Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. JacekK Opublikowano 6 Września 2021 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 6 Września 2021 Dzień dobry, RWD 10 jest samolotem, który od zawsze mi się podobał. Kilka miesięcy temu z przyjacielem wpadliśmy na pomysł, że trzeba namówić Marka z Napolskimniebie.pl na powiększenie oferty Marek jak zwykle powiedział "jasne" no i się zaczęło Model ma skalę 1/6 co daje rozpiętość 125cm - w sam raz do auta i już widać go będzie na niebie... Nie będę tutaj wklejać epistoły z historią maszyny z wikipedii - kto będzie chciał ten bez trudu znajdzie. Model ma 1250mm rozpiętości, 1030mm długości, waga pianek to 330g. Jako napęd zaplanowałem silnik RAY G3 850kV ze śmigłem 13x6,5 zasilany z 3s 2200mAh i regulator Foxy 40A, serwa 9g MG. Producent zróżnicował gramaturę EPP użytego na kadłub (20g ) oraz płaty i usterzenie (30g ) co pozwoliło uzyskać lekki kadłub typu rurowego oraz płaty o bardzo dobrej jakości powierzchni. Dodatkowo w zestawie jest tłoczona maska z polistyrenu ( VACU ) i piankowe koła 100mm. Szacowana waga do lotu to 900-1100g, będę się starał model wykończyć jako półmakietę, oczywiście z pewnymi uproszczeniami. Schemat malowania/płatowiec jaki wybrałem to SP-BLW latający w łódzkim aeroklubie. A teraz trochę obrazków 4 1
mirolek Opublikowano 7 Września 2021 Opublikowano 7 Września 2021 Świetny wybór i moja ulubiona skala w której mam już kilka modeli ... przyglądam się i trzymam kciuki za ten projekt ? RWD zawsze dobrze latają i na pewno tak będzie również i tym razem. ms
JacekK Opublikowano 8 Września 2021 Autor Opublikowano 8 Września 2021 Mam nadzieję że będzie podobny do pierwowzoru czyli szybki, zwrotny akrobat... Update fotek wieczorem
mirolek Opublikowano 8 Września 2021 Opublikowano 8 Września 2021 Szybki i zwrotny ... bo mały ? Mój RWD-4 ma tej samej skali 1,72m a Twój RWD-10 tylko 1,25m rozpiętości ms
JacekK Opublikowano 8 Września 2021 Autor Opublikowano 8 Września 2021 Skleiłem płaty i zacząłem obróbkę powierzchni sterowych. 1
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. JacekK Opublikowano 9 Września 2021 Autor Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 9 Września 2021 Opowiadanie z książki pt. „Joga słońca. Wspomnienia pilota i podróżnika" J.B. Solaka W latach trzydziestych Polskie Zakłady Lotnicze w Warszawie rozpoczęły seryjną produkcję samolotu myśliwskiego konstrukcji inżyniera Zygmunta Puławskiego. Przez kilka lat ten samolot był najlepszym myśliwcem Europy, dopóki lepsze silniki niemieckie nie wyprzedziły całego świata. Samoloty serii P – całkowicie metalowe – miały jastrzębie skrzydła, które za granicą nazywano Pulawski albo Polish. Te jastrzębie nadały samolotowi drapieżny wygląd, który polscy myśliwcy pokochali. Silnik 600 KM musiała Polska kupować od Francji. [...] Brak dewiz na zakup silników francuskich lub angielskich zapoczątkował ideę budowy małego samolotu o polskim silniku 100 KM wyłącznie do treningu. Samolot musiał mieć charakterystykę pilotażu taką, jak kosztowny samolot myślwski. W roku 1932 zakłady RWD zbudowały taki samolot. W roku 1933 samolot RWD-10 z angielskim silnikiem 105 KM wystartował w Warszawie. W późniejszych latach polski silnik 110 KM zastąpił angielskiego cirrusa. Konstruktor Jerzy Drzewiecki dał mu piękne, bardzo, bardzo krótkie skrzydła o obrysie zbliżonym do skrzydeł samolotów Puławskiego. Samolot miał być zbliżony charakterystyką lotu do myśliwskiej maszyny bojowej. Miał się stromo wznosić w górę, miał być czuły na stery, niewybaczający błędów pilotażu, łatwo dający rzucić się w korkociąg czy szybką beczkę. Miał mieć dużą szybkość lądowania. Miał być trudnym, rasowym myśliwcem. Drzewiecki wypełnił te warunki. Jak mi potem opowiadał, omal się nie rozbił przy oblatywaniu prototypu, bo nie mógł opanować czułości sterów. Ale ja o tym wszystkim nie wiedziałem. Samolot kupił Aeroklub Lwowski. Stał w kącie hangaru warszawskiego, pomalowany na srebrny kolor. Spody skrzydeł miał pomalowane na czerwono, by łatwo było widać z ziemi, czy leci na plecach, czy normalnie. Na stateczniku miał namalowany znaczek Aeroklubu Lwowskiego. Nazywał się SP-ALC i był tym samym prototypem, z którego Drzewiecki usunął zbytnią niestateczność. Czekał na pilota, który miał go zabrać do Lwowa. A Aeroklub Lwowski też nie wiedział o tym, że samolot jest rasową, przewrażliwioną na stery maszyną myśliwską. Spodziewano się normalnego samolotu szkolnego, wzmocnionego do akrobacji, i to wszystko. Od kilku miesięcy pracowałem w Warszawie, bezpośrednio po ukończeniu pilotażu podstawowego i wylataniu kilkudziesięciu godzin samodzielnie. Od kilku miesięcy nie latałem i polowałem na pierwszą lepszą maszynę ze Lwowa, aby się na niej przelecieć. Od warszawiaków dowiedziałem się, że mój klub kupił SP-ALC. Tego samego dnia zadepeszowałem do Lwowa, prosząc o pozwolenie latania na tym samolocie. Na drugi dzień serce biło mi mocno z radości. W kieszeni niosłem na lotnisko krótką odpowiedź: – Wolno latać bez akrobacji. Kapitan K. długo trzymał w ręku moją depeszę. Wreszcie przeniósł wzrok z depeszy na mnie i zapytał: – Czy latał pan już na dziesiątce? – Nie, panie kapitanie... ale to jednomiejscówka, więc o dublu trudno myśleć... Zamyślił się znowu. Wreszcie zdecydował: – Maszyna nie moja, klub nie mój, pilot nie mój – nie mam nic do powiedzenia. Niech pan każe wytoczyć maszynę i niech pan leci. Gdy ubrany w spadochron szedłem do samolotu stojącego przed hangarem, ktoś z tyłu orzekł: – Miał Lwów dziesiątkę! Ale ja dalej nie domyślałem się, o co chodzi. Stanąłem obok maszyny i po raz pierwszy obejrzałem jej smukły kształt i krótkie drapieżne skrzydła. Gdy wsunąłem się w ciasną gondolę, ogołoconą z wszelkiego luksusu oprócz dużego i dziwnie lekko chodzącego drążka sterowego, gdy spojrzałem do przodu i zauważyłem, jak dużą część długości skrzydeł zajmuje śmigło, jak blisko są lotki mej gondoli, a stery prawie że za plecami, zrozumiałem po raz pierwszy, że tym razem wdałem się w awanturę. Łyknąłem ślinę i zaczęła się taka, zawsze ta sama, rozmowa z mechanikiem: – Wyłączone – mały gaz. – Wyłączone – mały gaz – powtórzył i zaczął przerzucać śmigło przez kompresję silnika. – Kontakt! – Kontakt! – powtórzył. Strzelił dym z rur wydechowych i silnik ruszył. Silnik ruszał się i drgał od nadmiaru mocy w porównaniu z jego wymiarami. Nagrzewałem silnik, patrząc ustawicznie po lotnisku i horyzoncie, aby oczy przyzwyczaić do wyglądu ziemi przy lądowaniu. Wreszcie wskazówka temperatury oliwy ruszyła z miejsca i kiwnąłem głową, by wzięto spod kół podstawki. Kołując na start nie mogłem dogadać się z samolotem. Uciekał mi z kierunku za najmniejszą niedokładnością użycia steru. Musiałem pilnować go jak przestępcy. Trochę większy gaz, a rozpędzał mi się nadmiernie, gdy przymykałem gaz, uciekał mi z kierunku. Wreszcie dobrnąłem do chorągiewki startowej. Stary, siwy chorąży, prowadzący start, podszedł do mnie: – Panie inżynierze! Pan na dziesiątce? – Tak. Albo co? – odpowiedziałem spokojnie, ale zrobiło mi się trochę niewyraźnie. – No nic, nic! – żachnął się – Niech pan leci, tylko niech pan uważa. I odszedł do grupy, zostawiając mnie moim myślom. A dziesiątka gadała niskim basem silnika i drgał mi ster w ręku. Wreszcie znak do kołowania na start. Stoję na kierunku. Patrzę w lewo, w prawo. Przede mną równia lotniska, na lewo grupa i stary chorąży patrzą na mnie. Odetchnęłem głęboko: – Gaz! Takiego zrywu nie spodziewałem się. Głowa uderza lekko w poduszkę, samolot pochyla się gwałtownie, jakby chciał stanąć na śmigle. Ściągam trochę nerwowo... i jestem w powietrzu. Maska wychodzi nad horyzont, a szybkość rośnie. Patrzę w dół. To nie jest błąd zegarów. To samolot prze w górę jak rakieta. Pode mną brzeg lotniska niezwykle nisko. A szybkość dalej rośnie. Odważam się zadrzeć maskę jeszcze bardziej. Samolot prze w górę jak pocisk, skrzydła leżą wysoko nad horyzontem. Przymykam delikatnie gaz i staram się dogadać z lotkami i sterem wysokości. Ster kierunku jest tak czuły, że zacisnąłem nieruchomo nogi. Powoli, powoli zaczyna mnie samolot słuchać. Próbuję zakrętu w lewo. Pochyla się gwałtownie. Prostuję samolot i jeszcze raz kładę go powoli, spokojnie i lekko ściągam. Gna prawie że w pionowym zakręcie, lekko, chętnie. Skrzydła przez chwilę zalane są blaskiem, a za chwilę już tylko czerwone spody palą się i znowu krąg śmigła mija linię słońca. Dziesiątka leży w zakręcie idealnie i gna za samym sterem wysokości. Przekładam w prawy zakręt. Ta sama zwinna reakcja, natychmiastowe słuchanie sterów i zwrotność niesamowita. Rozprężają się mięśnie. Opieram głowę na poduszce i prowadzę spokojnie samolot z zakrętu w zakręt. Jest mi wesoło. Próbuję przeciągnąć samolot. Zdawało mi się, że lecę pionowo w górę i przelecę przez plecy, a samolot dalej trzymał się powietrza jak kot pazurami i nie chciał się zwalić. Po raz pierwszy ciepła fala uczucia do samolotu przeleciała mi przez myśli: – Ależ to maszyna! Przymykam gaz. Cichnie szybko i nie przepadając ani trochę zwija się w korkociąg. Wyprowadzam po pół zwitki i robi mi się gorąco. Co będzie z lądowaniem? Jeszcze raz próbuję małej szybkości, tak jak na samolocie szkolnym. Znowu korkociąg. Próbuję jeszcze raz. To samo nieomylnie i zawsze. Na stu kilometrach na godzinę jest w korkociągu. Będę lądował na stu dziesięciu kilometrach na godzinę i łykam ślinę na myśl o moich dotychczasowych lądowaniach na sześćdziesięciu kilometrach na godzinę. Przypominam sobie krótkie lotnisko i starego chorążego. Jeszcze raz przeciągam samolot śledząc każdy jego ruch. Przychodzi na mnie ogromne skupienie, które później poznałem dokładniej. Wszystko znika mi z myśli oprócz samolotu, który idzie cicho po horyzoncie na przymkniętym gazie i nagle zwija się jak drapieżne zwierzę. Kładę maszynę w spiralę i zwyczajem uczniów usiłuję ściągnąć ster do końca. Ogromna siła wgniata mnie w siedzenie, a w następnym ułamku sekundy horyzont rozmazał mi się w ogromne kolisko. Szybka beczka. Równam stery, samolot natychmiast wraca do normy. Co ja złego zrobiłem? Próbuję jeszcze raz. Doprowadzam do pionowej spirali. Spirala idzie szybko jak wir. Cała ziemia gna w koło, prasuje mnie mocno w maszynę. Ale drążek prawie że nie ściągnięty. Ściągam powoli dalej. Ogromny ciężar siada mi na barki i... już! Znowu ten histeryczny młyniec po niebie i dziesiątka zwija się w szybkiej beczce jak łyżwiarz w piruecie. Zaczynam rozumieć. Stopniowo uczniowskie łuski opadają mi z oczu. To nieważne, gdzie jest ster. Skup się cały na zachowaniu się maszyny. Nie tylko myśl. Po prostu cały. A wtedy samolot płynie posłusznie, szybki, nerwowy i piękny jak jastrząb. Podchodzę do lądowania. Kładę maszynę w ślizg. Idzie w ślizgu przez powietrze jak nóż, sterowna i posłuszna. Równam nad ziemią i nie zadzierając maski doprowadzam do samej ziemi. A gdy trawa zaczyna gnać jak jedna szara droga metr lub półtora od mojej wychylonej twarzy, zaczynam ściągać. Równo na stu kilometrach na godzinę dziesiątka siada na trzy punkty. Siada sama. Pilnuję jej na wybiegu, by mi nie uciekła w bok, wreszcie pęd maleje i dziesiątka zatrzymuje się. Oddycham głęboko i kołuję do grupy, spokojny i szczęśliwy. Od grupy oddziela się kapitan K. i podchodzi do maszyny. Podnoszę okulary i patrzę na niego milcząc, zadowolony z siebie. A kapitan zaczyna mnie rugać: – Tak się nie robi, panie inżynierze. Klub dał panu samolot do latania, a nie do zabawy. Zamiast ćwiczyć lądowania, poleciał pan gdzieś w krajobraz i diabeł wie, co pan robił... Nie słyszę, co mówi dalej. W myśli przypominam sobie cały mój lot i mam ogromną ochotę powiedzieć mu, że się myli, że gdybym podszedł w normalnej rundzie do lądowania, zamiast dogadać się z samolotem wysoko i daleko, ja byłbym teraz w sanitarce w drodze do szpitala, a z dziesiątki byłaby kupa śmiecia. Ale coś się we mnie zmienia. Coś dorzewa szybko. Siedzę w całej maszynie, szybkiej, czułej i pięknej. Kapitan na pewno jeszcze na niej nie latał. Nagle zdaję sobie sprawę, że to ja mam rację, a nie on, że coś we mnie dojrzało i że wobec tego wszystko inne nie ma znaczenia, nie wyłączając kapitana opartego o burtę i dalej prawiącego mi kazanie. – Co mam zrobić, panie kapitanie? Mój ton podoba mu się. Jest bez złości, bez zarozumiałości, jestem zbyt szczęśliwy na to. Kapitan uspokaja się. – Niech pan zrobi parę lądowań, a potem odprowadzi maszynę do hangaru. – Tak jest, panie kapitanie. Wykołowuję na start. Chorąży machnął chustką i kiwnął głową. Powoli otwieram gaz, nie oddając steru. Nawet nie wiem, kiedy jestem w powietrzu. Przymykam nieco gaz i czekam na brzeg lotniska. Powoli kładę maszynę dość płytko, aby mnie kapitan nie zawiesił w lataniu za amerykana i wyciągam w górę zakręt czysty, spokojny, stromy jak raca. Jest mi dobrze, jestem u siebie, a dziesiątka jest cudem. Następnego dnia pilot Aeroklubu Lwowskiego zabrał SP-ALC do Lwowa. Znowu nie miałem na czym latać. Po dwu tygodniach wziąłem dwa dni urlopu i pojechałem pociągiem do Lwowa. Następnego dnia byłem na lotnisku. W kącie hangaru zobaczyłem „moją” SP-ALC nakrytą płachtą, którą starannie zdjąłem. Zameldowałem się kapitanowi P. Uścisnął mi silnie dłoń: – Jak się lata na RWD-10? – Cudowna maszyna, panie kapitanie, ale bardzo czuła na stery. Trudna w pilotażu. – Nasi matadorzy mówią, że nie można zmusić jej do pętli. Robi tylko szybkie beczki i korkociągi. – Nie próbowałem pętli. Czy mogę się na niej przelecieć? – Oczywiście! Nikt na niej nie chce latać. Wykołowałem na start. Przy chorągwi był nowy instruktor, nie znaliśmy się. Podszedł do mnie: – Czy lataliście na niej? – Tak jest, panie chorąży, kilka razy. – Policzyłem sobie każde lądowanie za jeden lot. – Tysiąc metrów – trzy pętle – trzy zwitki korkociągu w lewo – nabierzcie wysokości do tysiąca metrów – i jeszcze trzy pętle – trzy zwitki korkociągu w prawo – i lądowanie w jednym kawałku. Szybko nasunąłem okulary, aby nie zobaczył, że się śmieję – tak bardzo ucieszyło mnie jego polecenie. – Tak jest, panie chorąży! I wykołowałem na start już bez cienia emocji, tylko sama radość. Tysiąc metrów – maska pod horyzont – podwójna szybkość lądowania – skrzydło poziomo – ledwo spuściła maskę pod horyzont i już jest gotowa do pętli. Ster na siebie – zaczyna drżeć, jakby chciała zrobić beczkę – ale teraz już się znamy – mniej steru – przestaje się trząść – pełny gaz – przechodzi na plecy trochę pochylona – spuszczam maskę – przymykam gaz – znowu zaczyna się trząść. Wracam do poziomu i ściągam do następnej pętli bez śladu drżeń, pięknie w poziomie na szczycie pętli. Trzecia pętla, nabrała wysokości w pętlach. Przymykam gaz i, gdy cichnie w locie poziomym, krzyżuję stery. Pośliznęła się jak na lodzie i zwija się w korkociąg. Liczę zwitki po słońcu, równam stery, wychodzi z korkociągu natychmiast, wracam do poziomu, normalne obroty silnika i wracam na tysiąc metrów. Jest mi ogromnie wesoło. Na lotnisku kapitan przyszedł na start: – Gdzie jest RWD-10? Chorąży wskazał ręką, właśnie kończyłem drugą serię pętli. – A to drań! Zawieszę go na miesiąc! – Dlaczego? – Nie pozwoliłem mu na akrobację! – Ja mu kazałem zrobić pętle i korkociąg. Nie ma żadnych trudności z tą maszyną! Po wylądowaniu zameldowałem się kapitanowi i podziękowałem za lot. Kapitan uśmiechnął się, nie było mowy o zawieszeniu. – Jak było w pętlach? – Jak marzenie! Proszę spróbować, ale bardzo delikatnie w sterach. Ona jest bardzo czuła w sterach. – Wierzę wam na słowo! Nasi doświadczeni piloci nie potrafili zrobić pętli na tej maszynie. – Piloci liniowi są przyzwyczajeni do ciężkich sterów, ona na to nie pozwoli. Piloci liniowi szybko zrozumieli, co robili źle, i zmienili opinię o RWD-10. Aeroklub lwowski kupił trzy dalsze dziesiątki. Ja wróciłem do lotów na poczciwej szkolnej RWD-8, ale nie zapomniałem lotów na RWD-10. Mój pilotaż stał się płynny, delikatny, bez niepotrzebnych wychyleń sterów. Gdy czasem zrobiłem po kryjomu pętlę, moi przyjaciele poznawali, kto pilotuje – pętle był okrągłe i precyzyjne. Wróciłem do lotów na dziesiątce rok później, po ukończeniu kursu akrobacji. Zapoznałem się z beczką sterowaną i z lotami plecowymi. Gdy latałem na RWD-10, lubiłem robić kilka sterowanych beczek, trzymając chmurkę lub tarczę słoneczną tuż nad maską motoru. W locie plecowym lubiłem patrzeć nad samolotem na nasze lotnisko lub na nasz dom i milcząc dziękowałem memu Bogu i konstruktorowi Drzewieckiemu za przywilej latania na tym sokole. My piloci postanowiliśmy, że zrobimy pętlę w formacji trzech RWD-10. Wybór pilota prowadzącego był oczywisty: Rysiek Zwoliński, który nigdy nie miał dość latania i pilotował RWD-10 po mistrzowsku. On miał wybrać sobie skrzydłowych. Tym razem mój brat Jerzy był na prawym skrzydle, a ja na lewym. Mieliśmy lecieć w ciasnych zakrętach, a potem rozejść się wachlarzem. Ani Jerzy, ani ja nie wiedzieliśmy, że Rysiek już wybrał sobie skrzydłowych. Wtedy chciał zademonstrować, że my obaj nie nadajemy się. Rysiek wiedział doskonale, jak to zrobić. Leciałem blisko jego dziesiątki w odległości jednego skrzydła i nie miałem trudności w utrzymaniu mego miejsca. Rysiek pochylił maszynę w zakręt na moją stronę. Moje prawe skrzydło wisiało w błękicie, gdzie wisiała jego dziesiątka. Zmniejszył promień zakrętu i zostawił mnie za sobą. Poprawiłem, zacieśnił zakręt i zostawił mnie za sobą i nad sobą. Pochylił samolot w prawo, wtedy mój brat musiał z nim walczyć. Zakręt za zakrętem, przez minuty; moja koszula była mokra od potu, twarz gorąca, pot zbierał się pod haubą i pod protektorami... Zrozumiałem jego grę i usiłowałem utrudnić mu pilotaż przez bliski lot, aby mu uniemożliwić szybkie zmiany zakrętów, ale ryzyko zderzenia wzrosło, więcej zmęczenia i więcej potu. Minuty płynęły w walce z Ryśkiem i z trudną w pilotażu maszyną. Po pół godzinie wyrównał samolot i skierował nas nad lotnisko do rozejścia się wachlarzem. Na tysiącu metrów w poziomym locie tylko krótka chwila odprężenia, zaraz prowadząca dziesiątka przeszła w płytki lot nurkowy. Ryś wiedział jak mnie zgubić, otwarł trochę gazu i zostawił mnie z tyłu. Dodałem gazu, odległość szybko zmalała, i gdy miałem zwolnić, Rysiek pochylił samolot w prawo i szybko w lewo, znak do rozejścia się wachlarzem. Jego samolot przesunął się przed moje śmigło, jeszcze sekunda i moje śmigło potnie go na kawałki. Ściągnąłem silnie ster i czekałem na zderzenie... Jeżeli pójdzie w szybką beczkę, to już koniec – od przyśpieszenia pole widzenia zamgliło się, jeszcze ułamek sekundy – i... nie zderzyliśmy się! Przed moim śmigłem błękit nieba, lecę pionowo w górę, oddaję ster i wzrok wraca do normy, jestem na szczycie pętli, lewa lotka i jestem w poziomie. Pochylam maszynę do ciasnego zakrętu, przede mną mój brat kończy swoje pół pętli. W głowie jedna myśl: Dlaczego nie zderzyliśmy się? Dlaczego moja dziesiątka nie poszła w szybką beczkę? Dlaczego... nie rozumiem! Moja dziesiątka oszalała w pochylonych zakrętach, szczęśliwa, że żyje, w radosnej pieśni motoru, szybka, nerwowa, wolna od lotu w formacji. W górę, pół beczki na szczycie pętli – maska pod horyzont – beczka sterowana chętnie przechodzi w lot na plecach prosto jak pocisk – druga beczka i w górę w ciasnym zakręcie. Wydaje mi się, że maszyna śmieje się z radości życia. Jak to dobrze, że nie zderzyliśmy się! Do czorta z Rysiem, dobrze jest lecieć na tym małym sokole. Czy on ma duszę? Czy on wie? Nonsens! Nie, to część mojej duszy, która jest teraz w nim. Przechodzę na plecy i czuję pięć pasów, które łączą mnie z dziesiątką, beczka sterowana i znowu w górę do pętli. Chciałbym rozpostrzeć ramiona i dotknąć końców jej srebrnych skrzydeł. Pode mną Rysiek ląduje, mój brat podchodzi do lądowania, cień jego samolotu pod srebrnym samolotem. Zamykam gaz, krzyżuję stery, trzy zwitki korkociągu – i lądowanie. W hangarze podszedłem do Ryśka, miał niewyraźny uśmiech na twarzy i czekał na moje słowa. – To był ładny lot, Rysiek. Ty znasz się z dziesiątką! Śliczny samolot, tyś był bardzo dobry. Nie chcę mu powiedzieć, jak blisko była jego głowa przed moim śmigłem. Wzruszam ramionami: – Tyś prowadził, Rysiek. Nigdy się nie dowiem, czy wiedział, jak blisko byliśmy zderzenia. Zginął u brzegów Norwegii, zestrzelony po zestrzeleniu niemieckiej łodzi latającej. W słoneczny sierpniowy dzień w 1939 r. leciałem na SP-ALC ze Lwowa do Warszawy. Nasz klub pożyczył ją Aeroklubowi Warszawskiemu na kurs akrobacji. Miałem dziwne przeczucie, że dziesiątka już nie wróci do Lwowa. Cała Polska była przygnębiona losem Czechosłowacji. Czułem się smutny, nawet kilka pętli i beczek nie rozproszyło mego smutku. Przede mną wieże kościołów warszawskich, nad niską śreżogą znajome budowle, znajome podejście, to samo, co trzy lata temu, ale nie ten sam pilot. Nauczyła mnie latania, nauczyła mnie, jak ją pytać i słuchać jej odpowiedzi. Wylądowałem delikatnie i zakołowałem do tego samego hangaru, co trzy lata temu. Wyłączyłem magneta, dziesiątka jest teraz cicha. Nie śpieszę się z wyskoczeniem z ciasnej kabiny. Patrzę na skrzydła, tam gdzie zastrzały łączą się ze skrzydłami, byłoby dobre miejsce na lekkie karabiny maszynowe, ale myślę, że nie wytrzymałaby wstrząsów. Dwie inne dziesiątki zgubiły skrzydła na dużej szybkości, zresztą nie mamy dość lekkich karabinów maszynowych dla samolotów wojskowych. Znałem dokładnie ordre de bataille naszego lotnictwa i Luftwaffe. Było mi smutno. Wyrównałem pasy i zapiąłem je na sterze. Powoli obszedłem skrzydło, opanowałem romantyczną chęć ucałowania śmigła, oczyściłem małe czarne śmigło z zabitych much, moja ręka spoczęła na nim dłużej niż potrzeba: – Bądź zdrów... i dziękuję ci. Odszedłem nie odwracając się. Nie przeżyła września 1939 r. 6 2
JacekK Opublikowano 10 Września 2021 Autor Opublikowano 10 Września 2021 Pięknie pisał, bardzo plastycznie. Polecam całą książkę. A wracając do Erwudziaka Trochę postępów, choć nie tyle ile by się chciało... Pod maską znajdzie się jeszcze miejsce na ESC, powinno być dobrze chłodzone. Szukam lekkiego pilota w skali, mam za ciężkiego w dobrej i lekkiego w 1/8... Jakieś typy? W ostateczności coś wystrugam z epp ale może straszyć 1
a2j Opublikowano 10 Września 2021 Opublikowano 10 Września 2021 47 minut temu, JacekK napisał: Pięknie pisał, bardzo plastycznie. Polecam całą książkę. Po przeczytaniu tego fragmentu kupiłem książkę. A model będzie cudo, coś czuje
JacekK Opublikowano 10 Września 2021 Autor Opublikowano 10 Września 2021 20 minut temu, a2j napisał: Godzinę temu, JacekK napisał: Pięknie pisał, bardzo plastycznie. Polecam całą książkę. Po przeczytaniu tego fragmentu kupiłem książkę. Ja też!
FockeWulf Opublikowano 10 Września 2021 Opublikowano 10 Września 2021 Też zamawiam! Switnie się czytało!
JacekK Opublikowano 11 Września 2021 Autor Opublikowano 11 Września 2021 Znowu kroczek do przodu. Wkleiłem usterzenie, otworzyłem kabinę - co było łatwe dzięki konstrukcji modelu typu EPA ( rurowy kadłub ). Skrzydła uzbrojone w serwa, właściwie można malować... Znalazłem też pilota w skali 1/6 - miły młodzian, wygląda mi na niezłego zucha
JacekK Opublikowano 13 Września 2021 Autor Opublikowano 13 Września 2021 Wkleiłem w płaty nitonakrętki M4, będą stanowiły kotwienie zastrzałów. Jeszcze waham się jak rozwiązać mocowanie baldachimu, chciałbym aby czasem można było odjąć płat do transportu. Wszystkie powierzchnie sterowe mają już napęd, a aparatura skonfigurowana. Okapotowanie maski też już przykręcone. Czas byłby kończyć i przejść do malowania. Poniżej plakat filmu dostępnego na YT gdzie RWD-a się pojawia. I logo Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej - niełatwo je dorwać w rozsądnej jakości a trzeba je na sterze namalować...
mirolek Opublikowano 13 Września 2021 Opublikowano 13 Września 2021 plakat sugestywny .... a ja myślałem, że z czysto modelarskich pobudek zająłeś się tym projektem ? ms
milo Opublikowano 13 Września 2021 Opublikowano 13 Września 2021 http://forum.aerodesignworks.eu/viewtopic.php?f=66&t=793
JacekK Opublikowano 16 Września 2021 Autor Opublikowano 16 Września 2021 Nastąpiła mała przerwa ze względu na nawał innych zajęć... Ale już wracam do Erwudziaka: Na tapecie ciągle mocowanie płata i zastrzały. Słupki baldachimu powstają z płaskownika alu 10x3 a zastrzały z 15x2. Obecnie wklejam aluminiowe rurki w płat jako prowadzenie śrub M4 mocujących płat do słupków. Na kadłub wylądował szablon do pozycjonowania zaklinowania płata - dziękuję Marku 1
JacekK Opublikowano 18 Września 2021 Autor Opublikowano 18 Września 2021 Model otrzymał komplet zastrzałów oraz podwozie. 2
grzegor Opublikowano 19 Września 2021 Opublikowano 19 Września 2021 Tu też jest RWD-10: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/199275/skrzydla-i-motory-powiesc-sportowa 1
JacekK Opublikowano 19 Września 2021 Autor Opublikowano 19 Września 2021 Można rozbierać do malowania Na tą chwilę waży 945g 3
Rekomendowane odpowiedzi