RUMUNIA 2021
Wylot wieczorem z Malmö , ladowanie w Bukareszcie o 1.30 . Doczlapujemy sie do hotelu ( 1 km ) skladamy rowery i wskakujemy do lozek okolo 3.00 ( czas w Rumunii posuniety o godzine ) . Spimy w przylotniskowym Hiltonie , pobudka o 7.00 , sniadanie okolo 7.30 . Przed nami 146 km i 1700 m przewyzszenia . Niby malo , ale polowa zwirami w lasach , wiec trzeba wziac poprawke. Najpierw jednak trzeba wydostac sie z Otopeni ( polnocna dzielnica Bukaresztu , w ktorej znajduje sie lotnisko ) . Jedziemy dzielnicami domkow ( ogrodzonych jak fortece ) , przy drogach ( i przed domami ) sterty smieci ( butelki , puszki , jakis gruz i Bog wie co ) . Rumunski smietnik wita nas juz od pierwszych kilometrow. Jedziemy przez jakies dziwne dzielnice , gdzie domy , lub bloki ( niektore ) stoja doslownie w srodku pola !
Po kilkunastu kilometrach zaczynaja sie szutry i jazda w polach kukurydzy , ktora zaczyna juz przysychac i za chwile berdzie pewnie zbierana. Mijamy wioski , w kazdej atakuja nas stada psow ( te ataki , to raczej podbieganie z warczeniem , ale bez szarpania za lydke ) . Przy wiekszych bastardach stosuje sztuczke “gruzinska” , czyli staje , podnosze wirtualny kamien z ziemi i sie zamachuje na szczekacza. Pomaga w 100% .
Widac , ze byly tak juz wielokrotnie potraktowanie i nie ida w pelne zwarcie ?.
Wjezdzamy do cyganskiej wioski ( ale chyba jakiejs bogatszej ) , bo wszystkie domy murowane ! Syf niesamowity , ruch jak w ulu , a kolega Szwed jest w lekkim szoku ? .On dotychczas byl TYLKO w Polsce i Czechach , wiec wiele przezyc jeszcze przed nim . Jadac , pozdrawiamy wiekszosc mijanych rzymskich zaprzegow ( normalny i pelnoprawny srodek transportu w Rumunii ) , bo niewiadomo CO sie moze przydarzyc , a taki pozdrowiony na 100% nas zapamieta z dobrej strony . W koncu kolarzy , to tam naprawde jak na lekarstwo ( przez 3 dni minelismy moze ze 20 , z tego 10 osobowa ustawke pod Brasovem ) . Wioski wygladaja ZLE , domy otoczone koszmarnymi muro-plotami , standard “otoczenia” na stare
3 minus. Poza wsiami sa dzikie wysypiska ( czesto plonace ) i to juz bylo ze duzo dla Henrika , bo az skomentowal , ze TAK nie powinno byc i jest to barzdzo smutne ( i mial racje ) . Rumuni sa nieamowitymi brudasami jesli chodzi o srodowisko i niestety , to nie sa tylko Cyganie. W wioskach Cyganie mieszkaja zazwyczaj na koncu ( lub na poczatku , jak kto woli ) , a syf jest w CALEJ osadzie . Butelki , jakies czesci samochodowe , plastiki , palety . Generalnie k…a WSZYSTKO !!! Szkoda ze mam bardzo malo zdjec , ale jadac we trzech , jest duzo ciezej stawac i dokumentowac zdarzenia.
Droga zaczyna byc powoli pofaldowana , zaczynaja sie lasy , a czasem konieczne sa przeprawy przez rzeki , gdyz nasza droga tak prowadzi , a mostu brak !!! Dobrze ze sa miejsca z plytsza woda gdzie mozna przejechac , albo jakos przejsc , PRAWIE sucha stopa.
W lasach mijamy czesto rzymskie zaprzegi z pozdrawiajacymi nas dziesiatkami mlodych Rzymian . Po okolo 60 km niesmialo proponuje kolegom pierwsze piwo i pada na :
Smak zaden ( moze to przez moj brak smaku ? ) , ale chyba raczej nie , bo koledzy TYLKO wypijaja i jedziemy bez zadnego komentarza dalej. Zaczyna sie coraz ciekawiej “terenowo” , gorki robia sie coraz wyzsze , a drogi coraz bardziej krete :
Jako ze jestesmy niedaleko Ploiesti , ktore alianci bardzo mocno bombardowali w czasie WW II ( przemysl naftowy i produkcja paliw , a nalezy pamietac , ze Rumuni byli po stronie Niemiec ) , wiec widoki rodem z Teksasu nie powinny dziwic ( ten to nawet PRACOWAL !!! ) :
Coraz wiecej gor , ale na razie asfalt . Stajemy we wsi Talea . Pijemy jakiegos radlerka , krotka przerwa , podnosimy dupy , wsiadamy na rowery , a za zakretem asfalt “staje” deba ! Podjazd ma chyba ze 30 % i 300 - 400 m , za nim male wyplaszczenie ( tylko 20 % ?) , zakret i kolejna sciana .
I tak jeszcze ze 4 razy !!! Uda zapiekly potwornie , asfalt sie konczy i wjezdzamy w las :
W lesie spotykamy stado pasacych sie ( dzikich ? ) koni :
Do celu etapu ( miejscowosc Sinaia ) pozostaje moze ze 20 km lasem i 20 asfaltem . W lesie kolejne scianki , tetno idzie pod 90% , ale daje sie wjechac . dziury niesamowite , a na zjazdach to jest mordega ! Nikt jednak nie odpuszcza , bo BARDZO chcemy juz byc na asfalcie. Okazuje sie , ze do Sinaia bedzie jeszcze kilkanascie km pod gore ( 11km okolo 3-4 % , a reszta 6-8 % ) . Pozniej juz tylko z 5 km zjazdu serpentynami. Zakladam kurtke , bo jestesmy chyba na ponad 1100 m , godzina jest 18 z minutami i zaczyna byc zimnawo . Czekamy na dole na Tomka ( on wspina sie zawsze troszke dluzej ) i myslimy powoli o znalezieniu noclegu. W Sinai nic nie rezerwowalem , bo to takie ich Zakopane i miejsc noclegowych jest bardzo duzo. W koncu dojezdza do nas Tomek i ruszamy do centrum JESC ( i pic ) . Znajdujemy knajpke , zamawiamy i walimy w miedzyczasie po dwa browce. Tomek jest wegeterianinem wiec zamiawia jakies tam swoje rosliny , a my z Henrikiem po wielkiej pizzy i jeszcze po piwku . Nagle zrobilo sie potwornie zimno , nasze ciala wykonczone sa po 146 km walki , wiec organizm wpada w lekki "telep". Siedzimy jeszcze chwile , sciemnia sie zupelnie , wiec zakladamy lampki , jakies ostatnie ciuchy i mamy 2 km do noclegu. Przyjmuje nas dobrze nawalony pan , od ktorego chyba nawet ja ( przynajmniej w ten wieczor ) mowilem lepiej po rumunsku. ZMUSZAMY go do nastawienia budzika ( jego budzika ) na 7.00 ( biedny czlowiek , wstawac o 7.00 na takim kacu !!! ) , bo sniadanie musimy jesc o 7.30 i zmykac o 8.00. Zasypaiamy jak bobaski , nie bawiac sie nawet naszymi Iphonami .
P.S. Gdy rozpoczynalismy jazde ( rano ) , w Bukareszcie bylo moze z 18 stopni , w srodku dnia bylo okolo 24 ( i slonecznie ) , ale wieczorem ( wysokosc ) , temperatura spadla bardzo szybko do 8-10 stopni !!!