade asfaltem (12 km) w strone bulgarskiej granicy, mijajac miejsce, gdzie faktycznie mialem wczoraj dojechac (mialem spac wsrod winnic, w starym winnym domku). Na granicy (dosc sennej) okazuje dokumenty, krotka rozmowa z celnikiem , ktory kiedys pracowal w Legionowie ( ? ) przy ukladaniu kabli energetycznych. Za granica skrecam z powrotem w strone Dunaju i malymi wioskami pedaluje w strone Vidina, gdzie planuje zjesc lunch. Lapie gume (wsrod pieknych winnic) , i po zmianie detki pomykam dalej. Mijam zaniedbane bulgarskie wioski i stwierdzam, ze Serbia stoi WYZEJ cywilizacyjnie od Bulgarii. Czysciej we wsiach, obejsciach, lepsze drogi. Dojezdzam do Vidina i lapie w (jadac przez park) DWIE gumy (jakies cholerne kolce z roslin). Temperatura okolo 35 stopni, wiec dojezdzam na resztkach powietrza nad dunajski bulwar i zamawiam piwo. Niestety nie mam Lewa , a karta placic nie mozna. Ide wiec do bankomatu, wyplacam kase i wracam na piwo (a wlasciwie dwa, bo goraco jest naprawde ?). Latam detki, pompuje i szukam knajpy. Znajduje restauracje na statku, ktory przycumowany jest do dunajskiego nabrzeza. Zamawiam dunajskiego suma, piwo i racze sie posilkiem, siedzac 1m od wolno plynacego Dunaju. Zamawiam deser i kawe, sprawdzajac jednoczesnie jak mam jechac dalej. Niestety jedyna droga z miasta w MOIM kierunku, to droga E 79 z masa tureckich i bulgarskich tirow, Postanawiam ten odcinek pojechac pociagiem (okolo 30 km), bo nie chce zakonczyc podrozy na masce jakiegos Turka. Pociag mam o 17.30 , wiec zasiadam na jeszcze jedno piwko. Udaje sie na stacje, kupuje owoce na straganie i czekam na pociag, Niestety jest opozniony, bo zepsula sie lokomotywa i czekaja na pociag z Sofii, ktory ma uzyczyc nam napedu. Po 40 m przyjezdza "Sofia", lokomotywa sie podczepia i ruszamy mijajac dosyc upadle wsie. Po chyba 40 min (pociag wspina sie juz w gore, wijac sie wezykiem) dojedzam do Dimova i tam wsiadam na rower. Czeka mnie wspinaczka do Belogradchika , ktory jest celem mojego etapu. Piekne widoki, droga wspina sie leniwie w gore i po 20-kilku km "laduje" w centrum miasta. Zamawiam piwko i zaczynam szukac (w necie) noclegu. Poniewaz piwo pije w hotelowej kawiarni, postanawiam zapytac sie o cene noclegu w recepcji. Okazuje sie ze luksusowy hotel, jest tanszy jak wiekszosc noclegow na Booking.com w okolicy!!! 45 EUR za fantastyczny pokoj z klima (oj, potrzebna), basen i wspaniale sniadanie. Po dlugim prysznicu, podczas ktorego zmywam pot z calego, upalnego dnia, przebieram sie, latam detki i udaje sie do restauracji obok hotelu. Gdy zamawiam kolacje, nadchodzi prawdziwe oberwanie chmury (choc jest nadal ponad 25 stopni). Restauracyjne parasole wytrzymuja napor wody, wiec NIE przesiadam sie do lokalu, co uczynilo 90% gosci. Zamawiam bulgarskie dania, piwo, rakije i dlugo racze sie posilkiem. Pozniej zamawiam jeszcze nalesniki z miodem i orzechami i udaje sie na zasluzony spoczynek. Tylko 80 km, ale takie (krotsze dystansowo) dni tez musza czasem byc. Nie mam zadnego cisnienia, jestem w koncu na wakacjach ?
-
Freddie Mercury ???
- 124 odpowiedzi
-
Rano niestety nie bylo sniadania, ale pani Czeszka zrobila mi w Rumunii turecka kawe ? Pogadalismy chwile i wsiadlem na rower. Najpierw zjazd (ale asfaltem) 500 m w dol (7 km) i jestem z powrotem na dunajskiej trasie. Pogoda super, sloneczko zaczyna przygrzewac i na pierwszej wspinaczce lapie Niemcow, ktorych mijalem wczorajszego dnia. Jada z sakwami do Isambulu, ale maja inna predkosc i dystans dnia okolo 60 km. Gadamy chwile i postanawiamy zjesc razem sniadanie w najblizszej miejscowosci. Dojezdza jeszcze Norweg na E-biku i jemy sobie w czworke gadajac o zyciu i naszych podrozach. Zmykam pierwszy, bo mam najdluzszy dystans do pokonania i to BEZ silnika elektrycznego ? Mijam fantastyczne miejsca, a po drodze ciagle wspaniale krajobrazy. Dojezdzam do Drobeta-Turnu Severin (niestety 25 km BARDZO ruchliwa droga z masa tureckich i bulgarskich TIRow), przejezdzam przez miasto i jeszcze 12 km E-75, zeby w koncu odbic w strone Dunaju i w mniej uczeszczane drogi. Robi sie znowu spokojnie, mijam podupadle ciche, zatrzymane w czasie rumunskie wioseczki, zatrzymujac sie w co trzeciej na piwko. Mam jeszcze 30 km do przejazdu przez Zelazne Wrota 2 i wjazd do Serbii. Pije ostatnie rumunskie piwo i przejezdzam przez zapore. Pozniej tylko 20 km i "laduje" w miastaczku Negotin, gdzie zatrzymuje sie na nocleg. Podczas kolacji towarzysza mi 4, czy nawet piec czworonogow. Zachowuja sie po francusku, zadnych warczen, szczekan czy innych przepyczanek. Kazdy czeka na swoj kes, a przy stole panuje bardzo mila atmosfera. Dwa sa miesozercami, a reszta wsuwa tez pieczywo i frytki. P.S. odnajduje tez zaginionego TITANA ( a nawet dwa, patrz zdjecie ponizej). Jest caly, wiec tamte znalezione szczatki to musi byc jakis inny "obiekt"
-
Dzisiejszy dzien: Rano prom na druga strone (oj, jakiego kaca mialem), pozniej do Golubac, ale okazalo sie, ze prom do Rumunii plynie dopiero o 16.30. Pojechalem wiec obejrzec twierdze Golubac, pojadlem pozniej w miescie i udalem sie na prom. Z promu ogien do Eibenthal (czeska wioska w Rumunii). Na szczescie wiaterek w plecy i szlo dobrze ponad 30. Na koniec 5 km szutrem pod gore do Czechow. We wsi wszyscy gadaja po czesku, leja czeskie piwo i serwuja czeskie zarcie. Spie oczywiscie u Czechow ?
-
Na razie zalacze fotki z wczoraj, ale napisze wieczorem. Paragony NIEGROZY z Serbii: salatka szopska, pieczywo, talerz mies z grila (cielecina, wieprzowina, jagniecina) okolo 800g, fryty i 300 ml wina + woda gazowana i lod ( 2 galy) : 14,50 EUR
-
OK, wracamy na siodelka! Ja dzisiaj wieczorem lece do Belgradu, skad jutro rano udam sie w strone Sofii. Razem bedzie okolo 720 km rozbite na 6 dni, czyli mozna powiedziec, ze zadne to pedalowanie. Przyjmujac, ze jade z predkosciami 24-26 (gravel), to wychodzi to tylko okolo 5 godzin dziennie w siodle. No ale poniewaz mamy wakacje, to polacze to z lenistwem i bede sobie robil czeste przerwy na rozne przyjemnosci. Pojade wzdluz Dunaju (przez Zelazne Wrota), a pozniej odbije na Stara Planine i dalej na Sofie. CO ciekawe, dobrych kilka lat temu jechalem PRAWA koncowka (i to doslownie) Starej Planiny, ktora konczy sie na przyladku Emona, nad Morzem Czarnym! Spalismy wtedy na samym koncu, wlasnie w miejscowosci (wsi) Emona)! Teraz pokonam gory z ich LEWEJ strony (patrz mapka na dole) ? Po drodze bede spal (m.in.) w czeskiej wsi w Rumunii, ktora ma niemiecka nazwe (Eibenthal). Mieszkaja tam prawie sami Czesi (dotarli tutaj na poczatku XIX wieku), waza czeskie piwo i serwuja czeskie potrawy! Bede przekraczal wielokrotnie Dunaj (promy i mosty), ale sie raczej w nim NIE wykapie (on wcale NIE jest modry!). Postaram sie wszystko opisywac (i dokumentowac zdjeciami) na biezaco, bo jakos przeciez trzeba zabic czas przed zasnieciem. Tutaj macie rozklad "wycieczki" : https://en.mapy.cz/s/kovodulole No i troszke info o czeskiej wsi w Rumunii: Eibenthal - Czech Village in Romania - Restaurant / Beerhouse / Penzion | Dubova | Facebook
-
Kiedys na jakiej austriackiej stronie, byl fajny plan, ale sie spoznilem ?
-
Jak ja plywalem, to nie bylo jeszcze internetu. Moim jedynym (waznym) zajeciem, bylo ogladanie wszystkich widocznych flag w miescie, obserwacja chmur i "wywrozenie" z tego pogody (a raczej wiatru) ?
-
Ufff........ Jednak bardzo wazne jest, czytanie CALYCH zdan ? P.S. Morawa zawsze mi sie BARDZO podobala !!!!
-
W razie czego lezy u mnie nowiutki DLA 32 ?
-
Ja , stary winsurfingowiec mialbym NIE wiedziec (na desce plywam od 89) ? Niestety kite mnie nie wciagnal i to raczej tez mnie nie wciagnie. Jak jestem gdzies na wakacjach, to czasem wypozycze klasyczna deske z zaglem, zeby troszke sobie poszalec.
-
Wszystkie kilometry w "pieluszce" ?
-
W sobote pyknalem tylko 120, ale za to w temp. okolo 32 stopni. Powietrze stalo w miejscu, wiec gdy wyjezdzalem z zacienionego lasu, bylo to jak wjazd do pieca. Wiekszosc z tych 120 km to bruki, lesne sciezki i szutry + moze z 15 km asfaltu (ale takiego siodmej kolejnosci odsniezania). Jechalem kawalek wzdluz Odry (przed Kostrzynem), ale niestety sciezka idzie poza walem, tak ze rzeki (jadac) nie widac. Pozniej (za Kostrzynem) , troszke jakimis zapomnianymi przez swiat wsiami, ale klimaty bardzo fajne. Do Morynia dojechalem o 20.30, ale niestety mimo ze miasteczko lezy nad przepieknym i czystym (dziewiatym pod wzgledem glebokosci w Polsce) jeziorem, klimat lekko tragiczny, ZADNEJ otwartej knajpy, ZADNEGO baru, zeby strzelic browca. Katastrofa!!! Zero ruchu i lekko przygnebiajaca atmosfera. Zaopatrzylem sie wiec w "biedrze" w 5 czeskich piw i pojechalem w miejsce noclegu. Niestety Andrzej ( gospodarz i wlasciciel) piwa (i nic innego ) nie pija ( mowi , ze jak zacznie, to mu moze posmakowac ?), wiec musialem obalic je sam. Dal mi kolacje (TZN odgrzal mi obiad), wiec najedzony przystapilem do osuszania zasobow. Towarzyszylo mi chyba 10 kotow (dwie kotki mialy mlode), dwa psy, do tego popiewal czasem kogut i gdakaly kury. Sielska atmosfera, wielki ogrod (czeresnie giganty). Po wypiciu pogadalismy jeszcze do 23 i poszedlem lulu. Obudzil mnie kogut i cisza. Spalem PRZEWSPANIALE! Pogadalismy jeszcze z ranca, wypilismy kawke i udalem sie (5 km) na pociag do Szczecina. Na stacji spotkalem czterech kolesi na rowerach UKRAINA. Jezdza sobie z sakwami na kilkudniowe wyloty ze Szczecina. W Szczecinie ruszylem do mariny, gdzie kolega ma lodke. Pozniewaz mial plynac w dziewiczy rejs po prawie rocznym remoncie, spakowalem rower na poklad i poplynelismy do Lubczyny. Po drodze po 3 browarki, w Lubczynie rybka (paragon grozy ?), pozniej jeszcze po jednym browarku (bylo ponad 30 stopni) i o 19.00 popedalowalem sciezka rowerowa (14 km) do Goleniowa. Tam wskoczylem w pociag do Swinoujscia i udalem sie na prom do domu.
-
Ja tez nie. Czwarty mi naprawde NIEPOTRZEBNY ? Ale cena faktycznie calkiem przyzwoita.
-
Wczoraj walnalem coroczna (choc troszke inna kazdego roku) traske Swinoujsie-Lagow. Wyszlo tym razem 276 km , w tym okolo 60 na brutalnych brukach i raczej szutrach i lasach. Bardzo malo asfaltu. Pogoda ok , okolo 23 stopni i mocny zachodni wiatr (dla mnie boczny) . Srednia ( przez te bruki) to tylko 24 km/h (rok temu bylo ponad 26). Dzisiaj odpoczynek (choc nie taki lekki, bo wypilem chyba z 8 piw) , jutro 120 km do Morynia, a pojutrze 120 ze Szczecina do Swinoujscia.
-
No i stalo sie! Na moja doroczna wyprawe do Lagowa ruszam jutro rano ze Swinoujscia. Zanalazlem piekne okienko pogodowe (w niedziele ma byc tam 30 stopni). Dzisiaj wieczorem prom do Swinoujscia i jutro start okolo 6.30. Mam tym razem do przejechania okolo 271 km. W piatek sobie odpoczne, a w sobote po poludniu (15-16) rusze w strone Morynia (122 km). Tam sie przespie, w niedziele rano zlapie pociag do Szczecina i okolo godz 12.30 rusze rowerem dookola (prawa strona) Zalewu Szczecinskiego. W Stepnicy mam sie spotkac z kolega (zjemy obiadek i walniemy po piwku) , ktory doplynie tam jachtem. Pozniej juz tylko do Swinoujscia i na wieczorny prom do Ystad. Bedzie 270 + 120 + 120 km. Oczywiscie fotki zamieszcze po wyprawie.
-
Ja oczywiscie poza wyjazdami, ciagle walcze na szosie. Wczoraj np. (niestety sam) pyknalem 116 km. Nie pamietam czy sie juz tlumaczylem, ale mojej corocznej wyprawy Swinoujscie-Lagow Lubuski nie odbylem, gdyz w weekend w ktory mialem jechac byla BARDZO niesprzyjajaca pogoda. Przerzuce to na inny termin. W zamian odbylem fajna wycieczke (z kolega) po moim Skåne. Pojechalismy pociagiem do Hässleholm i tam zaczelismy przygode. Niby niedaleko od Malmö, a klimaty juz zupelnie inne. WIekszosc szutrami, choc zdarzaly sie odcinki asfaltowe. Wyszlo 183 km i ponad 1000m w pionie