Z dużym zainteresowaniem przeczytałem publiczną wymianę zdań między producentem turbinowych silników modelarskich Panem Tomaszem Kicińskim a Panem Karlheinz (Robercie, mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętasz ze wspólnych startów w Ułężu k/Dęblina). Odkładając na bok rozliczenia i zalezności finansowo-handlowe między Panami chciałbym zauważyć techniczne aspekty problemu;
Drogi Robercie,
Decydując się na zakup turbinowego silnika odrzutowego od polskiego producenta zapewne miałeś świadomość udziału w wydarzeniu pionierskim albowiem znając Twój upór i zaangażowanie wiedziałeś,że konstrukcja silnika w roku 2002 nie moze być zbliżona do ideału a tym samym wolna od wad, które mogą się ujawnić tylko i wyłącznie w eksploatacji.
W swoim czasie brałem udział w modernizacji samolotu I-22 IRYDA polegajacej m.in. na wymianie silników SO-3W na nowe, też polskie K-400 "Kaszub". Był to czas kiedy polscy menedżerowie lotniczy mysleli, że rzucą na kolana swiat nowym polskim samolotem i nowym polskim silnikiem. To był szalenie kosztowny i wstydliwy bląd. "Najstarszy" protpotyp K-400 napracował na hamowni ....400godz. W locie zachowywał sie dziwnie i nieprzwidywalnie. Przekładając to na rzeczywistość modelarską: potrzebne są tysiące godzin pracy dynamicznej silnika (w locie) i lata eksploatacji, aby wyeliminować i ulepszyć większość wad. Ty brałeś w tym udział jako oblatywacz i uzytkownik. Rozumiem, że jako kupujący zainteresowany byłeś tylko użytkowaniem silnika w modelu latającym.Myślę, że w takim razie ten silnik nabyłeś zbyt wczesnie....