Skocz do zawartości

jarek996

Modelarz
  • Postów

    4 537
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    53

Treść opublikowana przez jarek996

  1. No i jeszcze to "obchodzenie" wszystkich kioskow w miescie w nadziei zdobycia ostatniego numeru Malego Modelarza . Nawet chyba RUCH nie wiedzial , gdzie ma wszystkie kioski , a my wiedzielismy ? Nie bylo wtedy hulajnog elektrycznych , wiec to wszystko wychodzilo TYLKO na zdrowie ?
  2. jarek996

    Szopka bozonarodzeniowa

    Dobrze ze sie nie odwrocil ? Co do witrazy , to widzialm gdzies arkusze A4 cienkiego tworzywa w przeroznych kolorach ( przezroczyste ) . Musze tylko sobie przypomniec GDZIE .
  3. jarek996

    Zegarkowe hobby

    Ja nie nosze zegarkow ( ani ZADNEJ bizuterii i "ozdob" ) , ale jestem posiadaczem dwoch ( bezwartosciowych ) sztuk. Pierwszy to moj zegarek ktory uzywalem dawno temu podczas uprawiania windsurfingu ( trzeba bylo czasem spojrzec , czy jest sie 2 , czy 5 godzin na wodzie ? ) , a drogi dostalem na czterdziestke od tescia. Zwiazany ze mna tematycznie , gdyz FESTINA jest sponsorem TdF . Oba od lat leza w szufladzie .
  4. Na cos WSZYSCY w koncu padniemy ? Wole w kazdym razie zginac na szalonym zjezdzie w albanskich gorach , jak na zawal przed telewizorem ? Spokojnie ! Ja tylko sredni poziom amatorski. Raczej mi to moze pomoc , jak zaszkodzic. Serce jak DZWON , a cisnienie wrecz WZOROWE ? Do tego zdrowe odzywianie i brak nalogow ( poza tym pijanstwem na Wegrzech ? ), wiec tylko cieszyc sie zyciem !!!
  5. Pompe ( dzieki rowerkowi ) to podejrzewam , ze mam jedna z lepszych na forum ? Niewielu z Was wie koledzy , CO to znaczy jechac na 90% swojego maksymalnego tetna ( i to nie 100 m , ale kilka lub kilkanascie km ) W moim wieku potrafie sie jeszcze "wspiac" na tetno w okolicach 180 uderzen na min. Sprobuj Marek , ale na wszelki wypadek pozegnaj sie z przyjaciolmi z forum i zalatw sprawy spadkowe , PRZED proba ?
  6. Grzesiu ; nie zebym byl wrogiem rycyny , ale daj sobie z nia spokoj w czterosuwach. Nie ma sensu . Wiecej "gnoju" , jak zysku. Na syntetyku go nie zajezdzisz , badz spokojny . Ja sie nigdy nie bawilem w rycyne w moim AMATORSKIM lataniu , bo to wiecej klopotow tak naprawde. Nie masz czegos do czyszczenia wytryskow ? Cos ostatnio szwankuja , a chetnie bym jeszcze pouzywal ?
  7. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Tez wole sie do kogos odzywac , ale rowniez dobrze sie czuje w SWOIM towarzystwie . Poza tym jestem bardzo kontaktowy , wiec ZAWSZE sobie kogos znajde na pogaduchy ? W tym roku bylem raz z kolegami ( Rumunia , opisze niebawem ) i trzy razy sam. Lubie bardzo uciec "solo" i "walczyc" sobie w jakichs dzikich , albanskich gorach , sam na sam z przyroda. Jest to wspanaialy czas na oczyszczenie glowy ( bo organizm to raczej zatruwam jak widzisz po relacji ? ) . Wracam po takich trzech dniach naladowany w 135% i zadne wyzwania mi nie straszne ! Byly lata , ze wyjedzalem i po 8 razy w roku , ale rok temu ( pandemia ) tylko Czechy ( 2 razy ) , a w tym powoli sie rozkrecam ( juz 4 razy , moze bedzie 5 raz ) . Poniewaz sam jestem sobie sterem , zeglarzem i okretem ( zawodowo ) , wiec moge zarwac piatek lub pon - wtorek ( a tak najczesciej to wychodzi ) , Koledzy sa bardziej "uzaleznieni" , wiec czasem im ciezko , chocby chcieli. No i mnie wspiera rodzina ( TZN prawie mnie wysylaja na te wyjazdy ? ) , a koledzy maja z tym roznie.
  8. Moze wyhaftuj kilka koszulek "KLUB JACKA" , " KLUB ERWINA" itp i im powysylaj , to w koncu te kluby powstana , bo cos ciezko idzie ?
  9. Czyli podsumowujac klej na goraco : NIE jest to klej na goraco ?
  10. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Wstaje rano okolo godziny 8.00 , poranna toaleta , super hotelowe sniadanko i okolo 9.oo , stoje na dole gotowy do dalszej jazdy. Najpierw przejazd ( chyba z 8 km ) przez calutkie miasto i juz na rogatkach zaczyna sie sciezka rowerowa w strone jeziora Velencei . Bardzo maly ruch , piekna okolica , wiec kilometry uciekaja dosyc szybko. Dojezdzam do jeziora ( pamietam , ze jako dzieciak bylem nad tym jeziorem “rozbity” z namiotem w drodze do Bulgarii ) . Kupa kampingow i pensjonatow , masa wedkarzy i dosc senna letnia atmosfera . Nie chcac oprozniac bidonu staje na Radlerka w miejscowosci Kapolnasnyek i po krotkiej przerwie ruszam dalej Po drodze masa “brzydkich” szyldow wiec z lekkim rumiencem na policzku udaje sie do przodu . Najpierw kilkanascie km droga wzdloz torow , pozniej mijam male nieciekawe wsie i dalej jade caly czas , wsrod kukurydzianych pol Kilometry uciekaja i nagle i “laduje” na przepieknej uliczce , gdzie po obu stronach , w skale , wydrazone sa piwnice winne ! Miejscowosc nazywa sie Ofalu , lezy nad Dunajem i od tego momentu ( az do konca ) nie bede oddalal sie od rzeki wiecej , jak kilkaset metrow Wypijam Radlerka i udaje sie dunajskim walem w strone stolicy Wegier. Zaraz za wsia robie zdjecie meczetu , ktorego minaret goruje nad okolica Zjezdzam pierwsza mozliwa w strone wody sciezka , aby ujrzec wody MODREGO DUNAJU , ktory ( jak sie okazuje ) wcale modry nie jest ? Jade ( glownie ) zwirowo - asfaltowymi sciezkami , w oddali widac juz zabudowe miasta , do ktorego wlasnie oficjalnie wjechalem , ale do centrum wciaz okolo 15 km. Poniewaz zbliza sie pora lunchu , zatrzymuje sie w niechcacy odkrytej restauracyjce nad sama woda. Zamawiam danie dnia ( ktore okazuje sie dwoma daniami ) . Zjadam zupke ( smak nieokreslony ) i “lasagnie” z ryba i dosyc ostrym sosem . Do tego oczywiscie dwa szprycerki. Spedzam tutaj prawie godzinke ( jest dobrze ponad 30 stopni ) , obserwujac barki ktore leniwie suna srodkiem rzeki Jak juz jedzonko troszke sie ulozylo , wsiadam na rower i pedaluje dalej. Slychac ( choc wciaz nie widac ) , ze ruch coraz wiekszy , wiec jest to oznaka , ze do centrum coraz blizej. Zatrzymuje sie jeszcze na piwku ( tym razem wzialem czeskie ) i ruszam dalej walami Dunaju. Mijam fajne knajpki i dobrze wyposazone "stacje " rowerowe Stoja one sobie przy sciezce i maja wszystko co potrzeba do szybkiej naprawy roweru ( wlacznie z pompka ) Zjezdzam z przydunajskiej sciezki i wjezdzam do miasta . Po 3-4 km pytam jakiegos jegomoscia o pobliskie sklepy rowerowe ( potrzebuje karton na spakowanie roweru ) i jedziemy razem ze 2 km do jego “ulubionego” sklepiku. Dziekuje mu za pomoc i wchodze do sklepu aby dowiedzic sie , czy mi pomoga. Po krotkim opisie mojej podrozy , znajduje sie natychmiast pudlo i tasma Na zapleczu moge sie przebrac , troche umyc , rozkladam i pakuje rower , zostawiajac go w sklepiku na 3 godzinki ( do zamkniecia ) . Poniewaz mam troche wolnego czasu , wiec ide polazic po okolicy. Budapeszt wydal mi sie lekko brudno - lepiacy . Generalnie dosyc zaniedbany , ulice dziurawe i spadajace tynki ( z przepieknych zreszta kamienic ) . Pamietam , ze jak bylem dzieckiem , Wegry to byl to prawie “zachod” ( w porownaniu z szara wtedy Polska ) . Dzisiejsze Wegry stanely mocno w rozwoju infrastruktury i mysle ze Polska wyprzedzila je o ladnych kilkanascie lat . Co jest fajne w Budapeszcie , to masa malych i tanich jadlodajni , gdzie ( widac po zmeczonych twarzach i niechlujnym ubiorze ) stoluje sie biedniejsza czesc mieszkancow i wszelkiej masci studenci . To chyba taka ich wersja naszych barow mlecznych ? Zabieram rower tuz przed godz 18.00 i udaje sie na autobus w strone lotniska . Mialo byc polaczenie metra i autobusu , ale chyba metro remontuja , bo sa podstawione autobusy zastepcze. Udaje sie w strone lotniska ( jedna przesiadka ) , Pudlo mam ze soba w dosyc zatloczonych autobusach , ale nikt nie narzeka . Mam umowiony nocleg w domku przy lotnisku ( 2 przystanki od terminalu ) . Po dojezdzie do domku , ide do pobliskiego centrum na kolacje , wypijam ostatniego szprycera i udaje sie spac , gdyz moj samolot odlatuje juz o 6,00 . Rano podjezdzam autobusem do terminalu , oddaje rower , wsiadam do samolotu i po chwili snu , laduje w Malmö . Kolega odbiera mnie z lotniska i w tym momencie moj wyjazd dobiega konca .
  11. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Czasami o tym sobie myslalem , ale w sumie mam to w d.....e ( a normy pewnie czasem przekraczam ) ? Jezdzac samochodem nie pije nawet LYKA piwa ( nie mowiac o innych alkoholach ) . P.S. 6 z tych dziesieciu , to pije jak juz SKONCZE jezdzic . Po ciezkim dniu ( juz po jezdzie ) potrafie wchlonac niesamowite ilosci plynow. Na noc stawiam sobie ZAWSZE 1,5 litrowa butelke wody i bidon ( 0,6 l ) i czasem to wszystko wypije ! Rano jak siusiam , to widze po kolorze czy jestem odpowiednio nawodniony . Jak siusiu jest jasniutkie , to jest OK. Lepiej wypic wiecej wody i sie tego pozbyc w toalecie , jak sie odwodnic. Na glodnego mozna jeszcze pojechac , ale jak sie odwodnisz to jest straszna "bomba" . Z tymi piwami , to nie mysl , ze jest tak zawsze ?. Mam wyjazdy ( wiekszosc ) , gdzie walne jedno do lunchu , a reszta wieczorkiem ( czasem juz NIC ). To wszystko zalezy od okolicznosci. To byly jednak wyjatkowe temperatury i szedl niezly "ogien" + 75 % teren odkryty . Kiedys bylem w Bosni ( 5 lat temu ) i wtedy bylo ponad 40 stopni , a jakos pilem mniej ( wody oczywiscie ). Moze wtedy jezdzilem troszke wolniej ( MTB ) ?
  12. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Jesli pytasz powaznie to odpowiem na przykladzie ; jechalem w tym roku ze Swinoujscia do Lagowa Lubuskiego ( wyszlo 298 km ) . Bylo to piatek 18 czerwca , temperatura dochodzila do 36 stopni. Wypilem po drodze 15 szt. poltoralitrowych butelek wody plus pewnie z 5-6 butelek z jakimis innymi napojami !!! Na moich normalnych treningach ( NIE w upalne lato ) wystarczaja mi dwa bidony ( 0,66 l ) na okolo 110 -120 km , a jak jade szybkie 50 km to nieraz nawet lyka nie popije . Moje turystyczne wyjazdy traktuje bardziej "wakacyjnie" , wiec jak jest jakis fajny dzien , to walne z 7-10 piw w czasie dnia ( ale to sie NIE zdarza codziennie ) ? Tyle ze wtedy nie ma zadnej napinki ( chodzi mi o wyczyn , czy jakies szalone tempo ma wspinaczkach ) , tylko bardziej tempo turystyczne . Pije tez oczywiscie duza ilosc INNYCH plynow po drodze , wiec to sie troszke "rozciencza" ?
  13. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Ci ktorzy nie lizneli wegierskiego , niech zapamietaja , ze nazwe powyzej czyta sie prawidlowo ; Badaczszony Surkebarat . Ichnie c , i s czyta sie jak cz i sz , a sz i cz , jak s i c . Dlatego nie mowimy BUDAPEST ( a tak sie pisze ) tylko BUDAPESZT . Dzien CZWARTY Wstalem o 8.00 , ale poniewaz wlascicielka gdzies pojechala , musialem na nia poczekac aby jej zaplacic za nocleg, bo wieczorem niestety nie zdazylem. Przyjechala po 30 min , rozliczylismy sie i ruszylem w strone Szekesfehervar . W pierwszym napotkanym spozywczaku zakupilem dwa jogurty i 4 "rohliki" ( maja takie same jak Czesi i Slowacy ) , ktore spozylem na lawce przed sklepem . Zatankowalem wode do bidonow i w droge ! Odjezdzam troszke od Balatonu , dokola mnie ciagna sie winnice na okolicznych wzgorzach , droga ciagle gora dol , ale to zadne Alpy , wiec predkosc osculuje okolo 27-33 km/h Po 30 km zaczynam zjazd w strone Balatonu i trafiam na mala kawiarenke , gdzie spozywam spozniona poranna kawe , jakies ciacho i lody . Sloneczko pieknie przygrzewa i zapowiada sie kolejny wspanialy dzien w siodle ! Jade moze 15 km i musze dopompowac przednie kolo. Wiem ze mam cos z detka , bo powietrze schodzi mi bardzo powoli ( od kilku dni ) , ale nie mam ochoty na grzebanie i wole dwa razy dziennie dopompowac. Tym razem robie to na “stacji” rowerowej , ktora jest tez kawiarenka , wypozyczalnia i serwisem . Poniewaz slonce juz w gorze , wiec zamawiam pierwsze piwo Koles dopompowal mi chyba do 5 atm , bo jadac asfaltem miedzy domkami letniskowymi , smiga mi sie jak na mojej szosowce !!! Kilometry mijaja dosc szybko , godzina jest w okolicach 12.00 , wiec czas na maly lunch. Zatrzymuje sie u starszych panstwa ktorzy prowadza knajpke dla rowerzystow , zamawiam pasztecika z jakims sosem ( nie wiem jeszcze z czym ten pasztecik ) i pierwszego dzisiaj szprycerka ?Pasztecik okazuje sie REWELACYJNY !!! W srodku ma farsz skladajacy sie z wegierskiej kielbasy , papryki , cukinii i cebuli ktory zostal przygotowany na patelni PRZED zawinieciem w ciasto . Zamawiam jeszcze jednego ( + jakies ciacho ) , zjadam , odpoczywam 15 minut zeby sie to wszystko w zoladku ulozylo i wsiadam na rower . Droga w 90% to asfalt (dokladnie jest to sciezka rowerowa wokkl jeziora ) raz ciagnaca sie przy jeziorze , a czasem od niego troszke “odjezdzajaca” . Ruch dosyc spory i trzeba przyznac , ze Wegrzy sa niezle “zroweryzowani” . Widac , ze jezdzenie rowerem dookola Balatonu musi byc popularne ! Stad tez pewnie tyle rowerowych “stacji” ( serwis z wypozyczalnia i knajpa ) i samych malych knajpek. Sa one nastawione w 95% na rowerzystow , bo wiele lezy w takim miejscu , ze odwiedzi je dziennie moze jeden pieszy ( samochodem czesto nie ma nawet jak ) . Oto dwa takie miejsca : Dojezdzam do cypelka na ktorym lezy miejscowos Tihany i postanawiam zjechac tam , aby “dorobic” troche kilometrow , bo idzie troszke za szybko. Z Tichany jest mniej jak 2 km do drugiego brzegu i jest to najwezsze miejsce na calym Balatonie. Odchodza stad statki turystyczne na druga strone , ale gdybym mial czas to walnalbym to raczej wplaw ? Postanawiam zjesc gotowana kukurydze ( i popic oczywiscie szprycerkiem ) , a pozniej znalezc jakies miejsce do kapieli. Udaje mi sie juz po 3 km ! Zrzucam ciuchy kolarskie , zarzucam slipy i wskakuje do Balatonu ! Woda klasyczna Balatonska , czyli ciepla , dosyc czysta , ale gliniasta ( takie jest tam dno ) . Po kapieli 15 minut wakacji ! Leze i nic nie robie ? Wysycham juz po 10 minutach , przebieram sie i jak nowonarodzony wsiadam na rowerek ! Mijam Balatonfured i kieruje sie na Balatonmadi ( ostatnie wieksze miasto przy Balatonie na mojej trasie ) . Staje tam tez na ostatniego balatonskiego Radlerka Zaczynaja sie moje ostatnie kilometry wzdluz Balatonu i widze go coraz rzadziej , wiec postanawiam to uwiecznic na zdjeciu Odbijam w Balatonfuzo na wschod , wspinam sie z 50 m w pionie i wjezdzam w koncu w jakis "teren" Takimi drogami jade okolo 20-25 km . Mijam jakies stare gospodarstwa i dziwne zaniedbane wsie , czesto z hinduska - rzymska wiekszoscia ? W lesie za wsia lapie pierwszego kapcia , a wsiowe psy biegna na mnie calym stadem ujadajac niemilosiernie. Nie dobiegajac do mnie zawracaja nagle i rowniez ujadajac wracaja do wsi !!! Faktycznie bylo to JEDYNE spotkanie z psami “na wolnosci” ! Co najdziwniejsze , to nigdy faktycznie nie zostalem nawet obszczekany , pomimo , ze ludnosc hindusko - rzymska zazwyczaj NIE ma pozamykanych bram na swoich posesjach , a ich psy nie sa uwiazane. Dojezdzam w koncu do wiekszej wsi i kupuje Radlerka Mam stad okolo 10-15 km do Szekesfehervar i do tego kupe czasu , gdyz poszlo dzisiaj jakos nadspodziewanie szybko ( mimo tak wielu przerw ). Wjezdam powoli na przedmiescia , a ciagna sie one chyba z 10 km. Dojezdzam w koncu do starowki i staje w malej winiarni , aby uraczyc sie zasluzonym szprycerkiem Racze sie dwoma i przy okazji okazuje sie , ze moj hotel lezy 50 m od winiarni ! Prysznic , przebieram ciuchy i ide polazic po calkiem przyjemnym miescie , jakim okazuje sie Szekesfehervar . Znajduje pozniej knajpke na wysepce miejskiego jeziorka , zjadam kolacje , wypijam jeszcze piwko i udaje sie do hotelu na zasluzony odpoczynek.
  14. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Jesli spie w malych rodzinnych pensjonatach to zawszemaja jakis zamykany garaz lub komorke. W hotelach nie wiedza za bardzo CO ze mna zrobic , a ja "goraco" tlumacze , ze mam "walizke" na stale przypieta do siodelka i MUSZE wziac rower do pokoju ? Powiem szczerze , ze chyba tylko raz zaproponowali swoje zamykane pomieszczenia , ale zazwyczaj mowia cos w stylu : no do pokoju to nie mozna , ale OK , ja w razie czego NIC nie widzialam ( widzialem ) ? Z racji tego , ze rzadkie sa w hotelach pokoje - jedynki , wiec zazwyczaj jest w dwojeczce miejsce i dla mnie i dla mojego rumaka. Dzien TRZECI : Budze sie o 8.00 w Kaposvar , wysmienite , typowo wegierskie , srednio kolarskie sniadanko , ktore na koniec poprawiam wielokrotnie arbuzem i melonem , bo zapowiada sie goracy dzien Przebieram sie w wyprane recznie ciuchy i schodze na dol swiezutki i pachnacy. Szybki wyjazd z Kaposvar ! Na poczatek asfalt i co kilka ( kilkanascie ) km zjezdzam na coraz gorsza droge. W koncu dojezdzam do jakiegos gospodarstwa i droga sie niestety konczy. Komputer pokazuje prosto , ale prosto sa tylko pastwiska . Trudno , jade tym pastwiskiem aby znalezc szlak za nim , mijam "mieszkancow" pastwiska , pozniej pol kilometra z buta swiezo zaoranym polem , a na koniec pol godziny starym lasem w metrowych pokrzywach. Po pokonaniu w/w trudnosci , wskakuje w koncu na fajne szutry i nimi ( na zmiane z kiepskimi asfaltami ) dojezdzam do Balatonu ! Teraz postanawiam troche zwolnic i zajac sie soba . Zaczynam od piwa , a za chwile znajduje “stacje” z winami i szprycerami ,wiec zamawiam dwa ostatnie wymienione , mieszane z roznymi winami. Stacja nazywa sie BOR TOUR , a BOR to o wegiersku WINO ? ( piwo to SÖR ) Teraz sciezka ciagnie sie miedzy domkami , wzdluz brzegu i tak bedzie prawie do konca. Staje w koncu na jakies jedzonko . Zamawiam gulaszowa i langosa . Langosa lubie zjesc raz na 5 lat , ale nie czesciej Do tego oczywiscie szprycerek !Po dosyc ciezkim obiadku ciezko sie tez jedzie , ale nigdzie mi sie dzisiaj nie spieszy , wiec gdy w koncu dojezdzam do Keszthely , staje w pieknym miejscu nad woda i schladzam sie szprycerkiem Siedzacy obok mnie Polacy zamawiaja NIESTETY po Carlsbergu ? Wsiadam na rower i nastepny moj stop , to lody ! Tak , tak ; lody BEZ szprycerka ? Kilometry mijaja i postanawiam znalezc bankomat , bo zaczynaja mi sie powoli koncza forinty. Zamiast bankomatu znajduje TAKIE cos !!! Pan dziadek z Pania babcia , zorganizowali przy domu mala rozlewnie win ( przychodzili ludzie z wlasnymi pustymi butelkami ) , ale lali tez te wina na miejscu , rowniez w formie moich ukochanych szprycerkow ! Zamowilem dwa ( dwa rozne rodzaje wina ) i pojechalem dalej . Powoli zaczalem rozgladac sie noclegiem , ale na bookingu w okolicy byla totalna pustka ! W takim ukladzie zaczalem klasyczne pukanie do drzwi , az doszedlem do wspanialej knajpy na pagorku. Byla to piwnica winna z karczma i rozlewnia win . Na poczatek zamowilem tylko szprycerka ( zmeczylem sie troche tym szukaniem ?) , ale wiedzialem ze do niej wroce !!! Po wypiciu , doslownie 100 m dalej znalazlem wolny pokoj ! Prysznic , zmiana ciuchow i migiem do knajpy ! Zjadlem kolacje popita winem ( tym razem BEZ wody ) , posiedzialem , popatrzylem na ludzi i udalem sie spac . Zrobilem 125 km , a miejscowosc do ktorej dojechalem nazywala sie Badacsony.
  15. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Prosze bardzo ! ? Milo ze Ci sie podoba Budze sie o 8.00 , ide na przepyszne sniadanko i po nim , czas “potaplac sie” w basenie z goracym zrodlem. Potem klasyczny basen , prysznic i czas sie przebierac w stroj "roboczy". Ruszam z Harkany o 9.00, zegnajac sie z sympatycznym miasteczkiem a przede mna , planowane 115 km do miejscowosci Kaposvar. Tankuje wode w miejscowym sklepiku i zaczyna sie asfaltami ( takimi najgorszymi ) .Po chwili wbijam sie w drogi gruntowe prowadzace glownie miedzy polami slonecznika Sucho jak na Saharze , kurzy sie potwornie , a wszystko to przylepia sie do spoconego ciala. Tankuje wode w kolejnych wioskach i tak na zmiane ; troche kiepskich asfaltow i gruntowki. Jestem moze 5 -7 km od miasta Pecs , gdy wjezdzam w podmiejskie winnice Czesc winorosli wyglada juz na jadalne ( pewnie jakies wczesne odmiany ) , wiec nie zastanawiajac sie dlugo , gasze nimi pragnienie. Zjadam dwie kiscie nie bojac sie ze przytyje , bo kradzione przeciez nie tuczy ? . Sa takie "za piec dwunsta" , ale juz slodkie i jadalne ! Pozniej zjazd w dol do Pecs i postanawiam zatrzymac sie troche w centrum , bo ponoc to ladne miasto . Faktycznie piekna starowka ( taka klasyczna austro - wegierska , wiec zatrzymuje sie na piwko Poniewaz jest dosyc goraco , wiec biore jeszcze szprycerka i powoli szykuje sie do dalszego pedalowania Wyjazd z Pecs to niesamowite gorki (niestety PODJAZDY ) , a pozniej dluzsza wspinaczka ( sciezka rowerowa ) na polnoc. Gdy dojezdzam na “przelecz” , zaczyna sie potworna ulewa z piorunami . W 30 sek jestem zupelnie mokry i zaczynam zjazd. Woda plynie strumieniami , zjazd trwa dlatego troszke dluzej niz powinien. Gdy zaczelo sie juz wyplaszczac , przestaje padac i przy okazji staje przy malej wloskiej knajpce zamawiajac lekki lunch Tym razem do picia TYLKO Cola , chwila oddechu , kawa i w droge. Jade dookola jakiegos jeziorka. Masa ludzi w domkach i pod namiotami , widac ze wakacje w pelni . Odjezdzam od jeziora i w zagrodzie na wsi spotykam moje ulubione zwierzeta ! Pogadalismy chwile , ale zrozumialy , ze musze jechac dalej. Za wsia skrecam w las i zaczynaja sie krotkie , ale jadowite podjazdy ( takie po 20-25 % ) . Przeciskam ostatkiem sil , wjezdzam na maly “plaskowyz” i pedaluje dalej niby drogami , niby lakami Jade tak z 10 km i nagle dojezdzam do nowego , pieknego ogrodzenia , ktore ciagnie sie jak okiem siegnac. Okazalo sie , ze moj szlak zostal ZAMKNIETY tym ogrodzeniem ( byla to jakas olbrzymia farma z krowami ). Ogrodzenia nie jestem w stanie sforsofac , wiec postanawiam je objechac. Okazuje sie jednak , ze odjezdzam z 6 km od mojego szlaku i dalej nie moge na niego wjechac. Szukam wiec drogi alternatywnej , ale musze walic z buta przez las , aby dojsc do niebieskiego szlaku , ktory doprowadzi mnie w koncu do jakiejs drogi. Tym szlakiem dojezdzam w koncu do jakiejs wiochy ( a bylo to kilkanascie , dodatkowych lesnych km ) i niestety musze skorygowac pozostala czesc dojazdu do Kaposvar . Na szczescie jade nowo wybudowana sciezka rowerowa , obok dosc ruchliwej drogi. Czesc sciezki wyasfaltowana , czesc z gotowym juz , ubitym pod asfalt zwirowym podkladem. Po kilkunastu kilometrach skret na Kaposvar i zjazd do miasta . Znajduje wzglednie tani ( ale fajny ) hotel i instaluje sie w miasteczku. Prysznic , zmiana ciuchow i czas na kolacje , ktora zjadam w knajpce polozonej na glownym rynku miasta Zamawiam klasyczna gulaszowa i oczywiscie szprycera ( kilka szprycerow ? ) Potem jakies ciacho na deser i jeszcze jeden szprycer i w tym momencie wchodzi do restauracji Georg Bush !!! Gadamy chwile o polityce swiatowej , problemach z dostawami pradu w Teksasie , ale rozumiem ze jest tutaj incognito , wiec zostawiam go w spokoju ze swoja mloda partnerka ( nie byla to na 100% Barbara Bush ) ? Udaje sie do hotelu na zasluzony odpoczynek.
  16. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Jesli jestes piwoszem i Cie to NAPRAWDE interesuje , to chetnie zamieszcze fotki WSZYSTKICH gatunkow jakie wypilem podczas moich wypraw ? Pudlo wywalilem w Tuzli na lotnisku ( oczywiscie w smietniku , bo na lotnisku MAJA smietnik ) , a w Budapeszcie znalazlem sobie sklep rowerowy . Kolarz kolarzowi bratem jak to mowia ? . Opisze to dokladnie w kolejnych "odcinkach". P.S. Lecac w jedno miejsce ( wylot i powrot ) zostawiam torbe ( MTB ) lub karton ( gravel ) , jak najblizej lotniska (najczesciej w jakims w hotelu , w ktorym czasem ( ale niekoniecznie ) sie zatrzymuje ( tak bylo w Rumunii w ktorej bylem 5 tyg. temu ) . Raczej NIE ma problemow , tylko trzeba milo z paniami z recepcji pogadac ? Lecac w jedno , a wracajac z innego wymaga juz troche planowania. Dzien DRUGI : Tak jak pisalem wczesniej , spalem prawie na samym przejsciu miedzy Bosnia a Chorwacja . Nowy motel przy stacji benzynowej , warunki jak w domu ? . Sniadan niestety nie mieli , wiec wzialem kawe do pokoju , bo na dole w kafejce stacyjnej , TIRowcy tak zadymili , ze sie nie dalo siedziec. Tam dalej mozna palic na stacjach benzynowych ( nie mowiac o tym , ze tez we wszystkich knajpach )? Czlowiek sie troche od tego odzwyczail. Panowie byli rano troche zli , bo placilem karta , a cash em chcieli sie pewnie podzielic pod stolem ? Trzy razy pytal , czy nie mam gotowki ( mialem w sumie EURO , ale wolalem karta ). Robie fotke na moscie na Savie i wjezdzam do Unii ( ale nie do Schengen ). Kontrola dokumentow , zadnych covidowych certfikatow widziec NIE chcieli. Zatrzymuje sie w pierwszym miasteczku i wymieniam ( w spozywczym ) EURO na KUNY. Jade dalej i zatrzymuje sie w piekarni , gdzie kupuje jakies drozdzowki i mleko czekoladowe , znajduje park i zjadam sniadanie .Potem dosyc nudnymi drogami ( ciezko bylo w tej czesci Chorwacji znalezc jakies sensowne terenowe alternatywy ) ruszam na polnoc. Dzien zaplanowalem tak , ze odbijam w lewo , aby zdobyc chociaz jakis jeden “szczyt” . Gdybym jechal prosto w gore , byloby caly czas plasko. Pedaluje dalej i obserwuje dosyc nieciekawa czesc Chorwacji. Raczej rowniny z malymi pagorkami , w kazdej wsi okolo 25% opuszczonych gospodarstw.Pod sklepami znajome twarze wiejskich zulikow ( te twarze sa jednakowe na caly swiecie ) . Widac , ze Slawonia do najbogtszych czesci kraju NIE nalezy. Staje w knajpie na pierwszego Radlerka , a w TV leci wlasnie waterpolo SERBIA-CHORWACJA. Wysoki stan podniecenia wsrod ogladajacych ? .Wypijam , wskakuje na rower i w droge . Ma byc ( i byl ) to najdluzszy dzien w siodle , okolo 155 km , wiec przerwy robie dosyc krotkie . Kolejny Radlerek i zbliza sie czas lunchu. Staje w jakiejs pizzeri , zamawiam Cole i pizze , potem jeszcze jedna Cole , chwilke odpoczywam i w droge. Jestem na 200 mnpm , a mam przed soba “wspinaczke” na 620 m. Droga pnie sie leniwie w gore , ale nie ma wiecej jak 6-8 %. W lesie panuje cien , wiec jakos idzie , tylko pizza siedzi mi dosyc “ciezko” na zoladku. W koncu wjezdzam na przelecz , popijam i w dol ! Na dole zaczyna sie plasko i nudno , wiec wypijam kilka Radlerkow i dojezdzam do celu , czyli miasteczka Donij Mihaljowac . Zjadam loda i zastanawiam sie czy spac tutaj , czy jechac dalej . To miasteczko bylo tak depresyjne , ze na sama mysl , ze mam tu zostac robilo mi sie slabo. Za granica na Wegrzech ( 12 km ) byla miejscowosc Harkany , z goracymi zrodlami i kompleksem basenow , wiec nie zastanawiajac sie wiele , opuszczam nudna ( w tej czesci ) Chorwacje. Przejezdzam Drave , kontrola paszportow i wjezdzam do Magyarorszag !Po drodze mijam bananowe “gaje” ( sa przy co trzecim domu i ladnie im tu rosna !!! ) i szybko dojezdzam do Harkany.Lekko spompowany udaje sie do milej knajpki z pensjonatem ( nie mieli wolnych miejsc ) i zamawiam kolarskie jedzonko Dostaje gigantyczna porcje carbonary i dwa miejscowe ( Harkanskie ) piwa. Obsluguje mnie mloda , ale za to z gigantycznym oddechem Wegerka ? Po jedzeniu popatrzylem jeszcze na jej “gorzysta” okolice (choc Harkany leza raczej na rowninie ? ) i czas bylo zaczac szukac hotelu. Okazalo sie , ze 100 m dalej byl duzy ( pensjonaty byly WSZYSTKJIE zajete ) hotel z wlasnymi basenami i cieplym zrodlem. Zainstalowalem sie w hotelu , szybki prysznic i ruszylem na “miasto”. Tlumy "wakacjowiczow" i knajpy tetniace zyciem . Nie zalowalem juz wcale , ze zrobilem te dodatkowe kilometry , aby tutaj dojechac. Poszedlem do knajpki , gdzie pan Wegier lal szprycery i zamowilem klasycznego Hosszu Lepes Kultura picia szprycerow na Wegrzech , to osobny temat i naprawde warto pogrzebac i sobie o tym poczytac. Dodam tylko , ze syfon wynalazl Wegier , wiec nie jest dziwne , ze oni zaczeli mieszac ja z winem. Moj szprycer ( Hosszu Lepes ) ktory od zawsze lezy mi najbardziej , znaczy po madziarsku DLUGI KROK i jest mieszany w proporcjach 1 dl wina i 2 dl wody gazowanej ( sposobow mieszan i jednoczesnie nazw jest kilkanascie ). Wszystko zimne i doskonale gazi pragnienie , nie sponiewierajac za bardzo. Wypilem chyba ze trzy + jedno piwo i czas bylo isc do lozka .
  17. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Wylot do Bosni planowo , a ladowanie nawet przed czasem . Lotnisko w Tuzli nic sie nie zmienilo i dalej przypomina opuszczony 15 lat temu magazyn obuwia . Szybka i sprawna kontrola ( sprawdzali certyfikat ! ) , jeszcze szybsze zlozenie rowerka i trzeba bylo znalezc miejsce na zmiane ciuchow. Zrobilem to na pobliskim parkingu (sucha laka przy jakiejs smrodce ) . Przebieralem sie tylem do minaretu , zeby nie urazic bosniackiego boga . To co pozostalo do zalatwienia to wymiana kasy i zatankowanie czegos do bidonow. Kase wymieniali w punkcie pocztowym , a sklep byl obok. Woda wlana , Radler ugasil pierwsze pragnienie ( bylo 35 stopni ! ) i czas w droge. Pierwsze 20 km jechalem przez male wioseczki , droga wewnetrzna ( kiepski beton i zwirki ) . Co chwile "jadowite" podjazdy ( moze niewysokie , ale mialy czesto ponad 15 - 25% ). Upal potworny , pot zalewa okulary , a trzeba grzac , bo mam 125 km do granicy z Chorwacja , (a godzina juz 12.30 ) . Plyny znikaja w takim tempie , ze staje na "tankowania " w co trzeciej wsi. Czasami jest Radlerek ( zeby sie do wody za bardzo nie przyzwyczaic ) ? . Widoki klasyczne , czyli wypalone sloncem lasy i drogi ktore nie widzialy deszczu od dobrych miesiecy. Muezini wzywaja do modlitwy ( wszak to piatek , czyli muzulmanska niedziela ) , a pod wsiowymi meczetami parkingi pelne samochodow. Po okolo 35-40 km wskakuje na asfali i podjazdy robia sie przynajmniej bardziej “ludzkie” , niz te wioskowo-wewnetrzne. Musialem ten dzien “zaprojektowac” w ten sposob (czyli wiekszosc asfalty ) , bo bym do granicy chorwackiej inaczej NIE dojechal. Kawalek drogi ze sporym ruchem , ale niebawem odbijam w lewo i sie bardzo ( ruch ) uspakaja . Mijam dosyc zaniedbane bosniackie wsie , tankuje kolejne litry plynow i odliczam kilometry do konca. Jade tez przez dwia "ciut" wieksze miasteczka ( Srebrenik i Gradacac ) i za tym drugim , wjezdzam do Rebubliki Serbskiej ( ktora jest czescia skladowa Bosni ) . “Jakosc” zycia sie natychmiast poprawila , domy duzo ladniejsze , ploty pomalowane i ogolnie to DUZO czysciej . Nasi bracia muzulmanie nie sa jednak “porzadkowym” narodem i roznice ( nawet gdyby nie bylo tablicy ) , ze wjezdzemy do Serbow , zauwazylby nawet slepy ( bylo ja tez CZUC ?) . Pozostaje mi moze ze 25 km plaskimi drogami . Dookola pola uprawne i laki , teren sie mocno “wyplaszczyl” i predkosc natychmiast wzrosla (do tego lekki wiaterek w plecy ) . Wjezdzam w koncu do celu etapu , czyli do miasteczka Samac ( czyta sie Szamac) . Spokojne , troche senne miasteczko , znajduje szybko centrum i “wywalam” duszkiem w knajpce dwa piwa . Maly objazd i udaje sie do motelu , ktory lezy 3 km za miastem ( przy samym przejscu z Chorwacja ). Szybka prycha , zmiana ciuchow i w "cywilkach " pedaluje z powrotem do miasta na kolacje . Zjadam co zamowilem , wypijam jeszcze 2 piwa i wracam (juz na lampkach ) do lozka . P.S. Caly dzien przejechalem TYLKO na szwedzkim jeszcze sniadaniu i jednym rogaliku ze zdjecia. Nie moglem NIC w siebie wcisnac ( poza plynami oczywiscie ). P.S. W Bosni , najlatwiej jest po PIWIE rozpoznac , w JAKIEJ czesci kraju sie wlasnie znajdujemy. Jesli sa to piwa bosniackie lub chorwackie ( Sarajewsko , Tuzlanski Pilsner , PAN ) , to bedzie to na 100% czesc muzulmanska , jak serbskie ( Lav , Jelen , Nektar ) , to na 100% czesc serbska ? Ponizej kilka fotek :
  18. jarek996

    Nasze Pedałowanie ...

    Po co Ty zalaczasz filmy jakichs frustratow ? Cytuje pierwszego " Gravelem przejechalem w tym roku jakies 300 km " . Ja przejechalem w tym roku ( JUZ ) jakies 5 000 km i sie nie wymadrzam , czy ludziom jest gravel potrzebny , czy nie. Niech sobie kazdy sam w zaciszu domowym zdecyduje JAKI rower jest mu potrzebny i JAKI go uszczesliwi . Powiedz Erwin O CZYM mam z tym gosciem "dyskutowac" , albo jakich jego rad sluchac ? Gdzie on byl tym swoim gravelem , ze sie tak madruje ? Ja moglbym tutaj pisac relacje na 100 stron ze swoich wojazy i mialbys przez tydzien rumience czytajac CO ja przezylem , a Ty sie podniecasz jakims gamoniami ( ten drugi z kolei , Bog wie kto , bedzie mnie uczyl w JAKICH skarpetkach wypada jezdzic i opowiada o bledach szosowcow ). Kim on jest , ze bedzie mi mowil o bledach szosowcow ? Przejechal moze ( ale tylko MOZE ) 15 amatorskich maratonow i wielki znawca mi sie znalazl. Smiac mi sie z takich gosci chce. Przezyli razem 1/10 tego co ja , widzieli moze 1/100 tego co ja ( o rowerze pisze ) , ale ja sie nie wymadrzam i nie daje ludziom idiotycznych porad , bo KIM ja w sumie jestem ? Na 100% zadnym autorytetem kolarskim. Jedyne co moge , to opisac swoje przygody , bo sa NAPRAWDE moje i sie NAPRAWDE wydarzyly. Temat byl o NASZYM pedalowaniu , a Ty z uporem maniaka zasmiecasz go swoimi filmikami . Wstydz sie Erwin ! ? P.S. Wolalbym poczytac ( serio ! ) o TWOJEJ jezdzie , TWOICH przygodach , jak sluchac "kolegow" z powyzszych filmow. Ja w kazdym razie opisze swoja wyprawe Tuzla-Budapeszt ( 30.06 - 05-07 ).
  19. jarek996

    Witam,jaki to silnik

    Pawel , kurka wodna ; WEZ SIE W GARSC !!!
  20. Mam nadzieje ze zwiedziles kopalnie soli ? Mozna pograc w pingla , albo poplywac lodka ? W okolicach Cluj bylem moze z 5 lat temu ( oczywiscie rowerem ) . W ostatni dzien pojechalem do Turdy obejrzec kopalnie i slynny wawoz . Rumunia to wspanialy kraj z przegoscinnymi ludzmi. Bardzo lubie tam jezdzic rowerem .
  21. jarek996

    Witam,jaki to silnik

    Myslalem , ze to "nasz" Moki ( ten ktory tak dlugo szedl ) ? Tyle tego "mamy" , ze mi sie czasem miesza w glowie .
  22. jarek996

    Witam,jaki to silnik

    Mariusz , moze lepiej ; NAJWSPANIALSZY Sim na swiecie , a z drugiej strony : KTORY POWSTAL ( tez ) DZIEKI NAJWSPANIALSZEMU JARKOWI NA SWIECIE ?
  23. Bylem w Rumunii miesiac temu . Na peryferiach syf jak w Albanii. Plonace wysypiska za kazda wsia , polowa syfu laduje w rzekach. KATASTROFA ! Ale Albania i tak wygrywa ? Moze to troche OT , ale OK : Zeby nas modzi nie pogonili za zasmiecanie tematow , wrzucam kilka zdjec "lotniczych" . Pierwsze to jakas stara "baza" lotnicza z hangarem w skale w miescie Kuçova , reszta z Tiranskiego lotniska. P.S. Smiglo w Antku sie kreci , sprawdzalem ?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.