-
Postów
4 651 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Treść opublikowana przez jarek996
-
Najscislej, to Pawel wspolpracuje z kolega z polnocy!!!
-
No a ja mam rower BMC ? 6,6 kG i 8600 EUR. Chyba wychodzi "na wage" drozej jak silnik (albo przynajmniej podobnie) ? Czyli mozna Cie nazwac ruska onuca i ruskim agentem? Oczywiscie zart ? Na szczescie wiem, ze Ty ZNASZ sie na zartach i sie nie obrazisz ? Ja jako totalny amator, zastanawiam sie czesto, jak to jest, ze taki Giena potrafi w garazu "produkowac" silniki, jak doswiadczona fabryka CMB (a moze nawet lepsze). To samo jest chyba z Pawla silnikami i zreszta wiekszoscia do wyczynowych uwieziowek.
-
Amerykanskie nieuki "zrobily" tez kiedys "KOKSA" na ktorym (na wielu roznych modelach) wychowaly sie tysiace kolejnych nieukow-modelarzy. I tak to nieuctwo sie wlasnie poszerza. Pozniej nieuki ida do pracy i buduja rozne F-15, f-16 i inne "EFY" + BOEINGi ktore prawie caly swiat chce miec i na nich latac?
-
Arek, nie ma co ze naszych zwyklych silniczkow robic promow kosmicznych. Kup dobry spray do broni, prysnij zacnie przez gaznik i swiece (jak ma dluzej lezec), pokrec i wystarczy. Jakies plukanki ITP, to moze w wyczynie, ale nie w NORMALNIE uzytkowanych, "codziennych" silniczkach. Ja czasem NICZYM kilka lat nie psikalem (zapomnioalem, albo poszedlem w rower), a silniki po odpaleniu chodza jak zwykle. Nie ma co "isc w przesade" ?
-
-
Poniewaz kolega chcialby rower i na dluzsze przejazdzki po sciezkach i lesie (ale zadne tam moje tempo) i czasem w lzejszy teren, wiec zaproponowalem mu ( zawsze lepiej eksperymentowac na obcych ?) w pelni zawieszonego gravela! Znalezlismy nowa rame za 1000 EUR (NINER MCR 9 RDO Gravel-Rahmenset mit Dämpfer Carbon Neu in Rheinland-Pfalz - Lascheid | Fahrrad Zubehör gebraucht kaufen | eBay Kleinanzeigen ist jetzt Kleinanzeigen), kola dla niego mam, grupa (1x11 SRAM FORCE) za 500 EUR (uzywka). Dojdzie przedni amor ( Rockshox RS1 29" Carbon Solo Air 100mm ) i jakies duperele typu kiera i siodelko. Rower jest ciekawy sam w sobie i mysle , ze dla niego bedzie w sam raz. On teraz ma jakies pseudo "gorale" wazace 17 kg. Mieszka w Berlinie, ale sporo podrozuje wiec jakies gorki i teren zdarza sie czesto. Oto kilka fotek ewentualnego "projektu". P.S. Rama ( z zawieszeniem tylko 60 mm) to NIE jest "przystosowana" rama MTB! To jest zupelnie inna geometria i projektowana byla w 100% wlasnie do TEGO projektu.
-
Alez oczywiscie! Popelnilem juz kilka "skladakow" (choc u mnie skladanie wyglada bardziej"ludzko")? Na jednym smigam juz 13(14?) lat i na razie ani mysle zmieniac (choc wiadomo naprawde, ze caly czas o tym mysle?). Mooja obecna szosowka to wlasnie taki skladak. Rama kupiona na E-Bay (francja) , kola z Anglii, osprzet (Campa) u siebie, a reszta popzbierana z sieci. Tak samo zbudowalem gorala (dawno temu, jeszcze na kolach 26 cali), ale go natychmiast sprzedalem (Specialized S-Works Stumpjumper). Moj stary (juz sprzedany) rower crossowo-zimowy, tez zostal przeze mnie zbudowany. Jedyny jaki kupilem caly, to ten gravel na ktorym smigam na moje wyprawy. Choc wlasnie rozmawiam z kolega z Berlina, aby mu zbudowac jakiegos fajnego gravela (zsukamy mu w ogloszeniach, ale zawsze jest "cos" co przeszkadza. Zalaczam zdjecia moich "skladakow". Budowanie rowerow jest dla mnie chyba przyjemniejsze, jak budowanie modeli (no i jazda na nich przyjemniejsza, jak latanie). Czy STETY, czy NIESTETY, na to nie mam 100% odpowiedzi?
-
Co Wy w golfa tam gracie na tym swoim poletku??? Twoje zdjecia z telefonu sa lepsze jak moje z aparatu ? Kto sie fotografem urodzil, ten modelarzem zawsze bedzie kiepskim ?
- 1 177 odpowiedzi
-
- 1
-
- Trójmiasto
- ESA
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
To chyba normalne, ze chlanie gorzaly (i to jeszcze w powietrzu) MUSI sprawic wieksza radosc!!! Wieksza od wszystkiego innego ?
-
No a przeciez to sa tylko skroty! Mam raczej DOSKONALA pamiec, wiec moglbym KAZDA moja wyprawe opisac prawie w MINUTACH ? Jak sobie czasem do nich wracam, to pamietam co sie wydarzylo pomiedzy kolejnymi zdjeciami (i to ze szczegolami).
-
No i nadchodzi dzien powrotu, czyli NIEDZIELA. Wstaje o 6.30 (mam do Larnaki 86 km z jedna wspinaczka na 550 m). Zaczyna juz switac , montuje sie na tarasie domku i robie sobie (a raczej otwieram pudelko) sniadanko. Poniewaz sniadania serwuja od 8.00, wiec zaopatrzyli mnie sniadanie "pudelkowe". Kawe skubnalem poprzedniego dnia (troszke kawy instant i mleko), czajnik mam w pokoju. W absolutnej ciszy (przerywanej czasem strzalami mysliwych w gorach), spozywam tureckie sery, oliwki imiod i nutelle popijajac kawa z mlekiem. Ubieram sie niespiesznie, pakuje rzeczy, "zapinam" Garmina, zamykam domek i zmykam. Najpierw stara droga przy samej wodzie , a po kilku km skret w strone gor. Przejezdzam przez miasteczko Tatlisu i tutaj konczy sie asfalt. DO miasteczka droga piela dosyc ostro (10%?), a za miasteczkiem jest tyle samo, ale po kamieniach i zwirku. Spotykam turystow (piechurow) i pytam sie czy to droga na Larnace. Smieja sie i mowi, ze nie, ze to na Nikozje. Potem stwierdzaja, ze rowerem i tak nie wjade. Pojechalem dalej i tyle ich widzialem. Wspinaczka zajela prawie godzinke, ale widoki byly wspaniale. Pozniej dlugi i sredniej jakosci (kamienie) zjazd. Trzeba bylo zachowac ciagla czujnosc. W gorach dziesiatki mysliwych z psami, ale psy nie byly mna w ogole zainteresowane. Dalej zjezdzajac dojezdzam do asfaltu, a po kilkuset metrach skrecam i wjezdam na duzo gorszy. Po kilku nastepnych kilometrach znowu wjazd na drogi gruntowe i znowu mysliwi. No i dalej, az do granicy to ciagle zwirki, piaski ITP, a czasem kilka km asfaltu miedzy wsiami. Dojezdzam do granicy, ostatnie piwo w "Turcji" i jazda w strone Larnaki. Mam 20 km do hotelu, ale miasto objezdzam wielkim lukiem jadac co chwile jakimis osiedlami domkow i mieszanymi drogami. W koncu wjezdzam w stare miasto i po 5 min. jestem przy hotelu. Mam 4 godz do samolotu. Zakupuje piwo i zaczynam sie powoli pakowac. Przebieram sie i myje i ide na male jedzonko. Pozniej zabieram torbe z rowerem (mialem ja w hotelu) i udaje sie na przystanek. Kradne jeszcze kilka pomarancz z drzewa przy przystanku i po 5 min. jestem na lotnisku. Zdaje rower, zamawiam kawe z ciachem i po pol godzinie przechodze kontrole bezpieczenstwa. Po godzinie wsiadam do samolotu, zasypiam i budze sie 10 min. przed ladowaniem. Przejscie przez granice (Cypr NIE jest w Schengen), pociag do Malmö przez ciesnine i jestem w domu. Wspanialy grudniowy wyjazd i baterie naladowane do lutego.
-
jaki model polacacie do nauki szybowania/akrobatyki 3d
jarek996 odpowiedział(a) na bossman11 temat w Od czego zacząć??
Amadeusz, od CRACKa trzymaj sie jak najdalej. Znasz pewnie stare (ciagle aktualne) przyslowie ; CRACK I HERA, TO SA DZIECI LUCYFERA ? -
SOBOTA Budze sie planowo o 6.00 (5.00 w Szwecji ?), gdy juz lekko swita. Jestem NIEPRZYTOMNY, a zebro dalo mi niezle popalic (wszelkie przewracanki nocne, to byly pobudki z jekiem bolu). Toaleta poranna, zjadam wczoraj zakupione jogurty z fajnymi buleczkami ( kupione rowniez wczoraj u piekarza), przebieram sie leniwie, pakuje rzeczy i NIESTETY musze jechac. Mam dzisiaj 140 km i 1700m przewyzszenia, ale z tego 1400m zwirami i kamolami ? Na poczatek zjazd z powrotem ku morzu (w te strone z ktorej wczoraj sie wspialem, ale inna droga). Zjezdzajac, otwiera sie przede mna wspanialy widok wybrzeza i niesamowite plaze. Wiatru prawie nie ma, jade od rana "na krotko" bo jest cieplawo. Zjazd na stary dziurawy asfalt i tak ze 20 km lekko falujaca droga. Raz jade blisko wody, raz troszke dalej, ale wszystko w granicach 500m. Nagle zblizam sie (po lekkiej wspinaczce) do bramy (otwartej) i wjezdzam do rezerwatu. Jest to ostatnie 5-7 km cypla na pn-wschodniej czesci Cypru. Droga przechodzi w szutrowa i zauwazam, ze lancuch nie wchodzi mi na male kolka przerzutki. Staje i prostuje hak przerzutki. Robie to BARDZO delikatnie, bo zlamanie haka, to koniec podrozy. Czekam na rezerwowy, ale nie zdazyl dojsc przed wyjazdem. Sa to efekty wczorajszej wywrotki. Staje jeszcze ze dwa razy, reguluje (linka) przerzutki i zaczynaja w koncu dzialac poprawnie. Po chwili dojezdzam do "konca" Cypru. Stoi tutaj jakis budynek, a na nim dwie wielkie flagi (dzisiaj nie lopocza, bo brak wiatru): Turcji i Cypru Polnocnego. Robie tylko zdjecia, bo plan byl taki, ze sie tutaj wykapie. Niestety z powodu zebra nie mam ochoty na dodatkowe zajecia fizyczne (no a najpierw trzeba jeszcze zejsc po skalkach do wody, bo tutaj niestetety nie ma piaszczystej plazy). Wsiadam na rower, odnajduje slad i udaje sie w kierunku zachodnim, jadac ciagle bardzo blisko wody. Mijam stada dzikich oslow (to wizytowka Cypru), weze wygrzewajace sie po chlodnej nocy w promieniach porannego slonca i probuje nie upasc, grzeznac czesto w piachu. Droga wije sie wzdluz brzegu, odjazdzajac czasami od niego na mksymalnie kilkaset metrow. Tam czekaja krotkie, ale dosyc strome wspinaczki i za chwile ostry zjazd w dol z powrotem na poziom morza. I tak 20 km. Mijam ruiny starych kosciolow i kamienne resztki innych zabudowan. Na 25 km spotykam PIERWSZEGO czlowieka (rolnik jezdzacy traktorem po nieurodzajnej ziemi). Po jeszcze dziesieciu km, dojezdzam do nadmorskiej restauracji przy PRZECUDOWNEJ piaszczystej plazy (Ayios Philon Beach). Spozywam piwo (w towarzystwie rozgadanych policjantow pijacych caj), Cole i ruszam dalej. 6 km wspinaczki w "masyw" i od tego momentu jade juz tylko gorami. Pada mi telefon, wszystko idzie wolniej jak obliczalem i wiem juz, ze z gor bede zjezdzal w polciemnosciach (a mam jeszcze 90 km!!). Nie robie zadnych postojow (i tak nie moge robic fotek, bo bateria mi padla), Drogi sa w gorach szutrowe, calkiem fajne i nawet bez wiekszych dziur. Czasem za duzo kamieni, ale mam grube opony wiec jakos idzie. Zap....am ile nogi daja, choc czasem zebro mowi "WOLNIEJ". Kilometry mijaja BARDZO powoli zostaje mi 15 km do celu podrozy, z tego 12 zjazdu lasem. Robi sie juz szaro, a ja mam tylko mala TYLNA lampke. Laduje ile sie da i na szczescie droga w dol jest calkiem niezla (choc to oczywiscie zaden asfalt). Dobijam w koncu do drogi glownej idacej wzdluz wybrzeza, zjezdzam z niej na stara droge idaca wzdluz wybrzeza i mam dwa km do celu ! Dojezdzam do moich bungalowow. Jestem calkiem wypruty i jedyne co mnie cieszy, ze jest dzisiaj DUZO cieplej jak wczoraj. Odbieram klucze do domku i nastawiam bojler. Znow czekanie, ale ten ma moze tylko 60L, wiec po godzinie bedzie kapiel. Przebieram sie i ide do knajpy polozonej w polowie na nadmorkiej skale. Zamawiam piwo i kalamary z frytami. Jak to na Cyprze, najpierw dostaje wielka salatke z meze i masa pieczywa. Zjadam ja razem z psami (dostaja pieczywo) i wchodzi danie glowne. Niespiesznie spozywam, zamawiam caj i siedze delektujac sie widokiem. Slonce zachodzi calkowicie, wiec przenosze sie do srodka i pije jeszcze chyba z 7 malych herbatek (sam nalewam sobie z wielkiego zbiornika; jeden kranik esencja, drugi woda). Gadam pol godziny z barmanem i recepjonista w jednym i okazuje sie , ze jest bylym kolarze, bylym MISTRZEM ( juniorow) CYPRU POLNOCNEGO! Opowiada, ze wygral tez kilka wyscigow w Turcji i udowadnia to pokazujac statystyki z oficjalnej strony UCI. Pokazuje mu zdjecie innego kolarza (zrobilem mu fotke rano na stacjio beznzynowej ) i smiejac sie mowi , ze to OBECNY mistrz, ale seniorow ? Tak wiec spotkalem w jeden dzien wszystkich mistrzow kolarskich Cypru Polnocnego. Ide w koncu wziac pryche i stoje pod ciepla woda chyba z 15 min. Ubieram sie i schodze jeszcze raz do restauracji. Zamawiam hamburgera z frytami, piwo i na koniec likier ZIVANIA, specjalnosc Cypru. Gadam jeszcze chwile z "mistrzem" i o 10.00 udaje sie spac. Zasypiam natychmiast.
-
Zlamac oczywiscie nie zlamalem. Stluczone raczej. Kiedys mialem dwa pekniete (tez rower), wiec znam sie na tym ? Pol godziny na codzienne spelzanie z lozka, a pozniej wstawanie do pionu 15 min., placzac ciagle z bolu. No i strach przed kichnieciami i glebszym kaszlem ?
-
No wiec w czwartek zap........am CALY bozy dzien (dobrze, ze spakowalem rower i reszte, juz poprzedniego dnia), zjadam kolacje i kolega podwozi mnie na pociag do Kastrup. Odprawiam rower i udaje sie na piwo (po kontroli bezpieczenstwa). Wsiadam do polpelnego samolotu, znajduje wolny rzad (3 miejsca), startujemy, skladam podlokietniki i wale w kimono na trzech fotelach. Budze sie sie na 15 min przed ladowaniem (spalem 3 godziny 40 min!!!) i walimy kolami o pas w Larnace. Jest (tutaj) godzina pierwsza w nocy. Skladam rower, torba na plecy i jade do hotelu San Remo. Klade sie spac i LEDWO wstaje o godz 7.00 (6.00 w Szwecji). Zwlekam sie na sniadanie (ten hotel ma NAJGORSZE sniadanie jakie jadlem w mojej hotelowej historii!!!), przebieram sie, zostawiam torbe na rower w "bagazowni", wlaczam Garmina i ruszam. Mimo ze jest wczesny ranek, swieci juz sloneczko i jest na 100% okolo 16 stopni. Mimo to jade w koszulce z dlugim rekawem (w sumie nie wiem dlaczego). Wyjazd przedmiesciami z Larnakei i wjezdzam w koncu na szutry. Kieruje sie w strone przejscia na turecka strone w miejscowosci Beyarmudu. Pokazuje dowod, Pan Turek milo kaze mi "spadac", bez zbednych pytan i ceregieli. Skrecam natychmiast (za granica) w prawo i wale szutrem wzdluz plotu strefy buforowej. Po kilku km. dojezdzam do wiezyczki wartowniczej i widze machajacego do mnie soldata. Po turecku (bo na 100% nie po angielsku , polsku czy szwedzku) krzyczy, ze dalej jest zakaz i ze musze zawracac. Dziwne troche, ze dopiero w polowie odcinka. Zawracam wiec i musze "nadjechac" dobre 12-15 km. Pozniej odbijam znowyu na szutry i wale w strone cypla Rizocarpaso! Fajne drogi, co 5-8 km przejazd przez "tureckie" wsie. Panowie siedza i pija herbatke, psy biegaja beztrosko miedzy pojazdami. "Podkradam" co jakis czas fige czy inne pomarancze i tak sobie jade dalej cieszac sie sloneczkiem i ciepelkiem( zmienilem juz koszulke na "krotka"). Mijam kolejne wsie, przecinam czasem jakies wazniejsze drogi, ale raczej caly czas szutry. Na stacji benzynowej kupuje "burka" z serem i szpinakiem i popijam to "ajsti". Ruszam dalej i widze pierwsze fajne kozy (z BAAAARDZO dlugimi uszami). Przejezdzam przez wielkie smieciowisko (tak mnie prowadzi Garmin), za smieciowiskjiem gorka, wiec sie rozpedzam i w tym momencie z pobliskiego hangaru biegnie na mnie okolo 25-40 psow !!! Nie moge uciec (jade z gorki, a przede mna prosta i psy) wiec staje i zsiadam migiem z roweru. Nie mialem jeszcze planu na obrone, ale wiedzialem ze to nie 2-3 psy i ze zwyczajnie zaslonie sie rowerem (jak to juz czasem robilem). Przeciwez te 30 burkow mnie zwyczajnie otoczy i zagryzie!!! W tym momencie widze jednak, ze ZADEN z nich nie szczerzy zlowrogo klow, ogony im sie "machaja" i sa jakies takie NIEAGRESYWNE. Stoje przy rowerze, a ze dwa zaczynaja na mnie skakac, ale przyjaznie, machajac ogonami i cieszac sie jakby widzialy swojego pana po 5 latach rozlaki. Reszta tez podskakuje radosnie, a szczekanie (i piski) jest tez TYLKO radosne. Mysle sobie WTF??? Czym zasluzylem sobie na te milosc? W tym czasie dobieglo jeszcze z 15 i tak skacza i biegaja (czesc sie kladzie machajac ogonami) dookola mnie, Pozniej zaczynaja mnie lizac po moich swiezo ogolonych nogach (brak soli???) i wtedy juz naprawde zglupialem. Zaczalem je glaskac (walczyly miedzy soba o dojscie do glaskania). Lizaly mnie po nogach, a reszta skakala radosnie . Postalem z nimi z 5 minut i ruszylem (juz bez strachu) przed siebie. Z 5-6 z nich, ruszylo za mna (ale raczej chcac sie bawic) i po kazdych 100 m ze dwa stawaly patrzac jeszcze chwile i w koncu zawracajac Jedem biegl ze mna moze kilometr! Stanalem na koniec, wyglaskalem go od golej skory i pojechalem ogladajacac sie do tylu. Siedzial i patrzyl na mnie jeszcze z minute, potem powoli zawrocil i zniknal mi w koncu z pola widzenia. Staje w nastepnej wsi , kupuje browca i probuje to przetrawic, ale nie wiem JAK sie za to zabrac. Dziwna psia historia bez logicznego wytlumaczenia. Robie fotki jakiegos starego greckjiego kosciola (teraz jest magazynem) i jade dalej. Dojezdzam w koncu do morza i jadac taka polplazowa droga chce zrobic fotke (rzadko sie zatrzymuje, przewaznie wale fotki "w locie"). Przymierzam sie i nagle czuje jak kolo grzeznie w piach, obraca sie o 90 stopni, a ja wyskakuje z siodla. Zamiast natychmiast rzucic telefon na piach i probowac chwycic z powrotem kierownice (tak sie najbezpieczniej upada) trzymam go wysoko i wypadajac w powietrze wale klata w bok kierownicy. Laduje w piachu i ledwo oddycham. Trafilem w kiere ZEBREM! Lekki obtarcia do krwi (kolanio i lokiec), ale najbardziej boli mnie zebro. Ciezko mi sie oddycha (a puls mi jeszcze skoczyl). Zbieram rower, prostuje wozek przerzutki i jade dalej (a raczej wracam, bo piach robi sie NIEPRZEJEZDNY). Okazalo sie ze wczesniej (przed upadkiem) zgubielm slad, a moja droga szla 20 m wyzej. Otrzepuje ( w"locie") resztki piachu, adrenalina siada do normalnego stanu i teraz dopiero zaczyna bolec. Mam jeszcze z 60 km i nie ma alternatywy. Dusze ostro, bo wiem, ze o 16,30 bedzie juz ciemno. Staje na kolejne piwo (musze ukoic troche nerwy), przemywam rany mokra serwetka, zjadam jakiegos batona i jazda! Szutrami i kiepskim asfaltem dojezdzam w koncu do poczatku "wspinaczki", ktora prowadzi mnie do miasteczka Dipkarpaz. Lezy ono na (tylko) 200m, wiec wspinaczka jest krotka i malo wymagajaca. Kupuje picie (i kabel do Iphona) na stacji benzynowej i szukam hotelu. Hotel jest 150m dalej, znajduje wlasciciela (jest w swoim sklepie "1001 drobaizgow" 200m od hotelu). Dogadujemy sie na 35 EUR bez sniadania (chce ruszyc o 7.00 wiec na sniadanie musialbym czekac godzinke), wlacza mi bojler i mowi ze za godz. bedzie ciepla woda. Jestem JEDTYNYM gosciem! Zapada zmierzch i nie chce czekac bezproduktywnie na kapiel. Przebieram sie (przemywajac tylko rece i twarz) i na "brudasa" udaje sie do knajpy. Zamawiam grilowana jagniecine z "oprawa", do tego piwko, a po posilku herbatke. Siedze jeszcze chwilke ogladajac z panami Turkami i zenskim personelem kuchennym tureckiego tasiemca. Albo calkiem fajne "aktorki" w nim wystepowaly, albo jestem po prostu zmeczony. Wracam do hotelu, woda nagrzala sie do 30 stopni, wiec myje sie ze lzami w oczach (jestem lekko przemeczony i w jakis dziwny sposob wyziebiony) i naprawde czekalem na ten prysznic jak na godne podsumowanie dnia. Niestety wyszla zimna kapiel. Przykrywam sie szczekajac zebami (choc na zewnatrz jest 16 stopni) i natychmiast zasypiam.
-
Ja wczoraj otrzymalem NOWA (jeszcze oryginalnie ofoliowana) knige do mojej (sporej juz, mysle) kolekcji. Jak wiekszosc pewnie wie , LUFTWAFFE, to nie tylko piloci, ale cala masa "pomocnikow" przeroznej masci. I wlasnie o ich umundurowaniach i dystynkcjach traktuje ta pozycja.
-
No to ja juz (od wczoraj) po Cyprze! Opisze troszke pozniej, bo mam mase papierkowej roboty i musze byc z tym gotowy na jutro rano. Jak zdaze to wieczorem, jak nie to jutro. Zdjecia (z pierwszego dnia), zalacze za to juz TERAZ!
-
Dotarla dzisiaj do mnie nowa,i rzadka ENYA 40 4C open rocker. "to jedna z największych i najmocniejszych jednocylindrowych jednostek napędowych SAITO" Dobrze, ze nie napisal NAJWIEKSZA i NAJSILNIEJSZA jednocylindrowa jednostka napędowa SAITO Taka (nowa), to lezy u mnie w szafie i czeka na lepsze czasy - SAITO ZEUS 220 ?
-
Hebel dla ubogich ?
-
Niewiele sie tutaj posunelo. Ja w tym czasie zjechalem pol Cypru rowerem.
-
Mam taka (Proxxon) !
-
-
Siedze sobie, pracuje(w domu),a tu nagle; PUK, PUK! No i stoi pan listonosz z wielka koperta. 322 strony czytania z wypiekami na twarzy! Co za cudowna pozycja!!!