-
Postów
5 010 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
60
Treść opublikowana przez jarek996
-
Ci ktorzy nie lizneli wegierskiego , niech zapamietaja , ze nazwe powyzej czyta sie prawidlowo ; Badaczszony Surkebarat . Ichnie c , i s czyta sie jak cz i sz , a sz i cz , jak s i c . Dlatego nie mowimy BUDAPEST ( a tak sie pisze ) tylko BUDAPESZT . Dzien CZWARTY Wstalem o 8.00 , ale poniewaz wlascicielka gdzies pojechala , musialem na nia poczekac aby jej zaplacic za nocleg, bo wieczorem niestety nie zdazylem. Przyjechala po 30 min , rozliczylismy sie i ruszylem w strone Szekesfehervar . W pierwszym napotkanym spozywczaku zakupilem dwa jogurty i 4 "rohliki" ( maja takie same jak Czesi i Slowacy ) , ktore spozylem na lawce przed sklepem . Zatankowalem wode do bidonow i w droge ! Odjezdzam troszke od Balatonu , dokola mnie ciagna sie winnice na okolicznych wzgorzach , droga ciagle gora dol , ale to zadne Alpy , wiec predkosc osculuje okolo 27-33 km/h Po 30 km zaczynam zjazd w strone Balatonu i trafiam na mala kawiarenke , gdzie spozywam spozniona poranna kawe , jakies ciacho i lody . Sloneczko pieknie przygrzewa i zapowiada sie kolejny wspanialy dzien w siodle ! Jade moze 15 km i musze dopompowac przednie kolo. Wiem ze mam cos z detka , bo powietrze schodzi mi bardzo powoli ( od kilku dni ) , ale nie mam ochoty na grzebanie i wole dwa razy dziennie dopompowac. Tym razem robie to na “stacji” rowerowej , ktora jest tez kawiarenka , wypozyczalnia i serwisem . Poniewaz slonce juz w gorze , wiec zamawiam pierwsze piwo Koles dopompowal mi chyba do 5 atm , bo jadac asfaltem miedzy domkami letniskowymi , smiga mi sie jak na mojej szosowce !!! Kilometry mijaja dosc szybko , godzina jest w okolicach 12.00 , wiec czas na maly lunch. Zatrzymuje sie u starszych panstwa ktorzy prowadza knajpke dla rowerzystow , zamawiam pasztecika z jakims sosem ( nie wiem jeszcze z czym ten pasztecik ) i pierwszego dzisiaj szprycerka ?Pasztecik okazuje sie REWELACYJNY !!! W srodku ma farsz skladajacy sie z wegierskiej kielbasy , papryki , cukinii i cebuli ktory zostal przygotowany na patelni PRZED zawinieciem w ciasto . Zamawiam jeszcze jednego ( + jakies ciacho ) , zjadam , odpoczywam 15 minut zeby sie to wszystko w zoladku ulozylo i wsiadam na rower . Droga w 90% to asfalt (dokladnie jest to sciezka rowerowa wokkl jeziora ) raz ciagnaca sie przy jeziorze , a czasem od niego troszke “odjezdzajaca” . Ruch dosyc spory i trzeba przyznac , ze Wegrzy sa niezle “zroweryzowani” . Widac , ze jezdzenie rowerem dookola Balatonu musi byc popularne ! Stad tez pewnie tyle rowerowych “stacji” ( serwis z wypozyczalnia i knajpa ) i samych malych knajpek. Sa one nastawione w 95% na rowerzystow , bo wiele lezy w takim miejscu , ze odwiedzi je dziennie moze jeden pieszy ( samochodem czesto nie ma nawet jak ) . Oto dwa takie miejsca : Dojezdzam do cypelka na ktorym lezy miejscowos Tihany i postanawiam zjechac tam , aby “dorobic” troche kilometrow , bo idzie troszke za szybko. Z Tichany jest mniej jak 2 km do drugiego brzegu i jest to najwezsze miejsce na calym Balatonie. Odchodza stad statki turystyczne na druga strone , ale gdybym mial czas to walnalbym to raczej wplaw ? Postanawiam zjesc gotowana kukurydze ( i popic oczywiscie szprycerkiem ) , a pozniej znalezc jakies miejsce do kapieli. Udaje mi sie juz po 3 km ! Zrzucam ciuchy kolarskie , zarzucam slipy i wskakuje do Balatonu ! Woda klasyczna Balatonska , czyli ciepla , dosyc czysta , ale gliniasta ( takie jest tam dno ) . Po kapieli 15 minut wakacji ! Leze i nic nie robie ? Wysycham juz po 10 minutach , przebieram sie i jak nowonarodzony wsiadam na rowerek ! Mijam Balatonfured i kieruje sie na Balatonmadi ( ostatnie wieksze miasto przy Balatonie na mojej trasie ) . Staje tam tez na ostatniego balatonskiego Radlerka Zaczynaja sie moje ostatnie kilometry wzdluz Balatonu i widze go coraz rzadziej , wiec postanawiam to uwiecznic na zdjeciu Odbijam w Balatonfuzo na wschod , wspinam sie z 50 m w pionie i wjezdzam w koncu w jakis "teren" Takimi drogami jade okolo 20-25 km . Mijam jakies stare gospodarstwa i dziwne zaniedbane wsie , czesto z hinduska - rzymska wiekszoscia ? W lesie za wsia lapie pierwszego kapcia , a wsiowe psy biegna na mnie calym stadem ujadajac niemilosiernie. Nie dobiegajac do mnie zawracaja nagle i rowniez ujadajac wracaja do wsi !!! Faktycznie bylo to JEDYNE spotkanie z psami “na wolnosci” ! Co najdziwniejsze , to nigdy faktycznie nie zostalem nawet obszczekany , pomimo , ze ludnosc hindusko - rzymska zazwyczaj NIE ma pozamykanych bram na swoich posesjach , a ich psy nie sa uwiazane. Dojezdzam w koncu do wiekszej wsi i kupuje Radlerka Mam stad okolo 10-15 km do Szekesfehervar i do tego kupe czasu , gdyz poszlo dzisiaj jakos nadspodziewanie szybko ( mimo tak wielu przerw ). Wjezdam powoli na przedmiescia , a ciagna sie one chyba z 10 km. Dojezdzam w koncu do starowki i staje w malej winiarni , aby uraczyc sie zasluzonym szprycerkiem Racze sie dwoma i przy okazji okazuje sie , ze moj hotel lezy 50 m od winiarni ! Prysznic , przebieram ciuchy i ide polazic po calkiem przyjemnym miescie , jakim okazuje sie Szekesfehervar . Znajduje pozniej knajpke na wysepce miejskiego jeziorka , zjadam kolacje , wypijam jeszcze piwko i udaje sie do hotelu na zasluzony odpoczynek.
-
Jesli spie w malych rodzinnych pensjonatach to zawszemaja jakis zamykany garaz lub komorke. W hotelach nie wiedza za bardzo CO ze mna zrobic , a ja "goraco" tlumacze , ze mam "walizke" na stale przypieta do siodelka i MUSZE wziac rower do pokoju ? Powiem szczerze , ze chyba tylko raz zaproponowali swoje zamykane pomieszczenia , ale zazwyczaj mowia cos w stylu : no do pokoju to nie mozna , ale OK , ja w razie czego NIC nie widzialam ( widzialem ) ? Z racji tego , ze rzadkie sa w hotelach pokoje - jedynki , wiec zazwyczaj jest w dwojeczce miejsce i dla mnie i dla mojego rumaka. Dzien TRZECI : Budze sie o 8.00 w Kaposvar , wysmienite , typowo wegierskie , srednio kolarskie sniadanko , ktore na koniec poprawiam wielokrotnie arbuzem i melonem , bo zapowiada sie goracy dzien Przebieram sie w wyprane recznie ciuchy i schodze na dol swiezutki i pachnacy. Szybki wyjazd z Kaposvar ! Na poczatek asfalt i co kilka ( kilkanascie ) km zjezdzam na coraz gorsza droge. W koncu dojezdzam do jakiegos gospodarstwa i droga sie niestety konczy. Komputer pokazuje prosto , ale prosto sa tylko pastwiska . Trudno , jade tym pastwiskiem aby znalezc szlak za nim , mijam "mieszkancow" pastwiska , pozniej pol kilometra z buta swiezo zaoranym polem , a na koniec pol godziny starym lasem w metrowych pokrzywach. Po pokonaniu w/w trudnosci , wskakuje w koncu na fajne szutry i nimi ( na zmiane z kiepskimi asfaltami ) dojezdzam do Balatonu ! Teraz postanawiam troche zwolnic i zajac sie soba . Zaczynam od piwa , a za chwile znajduje “stacje” z winami i szprycerami ,wiec zamawiam dwa ostatnie wymienione , mieszane z roznymi winami. Stacja nazywa sie BOR TOUR , a BOR to o wegiersku WINO ? ( piwo to SÖR ) Teraz sciezka ciagnie sie miedzy domkami , wzdluz brzegu i tak bedzie prawie do konca. Staje w koncu na jakies jedzonko . Zamawiam gulaszowa i langosa . Langosa lubie zjesc raz na 5 lat , ale nie czesciej Do tego oczywiscie szprycerek !Po dosyc ciezkim obiadku ciezko sie tez jedzie , ale nigdzie mi sie dzisiaj nie spieszy , wiec gdy w koncu dojezdzam do Keszthely , staje w pieknym miejscu nad woda i schladzam sie szprycerkiem Siedzacy obok mnie Polacy zamawiaja NIESTETY po Carlsbergu ? Wsiadam na rower i nastepny moj stop , to lody ! Tak , tak ; lody BEZ szprycerka ? Kilometry mijaja i postanawiam znalezc bankomat , bo zaczynaja mi sie powoli koncza forinty. Zamiast bankomatu znajduje TAKIE cos !!! Pan dziadek z Pania babcia , zorganizowali przy domu mala rozlewnie win ( przychodzili ludzie z wlasnymi pustymi butelkami ) , ale lali tez te wina na miejscu , rowniez w formie moich ukochanych szprycerkow ! Zamowilem dwa ( dwa rozne rodzaje wina ) i pojechalem dalej . Powoli zaczalem rozgladac sie noclegiem , ale na bookingu w okolicy byla totalna pustka ! W takim ukladzie zaczalem klasyczne pukanie do drzwi , az doszedlem do wspanialej knajpy na pagorku. Byla to piwnica winna z karczma i rozlewnia win . Na poczatek zamowilem tylko szprycerka ( zmeczylem sie troche tym szukaniem ?) , ale wiedzialem ze do niej wroce !!! Po wypiciu , doslownie 100 m dalej znalazlem wolny pokoj ! Prysznic , zmiana ciuchow i migiem do knajpy ! Zjadlem kolacje popita winem ( tym razem BEZ wody ) , posiedzialem , popatrzylem na ludzi i udalem sie spac . Zrobilem 125 km , a miejscowosc do ktorej dojechalem nazywala sie Badacsony.
-
Prosze bardzo ! ? Milo ze Ci sie podoba Budze sie o 8.00 , ide na przepyszne sniadanko i po nim , czas “potaplac sie” w basenie z goracym zrodlem. Potem klasyczny basen , prysznic i czas sie przebierac w stroj "roboczy". Ruszam z Harkany o 9.00, zegnajac sie z sympatycznym miasteczkiem a przede mna , planowane 115 km do miejscowosci Kaposvar. Tankuje wode w miejscowym sklepiku i zaczyna sie asfaltami ( takimi najgorszymi ) .Po chwili wbijam sie w drogi gruntowe prowadzace glownie miedzy polami slonecznika Sucho jak na Saharze , kurzy sie potwornie , a wszystko to przylepia sie do spoconego ciala. Tankuje wode w kolejnych wioskach i tak na zmiane ; troche kiepskich asfaltow i gruntowki. Jestem moze 5 -7 km od miasta Pecs , gdy wjezdzam w podmiejskie winnice Czesc winorosli wyglada juz na jadalne ( pewnie jakies wczesne odmiany ) , wiec nie zastanawiajac sie dlugo , gasze nimi pragnienie. Zjadam dwie kiscie nie bojac sie ze przytyje , bo kradzione przeciez nie tuczy ? . Sa takie "za piec dwunsta" , ale juz slodkie i jadalne ! Pozniej zjazd w dol do Pecs i postanawiam zatrzymac sie troche w centrum , bo ponoc to ladne miasto . Faktycznie piekna starowka ( taka klasyczna austro - wegierska , wiec zatrzymuje sie na piwko Poniewaz jest dosyc goraco , wiec biore jeszcze szprycerka i powoli szykuje sie do dalszego pedalowania Wyjazd z Pecs to niesamowite gorki (niestety PODJAZDY ) , a pozniej dluzsza wspinaczka ( sciezka rowerowa ) na polnoc. Gdy dojezdzam na “przelecz” , zaczyna sie potworna ulewa z piorunami . W 30 sek jestem zupelnie mokry i zaczynam zjazd. Woda plynie strumieniami , zjazd trwa dlatego troszke dluzej niz powinien. Gdy zaczelo sie juz wyplaszczac , przestaje padac i przy okazji staje przy malej wloskiej knajpce zamawiajac lekki lunch Tym razem do picia TYLKO Cola , chwila oddechu , kawa i w droge. Jade dookola jakiegos jeziorka. Masa ludzi w domkach i pod namiotami , widac ze wakacje w pelni . Odjezdzam od jeziora i w zagrodzie na wsi spotykam moje ulubione zwierzeta ! Pogadalismy chwile , ale zrozumialy , ze musze jechac dalej. Za wsia skrecam w las i zaczynaja sie krotkie , ale jadowite podjazdy ( takie po 20-25 % ) . Przeciskam ostatkiem sil , wjezdzam na maly “plaskowyz” i pedaluje dalej niby drogami , niby lakami Jade tak z 10 km i nagle dojezdzam do nowego , pieknego ogrodzenia , ktore ciagnie sie jak okiem siegnac. Okazalo sie , ze moj szlak zostal ZAMKNIETY tym ogrodzeniem ( byla to jakas olbrzymia farma z krowami ). Ogrodzenia nie jestem w stanie sforsofac , wiec postanawiam je objechac. Okazuje sie jednak , ze odjezdzam z 6 km od mojego szlaku i dalej nie moge na niego wjechac. Szukam wiec drogi alternatywnej , ale musze walic z buta przez las , aby dojsc do niebieskiego szlaku , ktory doprowadzi mnie w koncu do jakiejs drogi. Tym szlakiem dojezdzam w koncu do jakiejs wiochy ( a bylo to kilkanascie , dodatkowych lesnych km ) i niestety musze skorygowac pozostala czesc dojazdu do Kaposvar . Na szczescie jade nowo wybudowana sciezka rowerowa , obok dosc ruchliwej drogi. Czesc sciezki wyasfaltowana , czesc z gotowym juz , ubitym pod asfalt zwirowym podkladem. Po kilkunastu kilometrach skret na Kaposvar i zjazd do miasta . Znajduje wzglednie tani ( ale fajny ) hotel i instaluje sie w miasteczku. Prysznic , zmiana ciuchow i czas na kolacje , ktora zjadam w knajpce polozonej na glownym rynku miasta Zamawiam klasyczna gulaszowa i oczywiscie szprycera ( kilka szprycerow ? ) Potem jakies ciacho na deser i jeszcze jeden szprycer i w tym momencie wchodzi do restauracji Georg Bush !!! Gadamy chwile o polityce swiatowej , problemach z dostawami pradu w Teksasie , ale rozumiem ze jest tutaj incognito , wiec zostawiam go w spokoju ze swoja mloda partnerka ( nie byla to na 100% Barbara Bush ) ? Udaje sie do hotelu na zasluzony odpoczynek.
-
Jesli jestes piwoszem i Cie to NAPRAWDE interesuje , to chetnie zamieszcze fotki WSZYSTKICH gatunkow jakie wypilem podczas moich wypraw ? Pudlo wywalilem w Tuzli na lotnisku ( oczywiscie w smietniku , bo na lotnisku MAJA smietnik ) , a w Budapeszcie znalazlem sobie sklep rowerowy . Kolarz kolarzowi bratem jak to mowia ? . Opisze to dokladnie w kolejnych "odcinkach". P.S. Lecac w jedno miejsce ( wylot i powrot ) zostawiam torbe ( MTB ) lub karton ( gravel ) , jak najblizej lotniska (najczesciej w jakims w hotelu , w ktorym czasem ( ale niekoniecznie ) sie zatrzymuje ( tak bylo w Rumunii w ktorej bylem 5 tyg. temu ) . Raczej NIE ma problemow , tylko trzeba milo z paniami z recepcji pogadac ? Lecac w jedno , a wracajac z innego wymaga juz troche planowania. Dzien DRUGI : Tak jak pisalem wczesniej , spalem prawie na samym przejsciu miedzy Bosnia a Chorwacja . Nowy motel przy stacji benzynowej , warunki jak w domu ? . Sniadan niestety nie mieli , wiec wzialem kawe do pokoju , bo na dole w kafejce stacyjnej , TIRowcy tak zadymili , ze sie nie dalo siedziec. Tam dalej mozna palic na stacjach benzynowych ( nie mowiac o tym , ze tez we wszystkich knajpach )? Czlowiek sie troche od tego odzwyczail. Panowie byli rano troche zli , bo placilem karta , a cash em chcieli sie pewnie podzielic pod stolem ? Trzy razy pytal , czy nie mam gotowki ( mialem w sumie EURO , ale wolalem karta ). Robie fotke na moscie na Savie i wjezdzam do Unii ( ale nie do Schengen ). Kontrola dokumentow , zadnych covidowych certfikatow widziec NIE chcieli. Zatrzymuje sie w pierwszym miasteczku i wymieniam ( w spozywczym ) EURO na KUNY. Jade dalej i zatrzymuje sie w piekarni , gdzie kupuje jakies drozdzowki i mleko czekoladowe , znajduje park i zjadam sniadanie .Potem dosyc nudnymi drogami ( ciezko bylo w tej czesci Chorwacji znalezc jakies sensowne terenowe alternatywy ) ruszam na polnoc. Dzien zaplanowalem tak , ze odbijam w lewo , aby zdobyc chociaz jakis jeden “szczyt” . Gdybym jechal prosto w gore , byloby caly czas plasko. Pedaluje dalej i obserwuje dosyc nieciekawa czesc Chorwacji. Raczej rowniny z malymi pagorkami , w kazdej wsi okolo 25% opuszczonych gospodarstw.Pod sklepami znajome twarze wiejskich zulikow ( te twarze sa jednakowe na caly swiecie ) . Widac , ze Slawonia do najbogtszych czesci kraju NIE nalezy. Staje w knajpie na pierwszego Radlerka , a w TV leci wlasnie waterpolo SERBIA-CHORWACJA. Wysoki stan podniecenia wsrod ogladajacych ? .Wypijam , wskakuje na rower i w droge . Ma byc ( i byl ) to najdluzszy dzien w siodle , okolo 155 km , wiec przerwy robie dosyc krotkie . Kolejny Radlerek i zbliza sie czas lunchu. Staje w jakiejs pizzeri , zamawiam Cole i pizze , potem jeszcze jedna Cole , chwilke odpoczywam i w droge. Jestem na 200 mnpm , a mam przed soba “wspinaczke” na 620 m. Droga pnie sie leniwie w gore , ale nie ma wiecej jak 6-8 %. W lesie panuje cien , wiec jakos idzie , tylko pizza siedzi mi dosyc “ciezko” na zoladku. W koncu wjezdzam na przelecz , popijam i w dol ! Na dole zaczyna sie plasko i nudno , wiec wypijam kilka Radlerkow i dojezdzam do celu , czyli miasteczka Donij Mihaljowac . Zjadam loda i zastanawiam sie czy spac tutaj , czy jechac dalej . To miasteczko bylo tak depresyjne , ze na sama mysl , ze mam tu zostac robilo mi sie slabo. Za granica na Wegrzech ( 12 km ) byla miejscowosc Harkany , z goracymi zrodlami i kompleksem basenow , wiec nie zastanawiajac sie wiele , opuszczam nudna ( w tej czesci ) Chorwacje. Przejezdzam Drave , kontrola paszportow i wjezdzam do Magyarorszag !Po drodze mijam bananowe “gaje” ( sa przy co trzecim domu i ladnie im tu rosna !!! ) i szybko dojezdzam do Harkany.Lekko spompowany udaje sie do milej knajpki z pensjonatem ( nie mieli wolnych miejsc ) i zamawiam kolarskie jedzonko Dostaje gigantyczna porcje carbonary i dwa miejscowe ( Harkanskie ) piwa. Obsluguje mnie mloda , ale za to z gigantycznym oddechem Wegerka ? Po jedzeniu popatrzylem jeszcze na jej “gorzysta” okolice (choc Harkany leza raczej na rowninie ? ) i czas bylo zaczac szukac hotelu. Okazalo sie , ze 100 m dalej byl duzy ( pensjonaty byly WSZYSTKJIE zajete ) hotel z wlasnymi basenami i cieplym zrodlem. Zainstalowalem sie w hotelu , szybki prysznic i ruszylem na “miasto”. Tlumy "wakacjowiczow" i knajpy tetniace zyciem . Nie zalowalem juz wcale , ze zrobilem te dodatkowe kilometry , aby tutaj dojechac. Poszedlem do knajpki , gdzie pan Wegier lal szprycery i zamowilem klasycznego Hosszu Lepes Kultura picia szprycerow na Wegrzech , to osobny temat i naprawde warto pogrzebac i sobie o tym poczytac. Dodam tylko , ze syfon wynalazl Wegier , wiec nie jest dziwne , ze oni zaczeli mieszac ja z winem. Moj szprycer ( Hosszu Lepes ) ktory od zawsze lezy mi najbardziej , znaczy po madziarsku DLUGI KROK i jest mieszany w proporcjach 1 dl wina i 2 dl wody gazowanej ( sposobow mieszan i jednoczesnie nazw jest kilkanascie ). Wszystko zimne i doskonale gazi pragnienie , nie sponiewierajac za bardzo. Wypilem chyba ze trzy + jedno piwo i czas bylo isc do lozka .
-
Wylot do Bosni planowo , a ladowanie nawet przed czasem . Lotnisko w Tuzli nic sie nie zmienilo i dalej przypomina opuszczony 15 lat temu magazyn obuwia . Szybka i sprawna kontrola ( sprawdzali certyfikat ! ) , jeszcze szybsze zlozenie rowerka i trzeba bylo znalezc miejsce na zmiane ciuchow. Zrobilem to na pobliskim parkingu (sucha laka przy jakiejs smrodce ) . Przebieralem sie tylem do minaretu , zeby nie urazic bosniackiego boga . To co pozostalo do zalatwienia to wymiana kasy i zatankowanie czegos do bidonow. Kase wymieniali w punkcie pocztowym , a sklep byl obok. Woda wlana , Radler ugasil pierwsze pragnienie ( bylo 35 stopni ! ) i czas w droge. Pierwsze 20 km jechalem przez male wioseczki , droga wewnetrzna ( kiepski beton i zwirki ) . Co chwile "jadowite" podjazdy ( moze niewysokie , ale mialy czesto ponad 15 - 25% ). Upal potworny , pot zalewa okulary , a trzeba grzac , bo mam 125 km do granicy z Chorwacja , (a godzina juz 12.30 ) . Plyny znikaja w takim tempie , ze staje na "tankowania " w co trzeciej wsi. Czasami jest Radlerek ( zeby sie do wody za bardzo nie przyzwyczaic ) ? . Widoki klasyczne , czyli wypalone sloncem lasy i drogi ktore nie widzialy deszczu od dobrych miesiecy. Muezini wzywaja do modlitwy ( wszak to piatek , czyli muzulmanska niedziela ) , a pod wsiowymi meczetami parkingi pelne samochodow. Po okolo 35-40 km wskakuje na asfali i podjazdy robia sie przynajmniej bardziej “ludzkie” , niz te wioskowo-wewnetrzne. Musialem ten dzien “zaprojektowac” w ten sposob (czyli wiekszosc asfalty ) , bo bym do granicy chorwackiej inaczej NIE dojechal. Kawalek drogi ze sporym ruchem , ale niebawem odbijam w lewo i sie bardzo ( ruch ) uspakaja . Mijam dosyc zaniedbane bosniackie wsie , tankuje kolejne litry plynow i odliczam kilometry do konca. Jade tez przez dwia "ciut" wieksze miasteczka ( Srebrenik i Gradacac ) i za tym drugim , wjezdzam do Rebubliki Serbskiej ( ktora jest czescia skladowa Bosni ) . “Jakosc” zycia sie natychmiast poprawila , domy duzo ladniejsze , ploty pomalowane i ogolnie to DUZO czysciej . Nasi bracia muzulmanie nie sa jednak “porzadkowym” narodem i roznice ( nawet gdyby nie bylo tablicy ) , ze wjezdzemy do Serbow , zauwazylby nawet slepy ( bylo ja tez CZUC ?) . Pozostaje mi moze ze 25 km plaskimi drogami . Dookola pola uprawne i laki , teren sie mocno “wyplaszczyl” i predkosc natychmiast wzrosla (do tego lekki wiaterek w plecy ) . Wjezdzam w koncu do celu etapu , czyli do miasteczka Samac ( czyta sie Szamac) . Spokojne , troche senne miasteczko , znajduje szybko centrum i “wywalam” duszkiem w knajpce dwa piwa . Maly objazd i udaje sie do motelu , ktory lezy 3 km za miastem ( przy samym przejscu z Chorwacja ). Szybka prycha , zmiana ciuchow i w "cywilkach " pedaluje z powrotem do miasta na kolacje . Zjadam co zamowilem , wypijam jeszcze 2 piwa i wracam (juz na lampkach ) do lozka . P.S. Caly dzien przejechalem TYLKO na szwedzkim jeszcze sniadaniu i jednym rogaliku ze zdjecia. Nie moglem NIC w siebie wcisnac ( poza plynami oczywiscie ). P.S. W Bosni , najlatwiej jest po PIWIE rozpoznac , w JAKIEJ czesci kraju sie wlasnie znajdujemy. Jesli sa to piwa bosniackie lub chorwackie ( Sarajewsko , Tuzlanski Pilsner , PAN ) , to bedzie to na 100% czesc muzulmanska , jak serbskie ( Lav , Jelen , Nektar ) , to na 100% czesc serbska ? Ponizej kilka fotek :
-
Po co Ty zalaczasz filmy jakichs frustratow ? Cytuje pierwszego " Gravelem przejechalem w tym roku jakies 300 km " . Ja przejechalem w tym roku ( JUZ ) jakies 5 000 km i sie nie wymadrzam , czy ludziom jest gravel potrzebny , czy nie. Niech sobie kazdy sam w zaciszu domowym zdecyduje JAKI rower jest mu potrzebny i JAKI go uszczesliwi . Powiedz Erwin O CZYM mam z tym gosciem "dyskutowac" , albo jakich jego rad sluchac ? Gdzie on byl tym swoim gravelem , ze sie tak madruje ? Ja moglbym tutaj pisac relacje na 100 stron ze swoich wojazy i mialbys przez tydzien rumience czytajac CO ja przezylem , a Ty sie podniecasz jakims gamoniami ( ten drugi z kolei , Bog wie kto , bedzie mnie uczyl w JAKICH skarpetkach wypada jezdzic i opowiada o bledach szosowcow ). Kim on jest , ze bedzie mi mowil o bledach szosowcow ? Przejechal moze ( ale tylko MOZE ) 15 amatorskich maratonow i wielki znawca mi sie znalazl. Smiac mi sie z takich gosci chce. Przezyli razem 1/10 tego co ja , widzieli moze 1/100 tego co ja ( o rowerze pisze ) , ale ja sie nie wymadrzam i nie daje ludziom idiotycznych porad , bo KIM ja w sumie jestem ? Na 100% zadnym autorytetem kolarskim. Jedyne co moge , to opisac swoje przygody , bo sa NAPRAWDE moje i sie NAPRAWDE wydarzyly. Temat byl o NASZYM pedalowaniu , a Ty z uporem maniaka zasmiecasz go swoimi filmikami . Wstydz sie Erwin ! ? P.S. Wolalbym poczytac ( serio ! ) o TWOJEJ jezdzie , TWOICH przygodach , jak sluchac "kolegow" z powyzszych filmow. Ja w kazdym razie opisze swoja wyprawe Tuzla-Budapeszt ( 30.06 - 05-07 ).
-
Pawel , kurka wodna ; WEZ SIE W GARSC !!!
-
To TEN slynny wawoz ?
-
Mam nadzieje ze zwiedziles kopalnie soli ? Mozna pograc w pingla , albo poplywac lodka ? W okolicach Cluj bylem moze z 5 lat temu ( oczywiscie rowerem ) . W ostatni dzien pojechalem do Turdy obejrzec kopalnie i slynny wawoz . Rumunia to wspanialy kraj z przegoscinnymi ludzmi. Bardzo lubie tam jezdzic rowerem .
-
Myslalem , ze to "nasz" Moki ( ten ktory tak dlugo szedl ) ? Tyle tego "mamy" , ze mi sie czasem miesza w glowie .
-
Mariusz , moze lepiej ; NAJWSPANIALSZY Sim na swiecie , a z drugiej strony : KTORY POWSTAL ( tez ) DZIEKI NAJWSPANIALSZEMU JARKOWI NA SWIECIE ?
-
Bylem w Rumunii miesiac temu . Na peryferiach syf jak w Albanii. Plonace wysypiska za kazda wsia , polowa syfu laduje w rzekach. KATASTROFA ! Ale Albania i tak wygrywa ? Moze to troche OT , ale OK : Zeby nas modzi nie pogonili za zasmiecanie tematow , wrzucam kilka zdjec "lotniczych" . Pierwsze to jakas stara "baza" lotnicza z hangarem w skale w miescie Kuçova , reszta z Tiranskiego lotniska. P.S. Smiglo w Antku sie kreci , sprawdzalem ?
-
Pawel , zapomniales dopisac : DZIEKI NAJWSPANIALSZEMU ...... ?
-
-
Juz wrocilem ( caly i zdrowy ) . Co ja mam odpowiedziec ? To chyba przez przyzwyczajenie i proste menu strony. Oni chyba tez "jada" na https://www.openstreetmap.org ( tak podejrzewam ) . Mapy tworze sobie w domu ( ale mozna wszedzie ) i wrzucam do Garmina . Maja tez funkcje offline. Ale co to jest BaseCamp to niestety nie wiem ?
-
Ich lotnisko lezy pare metrow od Odry. Jak w grudniu zamarznie , to mozna tam startowac i ladowac ?
-
Czesto jezdze rowerem po bardzo dziwnych krajach , a WSZYSTKIE podroze planuje wlasnie w mapy.cz . Zdarzy sie czasem ,. ze jakias sciezka jest NIEPRZEJEZDNA ( najczesciej chodzi o piesze szlaki ktorymi czasem tez "mykne" rowerkiem ); ale to wina wedrowcow , ze za malo chodza i nie sa odpowiednio wydeptane ? Ze szlakami pieszymi musze jednak uwazac , bo czesto w gorach sa zbyt strome na rower ( POD gore , z gory dam rade ? ) i planujac jakis wyjazd , przeliczam czesto ile bedzie % nachylenia. Uwazam , ze mapy.cz , sa najlepsza z darmowych opcji dla powaznych amatorow . P.S. Dzisiaj wieczorem lece do Tirany ( na 3 dni na rower ) i oczywiscie wszystko zrobione w mapy.cz ? P.S.2 Jezdze z urzadzeniem GARMIN 530 Ja mam malego hopla na punkcie map i atlasow. Mam spora kolekcje porzadnych map turystycznych ( np. polowa gor w Rumunii ) . Lubie czasem wieczorkiem rozlozyc mape ( lub otworzyc jakis atlas ) i cos sobie "poplanowac" ?
-
Gratulowac ( czujnosci ) , to MNIE !!! Pawel jest TYLKO wlascicielem ?
-
I obie dzieki NAJWSPANIALSZEMU JARKOWI NA SWIECIE ? "Obaj Koledzy macie rację, a ten trzeci ?" Ten trzeci ( jak go znalazlem na "mojej" stronie ) od razu rzucil mi sie gleboko w oczy . Widac tam moc !!! P.S: Pawel , moze zadaj na forum zagadke : mam w swojej kolekcji 678 silnikow . Ile mam w tej kolekcji cylindrow ? ? https://www.tradera.com/item/302065/497379534/flygplans-motor-ops-60-helt-ny- Pawel , ATAKUJESZ ???
-
Jasne ze byly ! Mam jeden do sprzedania i oferowalem razem z nim ( ale juz za pieniadze kupujacego ) wycieczke w to miejsce ?
-
Na mnie nie wplywa ! Mojego samochodu NIKT od dawna nie reklamuje ? Kupilem Grand Espaca w starej budzie ( swiadomie ) bo : - mam jasno bezowe skory ( a uwielbiam jasne ) - ksztaltuje wnetrze wg moich potrzeb ( rowery , modele ITP ) - mam lancuch i niezawodny silnik ( udalo im sie w koncu doprowadzic Espaca do perfekcji i skonczyli go wtedy produkowac ? ) - mam w dupie to co mowia "inni" na temat mojego pojazdu - UWIELBIAM jego wnetrze ( bez miliona migajacych kontrolek i "zegarow" ) . Moge wszystko zgasic i mam TYLKO predkosc , obroty i temp. - Kochalem od ZAWSZE to auto ( od pierwszego modelu ) i jest to juz moj drugi Espace. Mam rocznik 2014 ( ostatni produkowany ) i BARDZO go sobie chwale . 235k na osce ( w tym ponad 160k moje ) i ( odpukac ) NIC sie nie psuje (OK ; linka od podnosnika okna w tylnych drzwiach sie urwala i mam od pol roku przyklejona szybe do ramy drzwi tasma Gorilla ?)
-
Moze mial na mysli LANCUCHY SNIEGOWE ?
-
Nie strasz mnie ? Moj Espace ma juz 235 000 , a ja gdzies slyszalem , ze dopoki nie uslysze ze "dzwoni" to mam o nim nie myslec . Nie jest latwiej sie po prostu czesciej myc ??? Wymylem go w koncu , po dobrych kilku miesiacach ? Bylem tydzien temu na przegladzie i niestety musze przyjechac na powtorny przez dwie cholerne zarowki. Normalnie sie przez zarowki NIE przyjezdza , ale poniewaz ja ich od zeszlego roku nie wymienilem i chlop zobaczyl , ze to te same , to wpisal , ze mam przyjechac i pokazac ze sa wymienione ?
-
Czy goly tylek jakliegos faceta jest gorszy jak goly tylek jakiejs kobiety ? Dla 5% facetow na 100% nie jest , a zreszta mamy rownouprawnienie ( podobno ) , wiec pokazujmy taka sama ilosc tylkow facetow , co tylkow kobiet.
-
Fajnie masz , ze nie jezdzisz rowerem ( tyle co ja ) i masz czas cos budowac ?
